Zamknij

Jej słowa wywołały skandal. Dziś pracuje w TVP. "Mieli mnie za arogancką gówniarę"

07:05, 08.03.2023 Mateusz Król Aktualizacja: 12:39, 08.03.2023
Skomentuj

- Mam wrażenie, że na początku wszyscy czekali co będzie i było bardzo dużo krytyki, że biathlon idzie do TVP Sport, a ja przyjęłam propozycję współpracy. Zdecydowałam się  po długich rozmowach i namyśle - mówi w rozmowie ze Sportsinwinter.pl Weronika Nowakowska. Była polska biathlonistka przed sezonem zimowym, przyjęła ofertę współpracy z publicznym nadawcą. Teraz przyznaje, że spotkały ją przez to niemiłe komentarze. - Pokazaliśmy, jak bardzo dobrze chcemy zrobić biathlon i ludzie zaczęli nas chwalić - dodaje.

Christian Bier, CC BY-SA 3.0, via Wikimedia Commons

Sezon poolimpijski w biathlonie powoli zmierza ku końcowi. Dla polskich kibiców wiązał się on ze sporymi zmianami. Pierwszy raz od wielu lat Puchar Świata można oglądać tylko w Telewizji Polskiej. I to wiązało się z transferem Weroniki Nowakowskiej z Polsatu. Wicemistrzyni świata z 2015 opowiedziała nam podczas czempionatu globu w Oberhofie o różnicach w swojej pracy, przewidywaniach względem polskiego biathlonu oraz swojej karierze sportowej. 

"Dotąd jest to dla mnie absolutnie wielkie nieporozumienie"

- Byli ludzie, którzy znali mnie tylko z cytatu "w dupie byliście i gówno widzieliście" i postrzegali mnie jako jakąś arogancką gówniarę. Niektórzy z nich poznali później moją historię i drogę do tych igrzysk, więc zmienili zdanie. I to jest znowu przykład na to, jak wielką siłą są media i jak mogą wyczarować z jednego materiału bardzo różne historie - mówiła w rozmowie ze Sportsinwinter.pl Nowakowska, nawiązując do sytuacji z igrzysk w Pjongczangu. Właśnie wtedy wypowiedziała te słowa do osób, które wysyłały do niej obraźliwe wiadomości.

Za to zamieszanie zapłaciła słono. Szczególnie wtedy, kiedy przejęła sztafetę na pierwszym miejscu, a dobiegła na metę na siódmym. To dało wielu osobom jeszcze większe pole do krytyki. A sama biathlonistka niechętnie dzisiaj o tym mówi. - Dotąd jest to dla mnie absolutnie wielkie nieporozumienie. To było wycięte z kontekstu, ale już tyle razy o tym rozmawialiśmy, że nawet nie chce mi się zupełnie do tego wracać. 

"Byli ludzie, którzy znali mnie tylko z cytatu "w dupie byliście i gówno widzieliście" i postrzegali mnie jako jakąś arogancką gówniarę" - mówi @wera_nowakowska. Cała długa rozmowa z Oberhofu już jutro na @sportsinwinter. Nie będzie tam o moich zmęczonych oczach, ale o: pic.twitter.com/dW06R9tLn0

- Mateusz Król (@KrolMateusz) March 7, 2023

Mateusz Król: - To chyba pierwsze mistrzostwa świata w tej roli, które komentowałaś na miejscu?

Weronika Nowakowska: - Tak. Nie miałam jeszcze okazji być na miejscu. Wydarzenia zwykle komentowałam z Warszawy, więc jest to dla mnie takie ciekawe. W pewnym sensie nowe doświadczenie. Nie w kontekście mistrzostw świata, ale po prostu roli, którą tutaj pełnie.

- Dużo się zmieniło w biathlonie od końcatwojej kariery, czyli 2018 roku?

- Jak mam być szczera, to niewiele. Dla mnie tylko obiekty się pozmieniały. Widzę je od innej strony. Czasami korzystam jeszcze z toalet dla zawodników, bo po prostu nie wiem, gdzie jest ta dla innych ludzi. Inny jest też sposób poruszania się po stadionie. Ale czy coś się zmieniło w samym biathlonie? Nie, nie widzę tutaj jakichś wielkich zmian, poza zmianą pokoleniową, która następuje też po praktycznie każdych igrzyskach olimpijskich.

- Niby tak, ale z twoich czasów jest np. Dorothea Wierer, która teraz zdobyła złoto z drużyną. Epokowy moment dla nich. Jak patrzysz na te rywalki, z którymi rywalizowałaś, a one nadal startują, to nie ma żalu, że za szybko ten koniec kariery nadszedł?

- Nie, w ogóle nie odczuwam tego typu emocji. Bardziej kibicuję. Łatwiej mi też oceniać występy tych pań, z którymi sama mogłam rywalizować, bo po prostu lepiej je znam. Niektóre nawet osobiście. Dzięki temu zwracam uwagę różne rzeczy, których inni nie dostrzegają. Trochę mi trudniej z tymi, których znam mniej, ale zawsze taki udział w mistrzostwach świata bezpośrednio bardzo poszerza wiedzę. Te kuluarowe rozmowy mają bardzo duże znaczenie dla mojej pracy i ogólnego oglądu sytuacji. Też ciągle mam w sobie spojrzenie zawodniczki. Patrzę właśnie, jak kto się rozgrzewa, jak się zachowuje w różnych sytuacjach. Z tymi, którzy chcą, to też się tym dzielę.

- Co jest najtrudniejsze w pracy komentatora? Patrząc na to, że sama byłaś zawodniczką i znasz się z naszymi obecnymi kadrowiczkami.

- Przyznam szczerze, że dla mnie bardzo trudne jest komentowanie, szczególnie tych występów, które są po prostu słabe. Wiemy, że dzisiaj nasza reprezentacja się odradza i w taki sposób staram się mówić, co zresztą jest prawdą, ale z trudem przychodzi mi krytyka. Staram się tego nie robić. Wolę podsumowywać starty, nie koloryzować, o co też czasami kibice mnie oskarżają czy po prostu, że nie jestem obiektywna. Myślę, że każda opinia jest subiektywna. Ja się po prostu staram patrzeć na pewne rzeczy jak na proces. Byłam w tym, wiem, jak to jest, wiem, co czuje zawodnik, który dopiero rozpoczyna swoją karierę i zaczyna rywalizować z tymi, których widział w telewizji. Znam te wszystkie emocje, wiem, czym jest presja w sztafecie, czym jest spierniczenie startu i poczucie winy, które towarzyszy zawodnikom. Zwłaszcza w przypadku sztafety. Staram się tym dzielić i pokazywać perspektywę właśnie zawodników. Czasami jest też tak, że wiem o pewnych sprawach zawodników czy sztabu, ale nie mogę tego powiedzieć. Muszę odróżniać rozmowy prywatne od tych zawodowych. 

Liczyłam mimo wszystko na trochę więcej w tych występach indywidualnych.

- Podczas tych mistrzostw świata kobiety dobrze spisały się w sztafecie, ale na próżno szukać pozytywów w indywidualnych startach, prawda?

- Jeżeli chodzi o kobiety, to faktycznie liczyłam mimo wszystko na trochę więcej w tych występach indywidualnych. Chociaż patrząc przez pryzmat ich startów w Pucharach Świata, spodziewałam się też, że nie będzie szału. Tym bardziej że w Oberhofie jest bardzo wymagająca trasa, która rzadko kiedy jest łaskawa dla słabych biegaczy, a na razie nasze panie nie należą do tych najsilniejszych. Do tego wszystkiego strzelnica, która nie jest łatwa i też moment treningu, w którym one są. Pamiętajmy, że rozpoczynają czteroletnie przygotowania do igrzysk olimpijskich. Trener ma kontrakt na ten okres i potraktował ten sezon, jako moment na odbudowanie wytrzymałości. One mają sporo godzin treningu w nogach, więc spodziewałam się, że po prostu nie będzie już bardzo dobrze. Miałam nadzieję na jakiś występ Kamili Żuk w dwudziestce, Asi Jakieły w trzydziestce. Ania Mąka znalazła się w TOP 40, ale myślę, że na trzydziestkę też było ją stać, gdyby od początku strzelała tak, jak strzelała w drugiej części mistrzostw. Nie miałam jakichś większych oczekiwań wobec Natalii Sidorowicz,  ale uważam, że w sztafecie zrobiła swoje. Na otarcie łez ta sztafeta to był przyzwoity, a nawet dobry występ, patrząc na aktualny poziom naszego zespołu.

- Przyzwyczailiśmy się, że głównie patrzymy na żeński biathlon. A tu rośnie nam zdolne pokolenie młodych chłopaków. Janek Guńka z dwoma pudłami awansował do biegu pościgowego. To nie przychodziło naszym łatwo w ostatnich latach.

- Jak patrzę sobie tam na dół polskiej piramidy, to zdecydowanie większy potencjał na ten moment widzę w zespole męskim. I to nie jest żadna tajemnica. Mamy Janka Guńkę i Marcina Zawoła, który zaczął kiepsko te mistrzostwa świata, ale później naprawdę coraz lepiej wyglądał i na trasie, i na strzelnicy. Robił swoje, więc tutaj też taki mały plusik przy nim stawiam. Mamy też Konrada Badacza, który zdobył brązowy medal na mistrzostwach Europy juniorów. Podoba mi się, że ci chłopcy nie odlatują głową w chmury, tylko robią swoje. Trener Rafał Lepel też dba o to, aby stabilnie stąpali nogami po ziemi. Są jeszcze inni, młodsi, których potencjał napawa optymizmem. Ale mamy też bardzo dużo pracy do wykonania.

Mimo wszystko, w perspektywie najbliższych igrzysk, wciąż nie wydaje mi się, abyśmy mogli zbudować silne sztafety żeńskie, czy męskie, które powalczą o medal. Uważam jednak, że możemy mieć bardzo mocny zespół mieszany. I oby tak było. 

Teraz na pewno potrzeba mądrości ludzi, którzy tym zarządzają i szkoleniowców. Tutaj akurat nie ma wątpliwości, jeśli chodzi o trenerów, że są to osoby na odpowiednim miejscu.

- Zawodnicy mówili mi tutaj, że mają wokół siebie ludzi i warunki, które pozwolą im się rozwinąć i dojść daleko. Możesz im tego zazdrościć?

- Nie zazdroszczę, ale bardzo cieszę, że mają lepiej niż w czasach, kiedy trenował Tomek Sikora czy ja. Tak to już jest, że te starsze pokolenia budują lepsze perspektywy dla kolejnych. I oczywiście mogę zacząć opowiadać o tym, co ja miałam w ich wieku i na pewno nie miałam jednej piątej tego, co oni dzisiaj. Z kolei ja już miałam więcej niż wcześniejsze pokolenia. I to tak, jak był Tomek, którego wyniki pozwalały nam zadbać najpierw o to, żeby w ogóle był serwis, a nie żeby trenerzy smarowali narty. To dostaliśmy dzięki niemu. Później do tego wszystkiego doszły dobre wyniki Magdy Gwizdoń, pojawiła się Krysia Guzik, następnie sztafeta już coś znaczyła. Byłam ja, Monika Hojnisz... Każdy na pewnym etapie, w różnych sezonach miał dobre wyniki i dzięki temu też właśnie budowaliśmy całą społeczność, ale też warunki. Jak zaczynałam trenować, to były dwa obiekty i głównie Duszniki-Zdrój, gdzie była nartostrada i można było trenować latem. Dzisiaj mamy bardzo dużo obiektów i to jest praca wszystkich, bo jak są wyniki, to wtedy można iść do ministerstwa i prosić o środki. Teraz na pewno potrzeba mądrości ludzi, którzy tym zarządzają i szkoleniowców. Tutaj akurat nie ma wątpliwości, jeśli chodzi o trenerów, że są to osoby na odpowiednim miejscu. Trzeba też dużego zaangażowania zawodników. I to ostatnie, jak sądzę, jest w ogóle absolutnym kluczem.

- Dlaczego w trakcie komentowania zawodów tak bardzo cieszysz się z sukcesu Norwegów? Taki zarzut ostatnio przeczytałem w komentarzu na twoim profilu. I co jeszcze bardziej mnie zastanowiło, że w ogóle się do tego odnosisz?

- Bardzo lubię od czasu do czasu się odnosić, bo to nie jest tak, że ktoś mi napisze jeden komentarz i od razu reaguję. Jak mam do tego nastrój, mam jakieś tam podstawy, to lubię się do tego odnieść, bo lubię też pokazywać moją perspektywę. Tak, jak kiedyś pokazywałam perspektywę zawodnika, tak dzisiaj pokazuję też perspektywę komentatora i te tematy, które poruszam. One są uniwersalne, bo to tak naprawdę nie chodzi o to, czy kibicuję Norwegom. Staram się być maksymalnie obiektywna, mówić o wszystkich, wszystkim też dopingować. Podkreślam jednak, że głównie kibicuję naszym. Natomiast lubię mówić o tym, jak jesteśmy postrzegani w Internecie, co się dzieje w tej przestrzeni, bo wiem też, że nawet ludzie zupełnie niezwiązani ze sportem mierzą się z tym i czasami nasze życia, sportowców, czy dziennikarzy wyglądają, jakby były właśnie mlekiem i miodem płynące. A tymczasem my też się na te rzeczy natykamy. I nie mówię tego po to, żeby komuś coś tłumaczyć, tylko raczej, żeby pokazywać, że to istnieje. Ja to akceptuję, że tak jest, ale idę dalej i robię swoje. Psy szczekają, karawana jedzie dalej i mam nadzieję, że tak to jest też odbierane. Być może moja postawa jest jakąś inspiracją i drogą do tego, jak można sobie z tym radzić.

- Spotkała cię jakaś krytyka, przykrość w związku ze zmianą stacji komercyjnej na publiczną? Często znane osoby są krytykowane np. za przyjęcie zaproszeń do programów rozgrywkowych TVP.

- Oczywiście, że tak. Zdarzają się ludzie, którzy są bardzo nieprzyjemni. Rozumiem, że podejmując różne decyzje, zawsze komuś one się nie będą podobać. Gdybym postanowiła zrezygnować z pracy w biathlonie, pewnie byłaby krytyka, że zostawiam sport, więc w pewnym sensie byłam na to gotowa. Trudno się zawsze przygotować na hejt, na wyzwiska, a to też się zdarza i akceptuję to. Bo ja nie mam wpływu na innych, a tylko na swoją pracę, na jakość, którą dostarczam i staram się, żeby to była najwyższa jakość. I komentarza, i ciekawostek, i dzielenia się wiedzą. Ja się też stale szkolę, staram się pracować z logopedą itd. Zwyczajnie chcę, aby mój komentarz był i ciekawy i merytoryczny, ale też znośny dla ucha. 

Mam wrażenie, że na początku wszyscy czekali co będzie i było bardzo dużo krytyki, że biathlon idzie do TVP Sport, a ja przyjęłam propozycję współpracy. Zdecydowałam się  po długich rozmowach i namyśle. Natomiast mam wrażenie, że jak zaczęło nam dobrze iść, pokazaliśmy, jak dużo ludzi przy tym pracuje, jak bardzo dobrze chcemy zrobić biathlon i ludzie zaczęli nas chwalić, to pojawiła się dziwna krytyka. Odezwały się takie różne głosy anonimowe w Internecie. Jednak zawsze ktoś będzie krytykował, ktoś będzie chwalił. Tak to po prostu jest. To, co dzisiaj serwujemy, jest też efektem naszej pracy latem, której nie było być może widać, a naprawdę sporo było spotkań. Rozmawialiśmy długo o tym, jak i z kim to chcemy zrobić. I uważam, że robimy to naprawdę dobrze i po wynikach oglądalności widać, że nasza praca jest doceniona.

Byli ludzie, którzy znali mnie tylko z cytatu "w dupie byliście i gówno widzieliście" i postrzegali mnie jako jakąś arogancką gówniarę. Niektórzy z nich poznali później moją historię i drogę do tych igrzysk, więc zmienili zdanie.

- Tak się zastanawiam, dlaczego właściwie jesteś jedyną z tego pokolenia, która jest w mediach widoczna?

- Bardzo chciałam, żeby moje koleżanki też były w mediach. Proponuję je stale na ekspertki. Żałuję, że nie udało się zaprosić Krysi Guzik do studia, bo próbowałam kilkukrotnie, natomiast ona też jest w wojsku i nie jest to po prostu łatwe, żeby tych ludzi ściągnąć. Ci, którzy pracują teraz przy biathlonie, też nie za każdym razem mają czas. To jest chyba też kwestia właśnie wyboru. Krysia czy Magda Gwizdoń poszły w stronę wojskową. To zupełnie nie była ścieżka dla mnie. Nie lubię się podporządkowywać, więc się do wojska nie nadaję. Poza tym też wcześniej wystartowałam w mediach, bo przecież jak byłam w ciąży, to miałam już okazję pracować dla Polsatu właśnie jako ekspertka przy mistrzostwach Europy, które były w Dusznikach. Miałam też okazję spróbować się w komentarzu. Zresztą jeszcze wtedy dostałam zaproszenie do pracy. Tylko naprawdę chciałam wrócić po ciąży do sportu, więc podziękowałam i powiedziałam, że wrócę do tematu, jak skończę karierę sportowca. Tak też zresztą było i szybko się to wszystko tak poukładało, że skończyłam trenować i w następnym sezonie już byłam komentatorem.

- Dostałaś tyle razy od życia po tyłku, a wciąż wyglądasz na osobę bardzo otwartą na świat i nowe osoby. Jak to się robi? Jak to możliwe?

- Myślę, że to, co mnie spotkało, to jest po prostu cena, którą się płaci za otwartość. Bo jak się zamykasz, to z jednej strony nie dajesz, a z drugiej strony nie dostajesz. Jak się otwierasz, to z jednej strony otrzymasz jakąś łaskę, a z drugiej po głowie. No i ja dostawałam jedno i drugie. Takie jest życie.

- Dziś już nie dostajesz w kość?

- Oczywiście, że dostaję, tylko inaczej na to reaguję. Inaczej to widzę. Dużo rzeczy przepracowałam, jestem dojrzalsza, niż kiedy miałam lat 25-28. Oczywiście kumulacją była sytuacja w Pjognczangu i dotąd jest to dla mnie absolutnie wielkie nieporozumienie. To było wycięte z kontekstu, ale już tyle razy o tym rozmawialiśmy, że nawet nie chce mi się zupełnie do tego wracać. Zresztą muszę przyznać, że taka perspektywa kilkuletnia, kiedy emocje opadły, bardzo zmieniła nie tylko mnie, ale też w ogóle pogląd wielu ludzi na mój temat. Byli ludzie, którzy znali mnie tylko z cytatu "w dupie byliście i gówno widzieliście" i postrzegali mnie jako jakąś arogancką gówniarę. Niektórzy z nich poznali później moją historię i drogę do tych igrzysk, więc zmienili zdanie. I to jest znowu przykład na to, jak wielką siłą są media i jak mogą wyczarować z jednego materiału bardzo różne historie. No i Pjongczang nie był dla mnie dobrym czasem ani sportowo, ani osobiście. To była bardzo trudna, ale też ważna lekcja w moim życiu.

- Z tamtą sytuacją kojarzy się trener Tobias Torgersen, który wtedy was prowadził i dziś wrócił. Jak to odebrałaś? Tamte emocje z igrzysk przeważały, czy to po prostu dobrze, że Norweg znów tu jest?

- Bardzo się cieszyłam, że Tobias wraca do Polski. Zresztą mówiłam o tym głośno. Uważam, że to był ogromny błąd, że ówczesna prezes zrezygnowała ze współpracy. Wyniki wtedy były dobre poza Pjongczangiem, ale uważam, że to nie była wina w dużej mierze ani trenera, ani nawet nasza jako zawodniczek. Byliśmy nieprzygotowani na tę imprezę. Nikt jednak dziś nie powie, kto jest za to odpowiedzialny.

Świetnie rozwijała się przy nim Kamila Żuk i jej jest mi w tym momencie najbardziej szkoda, dlatego że mogłaby być teraz w innym miejscu. Ostatnie cztery lata może nie były dla niej stracone, bo każda lekcja jest ważna, ale mogła mieć już jakieś sukcesy. Miała też niezłe występy za czasów Michaela Greisa, ale na pewno nie jest dzisiaj w tym miejscu, w którym mogłaby być i jej potencjału jest mi najbardziej żal. Gdyby został Tobias, myślę, że wyglądałoby to trochę inaczej. Mam nadzieję, że dziewczyny będą mu ufać i kontynuować pracę w spokoju, czego bardzo bym im życzyła.

- Ty wiesz, co to znaczy powrót po rocznej przerwie. Co prawda wracałaś po urodzeniu bliźniaków, ale teraz przerwę ma Monika Hojnisz-Staręga. Wrócić chyba nie jest łatwo, co?

- Nie jest łatwo. Myślę, że najważniejsze jest to, co jest w nas, czy chcemy wrócić, dlaczego i jakie są nasze motywy. Ja miałam zawsze bardzo dużo wewnętrznej motywacji i to mnie chyba trzymało. To, co dla mnie było trudne, to było to, że czułam się bardzo opuszczona w tej drodze. Byłam totalnie przesunięta na margines, więc udało się tylko dzięki motywacji i wsparciu innych ludzi. Nie tych z pierwszej linii. Nie chcę nawet o tym mówić, bo nie chodzi o to, żeby tutaj kogoś stawiać w złym świetle. Natomiast mi brakowało takiego zwyczajnego wsparcia, takiego zainteresowania i poczucia, że jestem w drużynie potrzebna. Wróciłam, bo po prostu chciałam. Nikt o to nie prosił, nikt o to nie zabiegał. Zawsze takie momenty to jest właśnie weryfikacja, czego ty chcesz. I to jest tak naprawdę najważniejsze, bo świat taki jest. Nie mogłam oczekiwać, że Kinga Mitoraj , czy Anna Mąka będą chciały, abym wróciła. One miały nadzieję, że wyjadą na igrzyska olimpijskie. I to jest naturalne. Tu podkreślę, że to nie znaczy, że ktoś komuś źle życzy.

- I tego właśnie nie do końca rozumiem. Może dlatego, że nigdy sportowcem nie byłem i już nie będę. Jeśli ktoś miał świadomość, że możesz być potrzebna sztafecie, która mogła walczyć o medal, to dlaczego chciał zajmować miejsce ze świadomością, że może nie mieć takiej siły? Dochodzimy chyba do idei po prostu startu na igrzyskach...

- Sport jest soczewką życia. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie chodzi o wyniki. Oczywiście, że chodzi o wyniki. Ale zawsze to powtarzam, że powodem, dla którego sportowcy płaczą, odbierając medale mistrzostw świata, czy igrzysk olimpijskich, nie jest ten kawałek blachy. Tu nie chodzi o te pieniądze, które wpłyną na konto, ani o "fejm". Chodzi właśnie o te wszystkie momenty, kiedy wszyscy mówią, że nie dasz rady i to już koniec, czasami sam sobie tak mówisz, a ostatecznie to przezwyciężasz. I oczywiście każdy ma ten swój Everest. Dla jednego to będzie zakwalifikowanie się na igrzyska olimpijskie, dla innego powalczenie o trzydziestkę, a dla jeszcze innych skompletowanie medali w każdym wyścigu. Więc wszystko adekwatnie do potencjału i możliwości też zewnętrznych. Dlatego uważam, że sport jest po prostu soczewką życia. I myślę, że sportowcy są też fajnym przykładem na to, że warto. Uważam, że wychodzą zwykle na zwycięskiej pozycji, bo nawet jeśli nie osiągnęli najwyższych celów sportowych, to bardzo dużo zyskują. Szczególnie w takim dzisiejszym świecie, który chce mieć wszystko w formie instant, czyli gotowe na szybko. A sport bardzo uczy pracy, ciężkiej, systematycznej, z bardzo odroczoną w czasie nagrodą, która w dodatku nie jest gwarantowana.

- Przed rokiem mogliśmy słuchać cię w roli ekspertki w polsatowskim "Studiu Pekin". Wiele pozytywnych opinii pojawiało się na twój temat, bo pięknie opowiadałaś perspektywę sportowca. Sam pamiętam, jak świetnie wytłumaczyłaś łzy Kamila Stocha, który zajął tam czwarte miejsce. Zawsze tak potrafiłaś, czy to właśnie sport i wszystkie wydarzenia w karierze cię tego nauczyły?

- Myślę, że mam w sobie taką naturalną wrażliwość i dużo empatii. To przez długi czas było czymś, co mi strasznie przeszkadzało w sportowym życiu. Do końca nie potrafiłam być taka... twarda. W trakcie kariery chyba mi to przeszkadzało, ale cieszę się, że jestem dzisiaj w miejscu, gdzie mogę łączyć trochę ten świat sportowców ze światem kibiców. Przekazywać tę naszą perspektywę, jednocześnie zachowując właśnie jakąś obiektywność. I to jest fajne, jeżeli ludziom się to podoba, bo śmiem twierdzić, że znam sport. I to całkiem nieźle zwłaszcza sporty zimowe, które są oczywiście najbliższe memu sercu, więc fajnie, że mogę się tym dzielić.

- Byłaś w końcu na skokach narciarskich?

- Byłam na Pucharze Świata w Zakopanem i dwa razy na igrzyskach. Jak Kamil zdobywał w Soczi złoto i byłam też w Pjongczangu.

- Co mają skoczkowie, czego brakuje polskiemu biathlonowi?

- To, co mi przychodzi jako pierwsze do głowy, to po prostu ciągłość wyników. Bo to, co gwarantują skoczkowie, to właśnie ciągłość. Był Adam Małysz, w międzyczasie pałeczkę przejął Kamil Stoch. Potem dołączyła reszta. Mają silną drużynę, co sezon właściwie przywożą nam sukces i to jest coś, czego możemy im zazdrościć, bo jednak my nie jesteśmy tak regularni. A dlaczego tak jest? No to już moglibyśmy mówić o pieniądzach, o warunkach, ale myślę, że też o popularności dyscypliny. Nie chcę tutaj nikogo deprecjonować. Wiem, że Polacy kochają skoki. Sama też kocham. Znam tych chłopaków, kibicuję, ale jak się w to zagłębić, to... W skokach rywalizuje może osiem drużyn, a w biathlonie sztafet jest nawet dwadzieścia kilka, więc to ósme czy siódme miejsce jest zupełnie inne w biathlonie, a w tych innych dyscyplinach, więc trudno to porównywać. To są zupełnie inne konkurencje. One na czym innym się opierają, też z perspektywy fizjologii. Mimo wszystko Adam Małysz, Justyna Kowalczyk czy Kamil Stoch, to są wielcy sportowcy i ich sukcesy są niepodważalne, niezależnie, w czym rywalizowali.

- W trakcie swojej kariery stawiałaś sobie cele sportowce, a jak to wygląda teraz? Czy jako dziennikarka, komentatorka możesz postawić sobie jakieś cele? Jakie one są?

- Wiesz, jest w tym właśnie jakaś trudność. W sporcie miałam cele, a tutaj bardziej mam taką misję. Wiem, że to duże słowo, ale chodzi o taką misję właśnie łączenia tych dwóch światów, pokazywania różnych perspektyw. Mam oczywiście też własne standardy, poniżej których nie schodzę i mam nadzieję, że to widać. Nigdy nie przychodzę na relację z myślą, że jestem świetną ekspertką i to mi wystarczy. Przygotowuję się do tego. Przeglądam różne slajdy, dzwonię do osób, które mogą powiedzieć coś ciekawego, transmisja była ciekawa. Dbam o ten profesjonalizm, tak jak to było w życiu sportowca. Tylko to jest chyba bardziej misja niż cel. Jakbym miała mówić w kategoriach celu zawodowego, to tak naprawdę wciąż go poszukuję.



(Mateusz Król)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%