Po kilku latach przerwy wróciła na skocznię z nową energią i spokojem, jakiego wcześniej jej brakowało. Kamila Karpiel – jedna z najbardziej utalentowanych polskich skoczkiń - szczerze opowiada o trudnej decyzji o odejściu ze sportu, o życiu i pracy w Norwegii, ale też o przeszłości i relacjach, które nie zawsze były łatwe. W rozmowie wspomina momenty zwątpienia, potrzebę odpoczynku i proces odbudowy siebie po sportowym kryzysie. Dziś mówi wprost - ta przerwa mnie uratowała. Dzięki niej zrozumiałam, kim jestem i czego naprawdę chcę. Teraz znów czuję radość z każdego skoku.
Maciej Tryboń (sportsinwinter.pl): Nie widzieliśmy Cię w świecie skoków narciarskich przez dłuższy czas.. Jak wyglądało Twoje życie podczas tej przerwy od skoków?
Kamila Karpiel: Było dość intensywne. Po wyjeździe do Norwegii spędziłam tam prawie trzy lata. Pracowałam i rozwijałam się zawodowo poza sportem. Czułam, że potrzebuję odpoczynku, dlatego zrobiłam sobie dłuższą przerwę od treningów i rywalizacji. Dużo jeździłam na rowerze, chodziłam po górach - nadrabiałam rzeczy, na które wcześniej nie miałam czasu ani możliwości.
Pracowałam naprawdę sporo, może nawet za dużo (śmiech). Ale myślę, że ta przerwa była mi bardzo potrzebna. To była dobra decyzja, choć wtedy bardzo mnie bolała. Dzięki temu okresowi nabrałam większej świadomości siebie, wiem teraz, co mi służy, a czego powinnam unikać.
Czyli uważasz, że decyzja o rozstaniu ze skokami była słuszna?
Tak, zdecydowanie. Myślę, że gdybym wtedy została w sporcie jeszcze trochę dłużej, mogłabym już nie wrócić. Zakończyłam w momencie, kiedy wciąż bardzo chciałam skakać, ale mój mental nie był na to gotowy. Ta przerwa pozwoliła mi się odbudować.
W ostatnich latach coraz częściej słyszymy o zawodniczkach, które rezygnują ze skoków z różnych powodów. Przykładem może być choćby Marita Kramer. Presja i obciążenia w tym sporcie wydają się coraz większe.
Zgadza się. Uważam, że w naszej dyscyplinie wciąż bardzo kuleje temat treningu mentalnego. Tego elementu brakuje w przygotowaniach, a przecież psychika odgrywa ogromną rolę. Ja na szczęście trafiłam w życiu na dobrych ludzi, którzy pomogli mi mentalnie stanąć na nogi.
Kiedy zdecydowałam, że mam dość i muszę zrobić przerwę, to była trudna, ale potrzebna decyzja. Dzięki niej mogłam spojrzeć na wszystko z dystansu, przeanalizować, jak naprawdę się czuję i czy chcę jeszcze wracać do skoków. Miałam na to czas i przestrzeń.
Nie brakowało osób, które próbowały mnie odwieść od tej decyzji, ale były też takie, które mówiły: „to dobre dla ciebie, odpocznij, nic nie jest przekreślone”. I rzeczywiście – drzwi nigdy nie zostały mi zamknięte. Sama zostawiłam sobie otwartą furtkę, żeby w przyszłości móc powiedzieć: „chcę spróbować jeszcze raz”.
Z perspektywy czasu widzę, że to wszystko wyszło mi na dobre. Mam dziś dużo większą świadomość siebie - swojego ciała, możliwości i granic. Wiem, kiedy mogę dać z siebie więcej, a kiedy powinnam odpuścić. To doświadczenie bardzo mnie wzmocniło.
A jak byś porównała te dwa momenty - trudniej było podjąć decyzję o zawieszeniu kariery czy o powrocie do skoków?
Obie decyzje były trudne, bo każda z nich wiązała się z dużą zmianą w moim życiu i w codziennym funkcjonowaniu. Ciężko mi jednoznacznie ocenić, która była trudniejsza – ta o zakończeniu czy ta o powrocie - bo powrót wciąż jest dla mnie czymś świeżym i wciąż się w tym wszystkim odnajduję.
Zawieszenie kariery było jednak procesem. To nie była decyzja z dnia na dzień, że „koniec, odchodzę”. Zbierało się to we mnie przez prawie rok. Analizowałam, rozważałam, coraz bardziej czułam, że psychicznie nie daję już rady. W końcu pojawiła się ta ostatnia kropla, która przelała czarę goryczy. Choć mogło się wydawać, że to emocjonalny impuls, tak naprawdę była to decyzja bardzo przemyślana, dojrzewała we mnie miesiącami. Byłam już wtedy bardzo zmęczona wszystkim, co się działo wokół, więc potrzebowałam się od tego odciąć.
Z kolei decyzja o powrocie również dojrzewała, choć trwało to krócej. Przez pierwszy rok po odejściu miałam w sobie ogromny bunt - nie chciałam mieć ze skokami nic wspólnego. Chciałam wyrzucić medale, puchary, odciąć się od wszystkiego, nawet w mediach społecznościowych nie śledziłam żadnych sportowych informacji. To był dla mnie bardzo trudny czas.
Dopiero po około roku zaczęłam czuć tęsknotę - nie tyle za samym środowiskiem, co za skokami jako dyscypliną. Zaczęło mi brakować tej sportowej rutyny, treningów, zgrupowań, poczucia celu. Sport zawsze był częścią mojego dnia, mojej tożsamości - i gdy tego zabrakło, poczułam pustkę.
Pomysł powrotu pojawiał się stopniowo. Były wcześniejsze próby, które nie wyszły, bo nie chciałam znowu wywracać całego życia do góry nogami. Ale w końcu powiedziałam sobie: „Dobra, robię to”. I wtedy spotkałam fantastycznych ludzi, którzy mnie wsparli. Mimo że nie jestem obecnie w kadrze, mam ogromne wsparcie ze strony środowiska. Czuję, że mam wszystko, czego potrzebuję - a nawet więcej niż wtedy, gdy kończyłam karierę. To wsparcie dało mi siłę i sprawiło, że decyzja o powrocie była dużo łatwiejsza.
Kiedy rozstawałaś się ze skokami, towarzyszyły temu raczej trudne emocje. Była też kwestia Twojego zawieszenia. Czy dziś możesz powiedzieć, że zostawiłaś to wszystko za sobą, czy może nadal czujesz żal do niektórych osób?
Co ciekawe - dosłownie dziś doszłam do wniosku, że chyba już nie mam w sobie żalu. Nie rozmawiałam z tymi osobami, nie było żadnych konfrontacji, ale zrozumiałam, że trzymanie w sobie tych emocji było dla mnie bardzo obciążające.
Doszłam więc do wniosku, że nie potrzebuję tego w swoim życiu. Oczywiście to nie jest tak, że nagle zacznę się z tymi osobami śmiać i żartować - to raczej proces. Nie chodzi o zapomnienie, ale o wybaczenie i zrozumienie, że każda historia ma dwie strony. Myślę, że zarówno ja popełniłam błędy, jak i inni.
To wszystko wciąż we mnie gdzieś siedzi, potrzebuję jeszcze czasu, żeby całkowicie się z tym pogodzić. Ale wiem, że nie chcę nosić w sobie takich emocji, bo one tylko mnie obciążają. Dziś naprawdę czuję, że pora to odpuścić.
Wiadomo, że kiedy odchodziłaś z kadry, relacje nie były najłatwiejsze. Czy to jakoś przekłada się teraz na kontakty z dziewczynami?
Myślę, że nie. Nie żywię do nikogo żadnych negatywnych emocji. Oczywiście nie będę udawać, że z każdą osobą będę się teraz przyjaźnić, bo tak po prostu nie jest. Ale nie mam też z tym problemu - cieszę się, że dziewczyny działają, że trenują, że się rozwijają.
Dla mnie najważniejsze jest to, żebyśmy się nawzajem szanowały - i siebie, i tę pracę, którą każda z nas wkłada w sport. Wiadomo, nie da się całkiem zapomnieć o przeszłości, bo pewne rzeczy zostają, ale to też nie znaczy, że trzeba je ciągle rozdrapywać. Z wieloma dziewczynami mam naprawdę dobry kontakt.
Wydaje mi się, że dziś wszystko jest po prostu w porządku. Nie lubię sztuczności - nie będę udawać, że nic się nie wydarzyło, ale też nie mam w sobie złości. Kibicuję dziewczynom, bo każda dobra forma i każdy wynik są dobre dla całych polskich skoków.
To bardzo dojrzałe podejście.
Tak, myślę, że to przyszło z czasem. Miałam moment, żeby to wszystko sobie poukładać. Jesteśmy już na innym etapie życia, nikt z nas nie ma już „naście” lat. Każda trochę dorosła, popracowała nad sobą. Nie mam w sobie żadnej nienawiści ani żalu. Po prostu trzymam dystans - to naturalne - ale życzę wszystkim dobrze. Kibicuję, trzymam kciuki i, jak to się mówi, dmucham dziewczynom pod narty.
Z doniesień medialnych wiadomo, że o Twój powrót do skoków pytał już wcześniej trener Harald Rodlauer. Czy wtedy po prostu odmówiłaś?
To była dość specyficzna sytuacja. Tak naprawdę prowadziliśmy rozmowy przez około dwa - trzy miesiące. Byliśmy w stałym kontakcie, coś tam już zaczynało się powoli klarować, ale w tamtym czasie mieszkałam jeszcze w Norwegii, więc nie było możliwości, żeby spotkać się osobiście.
Z trenerem Rodlauerem nie znałam się bliżej - raczej z widzenia. Nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji współpracować, więc trudno mi było ocenić, jak mogłaby wyglądać nasza relacja na linii zawodniczka–trener. A ja mam świadomość, że jestem wymagająca. Mam silny charakter, nie lubię „lania wody” - wszystko musi być konkretne i poukładane. Taka współpraca wymaga cierpliwości i odpowiedniego podejścia, dlatego trudno mi było przewidzieć, jakby to wyglądało.
Kiedy wróciłam do Polski – to był chyba marzec - napisałam do trenera, że jestem na miejscu i możemy się spotkać, jeśli chciałby porozmawiać. Wtedy do rozmów dołączył też Stefan Hula. Spotkaliśmy się, coś zaczynało się już układać, pojawiły się konkretne pomysły. A tydzień później dowiedziałam się, że Harald Rodlauer rezygnuje z funkcji trenera kadry. Byłam mocno zaskoczona, bo pomyślałam: „po co więc była cała ta otoczka, jeśli i tak odchodzi?”. To na pewno nie była decyzja podjęta z dnia na dzień, więc pewnie już wcześniej o tym wiedział.
Oczywiście nie mam do niego żadnych pretensji - rozumiem, że miał swoje powody. Tym bardziej że to nie była moja inicjatywa, tylko raczej propozycja z zewnątrz, by spróbować wrócić. Ja sama nie byłam jeszcze wtedy w pełni przekonana. Pomyślałam więc: „OK, nie wyszło - trudno, świat się nie kończy”.
Ale po tych rozmowach zaczęło się we mnie coś tlić - taka myśl: „a może jednak warto spróbować?”. Zaczęłam coraz częściej o tym myśleć, analizować, jak mogłoby to wyglądać. Potem pojawił się plan: „to może wrócę do Polski”, „a może jeszcze trochę zostanę w Norwegii”. W głowie miałam milion pomysłów.
Ostatecznie w maju podjęłam decyzję, że zmieniam klub i zaczynam współpracę z trenerem Andrzejem Gąsienicą. To był długi proces, nic nie wydarzyło się z dnia na dzień. Najtrudniejszy moment to zdecydowanie przeprowadzka z Norwegii i ponowne ułożenie sobie życia w Polsce. Nadal nie wszystko mam poukładane tak, jakbym chciała, ale krok po kroku zaczyna to wyglądać coraz lepiej.
Czy był jakiś konkretny moment albo czynnik, po którym stwierdziłaś, że chcesz wrócić do skakania? I czy towarzyszyły Ci przy tym jakieś obawy - na przykład, czy to na pewno odpowiedni moment, czy rzeczywiście tego chcesz?
W momencie, gdy już podjęłam decyzję o powrocie, byłam jej w stu procentach pewna. Tak jak mówiłam wcześniej - jeśli coś robię, to na pełnej świadomości i z przekonaniem. Powiedziałam sobie: „wracam” – i koniec, idę w to na sto procent. Ale tym razem z zupełnie innym nastawieniem - z większym uśmiechem, z pozytywną energią i z myślą, że robię to przede wszystkim dla siebie, a nie po to, żeby komuś coś udowadniać.
Teraz mam dużo większą świadomość tego, po co to robię i dlaczego to dla mnie ważne. Jestem z tego podejścia naprawdę zadowolona, bo czuję, że wszystko dzieje się w odpowiednim tempie. Daję z siebie maksimum – zarówno na treningach, jak i w kwestiach organizacyjnych.
Jestem też w procesie zrzucania kilku kilogramów, co traktuję jako element sportowego powrotu. To nie jest dla mnie problem, ale wymaga cierpliwości - szczególnie że przez długi czas nie trenowałam, więc naturalnie ta forma gdzieś uciekła. A przy moim wzroście każdy kilogram ma znaczenie.
Widzę jednak postępy - byłam już na skoczni, czuję się coraz lepiej, a wszystko idzie w dobrą stronę. Jestem dumna z siebie, bo naprawdę czuję, że daję z siebie sto procent. I choć to proces, to mam ogromną satysfakcję z każdego kroku naprzód.
A jak wygląda teraz Twoja praca na skoczni? Trenujesz w klubie z trenerem Andrzejem, a jednocześnie masz konsultacje z trenerem Marcinem Bachledą? Czy możesz w pełni skupić się na skokach, czy musisz też pracować zawodowo?
Tak, trenuję klubowo z trenerem Andrzejem. To świetna współpraca - Andrzej jest młody, ale ma doświadczenie jako zawodnik i jest otwarty na nowe pomysły. Czuję, że on naprawdę angażuje się w trening i widzi moje serce w tym, co robię. Dzięki temu łatwiej mi się z nim pracuje i porozumiewamy się w podobny sposób, co bardzo ułatwia cały proces.
Dodatkowo w klubie mamy młodych chłopaków, dla których jestem niemal „starszą koleżanką”. Czasami było zabawnie, bo nie wiedzieli, jak do mnie się zwracać - mówiło się „proszę pani” (śmiech). To doświadczenie jest dla mnie cenne, bo mogę obserwować trening innych, pomagać im z boku i jednocześnie wyciągać wnioski dla siebie - co działa, a na co warto zwrócić uwagę w moich własnych skokach.
Mamy też współpracę z innymi specjalistami, ale na razie wstrzymam się od szczegółów. Jeśli chodzi o konsultacje z trenerem Marcinem - na razie ich nie odbyliśmy, bo Marcin dużo podróżuje. Mamy kontakt, rozmawiamy, ale nie trenowaliśmy razem od momentu mojego powrotu.
Co do pracy zawodowej - tak, chodzę na pełen etat. Pracuję popołudniami, więc rano mam czas na trening. To wymaga organizacji, ale na razie wszystko funkcjonuje w miarę dobrze. To też proces - uczę się, jak łączyć pracę z treningami, i póki co jest w porządku.
A jak to było przy Twoich pierwszych skokach po powrocie - towarzyszył Ci jakiś lęk, czy raczej stres?
Raczej stres niż lęk. W czerwcu miałam test, żeby sprawdzić, czy nadal dam radę, czy moja głowa podoła, i pod tym względem było okej. Teraz jest już spokojniej, choć nie czuję jeszcze pełnej pewności na skoczni - wszystko nie współgra dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. To dłuższy proces, niż przewidywałam, bo muszę ponownie odzyskać czucie i świadomość tego, co dzieje się w powietrzu. Ale nie mam lęku - bardziej chodzi o to, że trzeba odbudować „szerszy obraz” i poczucie, co robić, aby uniknąć błędów.
A jakie uczucia towarzyszyły Ci przy powrocie na zawody, na przykład podczas Orlen Cup, który był takim pierwszym sprawdzianem?
Przede wszystkim radość. Ogromna radość. Czułam poczucie spełnienia – robię coś, co naprawdę lubię, coś, co daje mi odskocznię od codzienności i natłoku obowiązków dorosłego życia. Nawet jeśli coś nie wychodzi, nie czuję frustracji „nic mi nie wychodzi, po co to robię”. Raczej myślę: „OK, dzisiaj trochę gorzej, popracuję nad tym”.
Cieszę się z samego procesu, z drogi, którą przeszłam, i z tego, że mogę robić to dla siebie. Nikt na mnie nie naciska, sama też nie stawiam sobie presji wynikowej – nie mam celów wynikowych na ten sezon. Wiem, że igrzyska są za cztery lata, mistrzostwa świata za rok, kolejne zawody za dwa lata - cały czas coś się dzieje. To nie koniec świata, jeśli coś nie wyjdzie teraz.
Przy tym wszystkim technika trochę się zmieniła, sprzęt się zmienia – kombinacje, przepisy, długość nart w stosunku do BMI. Jeszcze wszystkiego nie rozumiem i nie czuję się w tym w pełni pewnie, ale to naturalne. Najważniejsze, że wróciłam na skocznię i czerpię z tego ogromną radość.
A skoro mówiłaś, że nie masz konkretnych celów wynikowych, to zapytam - masz za to jakieś sportowe marzenia?
No pewnie, myślę, że jak każdy sportowiec – igrzyska. Ale nie w takim sensie, że „muszę je wygrać”. Bardziej marzę o tym, żeby tam pojechać i dobrze poskakać. Wiadomo, każdy chciałby zdobyć złoto, ale nie każdy może – i to też jest w porządku. Dla mnie sam udział w igrzyskach byłby już ogromnym wyróżnieniem, bo to nie jest coś, co się „dostaje”. To jest efekt wielu lat pracy, czasem nie czterech, a ośmiu czy dziesięciu. Bo przecież niektórzy nie łapią się na jedne igrzyska, mimo że są bardzo dobrzy – po prostu w danym momencie ktoś inny jest odrobinę lepszy.
Więc jasne, igrzyska są moim marzeniem, ale nie mam na sobie presji, że „muszę”. To po prostu coś, do czego chciałabym dojść naturalnie, jeśli wszystko będzie się rozwijać w dobrą stronę.
W nagraniu na Instagramie Polskiego Związku mówiłaś, że „prawie się zabiłaś na skoczni”. Co się wtedy stało?
Tak, to prawda - pierwsze skoki nie wyglądały dobrze. (śmiech) Mam nawet nagrania, ale nie pokażę! To był taki moment, że wyrobiłam się w miesiąc na skocznię K-70, żeby zdążyć na zgrupowanie. Był plan, żeby pójść potem na K-90, ale strasznie wiało, więc się nie udało.
Teraz, jak już zrobią lód na skoczni, to będziemy próbować właśnie na tej dziewięćdziesiątce - żeby krok po kroku, etapami, wracać na większe obiekty. To też ważne od strony mentalnej, żeby się z tym znów oswoić. Zobaczymy, jak to wyjdzie - wszystko to proces, nic na siłę.
Źródło: Informacja własna
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu sportsinwinter.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz