Jan Schmid przerwał milczenie: „Byłem na granicy wyczerpania”
Tuż przed rozpoczęciem Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym w Trondheim, kiedy cała sportowa Norwegia żyła emocjami związanymi z imprezą na własnym terenie, jeden z najważniejszych ludzi w sztabie reprezentacji norweskich kombinatorów siedział samotnie w swoim mieszkaniu – fizycznie i psychicznie niezdolny do pracy. Po raz pierwszy Jan Schmid, były mistrz świata i obecny trener kadry narodowej, opowiedział o swoim załamaniu i walce z wypaleniem zawodowym.
- Musisz iść do lekarza. Tak dłużej nie możesz funkcjonować - tak Schmid wspomina ostrzeżenie, które usłyszał od lekarza kadry tuż przed mistrzostwami.
41-letni Schmid od dawna był filarem norweskiej kombinacji norweskiej - najpierw jako zawodnik, później jako trener. Mistrzostwa Świata w Trondheim miały być jego osobistym świętem. Zamiast tego - załamanie.
- Odhaczałem osiem z dziesięciu objawów wypalenia. Nie miałem siły. Po świętach Bożego Narodzenia zorientowałem się, że nie dam rady dociągnąć sezonu. Wtedy pomyślałem: no to koniec, wszystko się wali - mówi Schmid w rozmowie z NRK.no.
Przyznaje, że nie był w stanie sam zatrzymać tej spirali, ale na szczęście ktoś zrobił to za niego.
- Czułem się tak, jakbym stał na dziesięciometrowej wieży skoków do wody, patrzył w dół i czuł ścisk w żołądku - z tą różnicą, że ten niepokój towarzyszył mi cały dzień. Miałem chroniczne napięcie. To było wypalenie.
Kilka tygodni po Nowym Roku Schmid został oficjalnie odsunięty od obowiązków. Próby oglądania zawodów w telewizji kończyły się drżeniem ciała i całkowitym wyczerpaniem. Bezsilność, bezsenność, brak siły do treningu - lista objawów była długa.
- Głowa przestaje funkcjonować, zaczynasz zapominać o rzeczach, podejmować złe decyzje. W takiej kondycji nie można być na zawodach - mówi trener.
Reakcje organizmu były wyolbrzymione, a zwykłe zmiany temperatury - jak wyjście na mróz - powodowały, że całe ciało drżało.
Choć sam zdobywał medale na najważniejszych imprezach, Schmid nigdy nie szukał medialnego rozgłosu. Tym bardziej porusza jego decyzja, by teraz podzielić się swoją historią.
- To coś zupełnie normalnego. Po prostu się przeciążyłem. Wiem, że wielu ludzi przez to przechodzi. Nie widzę powodu, by o tym nie mówić - zaznacza.
Wierzy, że otwarta rozmowa pomoże innym. Porównuje swoje wypalenie do każdej innej choroby - jeśli pojawiają się objawy, trzeba zatrzymać się i zadbać o siebie.
Obecnie pełni inną rolę w sztabie – z mniejszą odpowiedzialnością i ograniczonym zakresem obowiązków. To jeden z kroków w procesie powrotu do zdrowia.
Schmid wrócił do pracy trzy miesiące temu. Dziś czuje się znacznie lepiej, ale przyznaje, że jest ostrożny w podejmowaniu nowych wyzwań.
- Czuję się dobrze, ale obawiam się, że moja odporność na stres wciąż jest ograniczona. Staram się wracać stopniowo, nie narzucać sobie zbyt wiele - wyjaśnia.
Lekarz zalecił mu kilka prostych zasad: dbałość o rutynę dnia, ruch, zdrowe jedzenie, sen i unikanie sytuacji, które wywołują stres. Równie ważne było nauczenie się mówić „nie” – coś, co przez lata przychodziło mu z trudnością.
Jednym z najtrudniejszych momentów była dla niego świadomość, że nie mógł być z zespołem w decydujących chwilach.
- Pracowałem z wieloma zawodnikami przez lata. Nie móc być z nimi, kiedy przekraczali linię mety, to był cios - mówi.
Mimo jego nieobecności reprezentacja Norwegii zdobyła cztery z sześciu możliwych złotych medali.
- To piękne widzieć, że wszystko zadziałało. To znaczy, że stworzyliśmy bardzo silną grupę - podkreśla.
Szef norweskiego kombinatu Ivar Stuan nie kryje, że sytuacja Schmida była dla całego zespołu bolesna.
- To bardzo wymagająca praca. Może powinniśmy pozwolić Janowi popracować kilka lat w zwykłej pracy zanim wszedł w rolę trenera, ale potrzebowaliśmy jego wiedzy natychmiast - przyznaje w rozmowie z NRK.no.
Podkreśla, że problemem w tym sporcie jest często zbyt mała liczba ludzi w sztabie i przeciążenie obowiązkami.
- Jan to osoba, która prawie nigdy nie mówi nie. A jeśli się nie sprzeciwi, my to wykorzystujemy. Teraz wiem, że to także moja odpowiedzialność, by dbać o to, żeby był w dobrej kondycji - zaznacza Stuan.
Historia Jana Schmida to nie tylko opowieść o wypaleniu i samotności. To także przypomnienie, że nawet ci, którzy stoją za sukcesami innych, muszą dbać o siebie. I że w świecie sportu – tak jak w życiu – siła nie polega na ignorowaniu słabości, lecz na umiejętności przyznania się do nich i szukania pomocy.
Źródło: NRK.no
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz