„Od dziecka marzyłam o igrzyskach olimpijskich” - mówi Anna Twardosz w szczerej rozmowie o swojej drodze w skokach narciarskich. Jeszcze przed pierwszych podiach w Letnim Grand Prix opowiada o początkach kariery, chwilach zwątpienia i wsparciu, które pozwoliło jej uwierzyć w siebie. Zdradza kulisy pracy z trenerami, emocje związane z konkursami drużyn mieszanych i atmosferą w kadrze kobiet. Wspomina także o obawach wobec przyszłości dyscypliny, marzeniu o podium mistrzostw świata i o tym, jak ważne jest dla niej, by cieszyć się każdym oddanym skokiem.
Maciej Tryboń (sportsinwinter.pl): Jak zaczęła się Twoja przygoda ze skokami narciarskimi i kombinacją norweską?
Anna Twardosz: Mój starszy brat trenował kombinację norweską, a ja często jeździłam razem z nim na treningi. Po pierwszej komunii mama pozwoliła mi spróbować swoich sił i od tego momentu tak już zostało.
Twój brat również zajmował się skokami i startował w kombinacji norweskiej. Była między wami taka pozytywna rywalizacja, jak to między rodzeństwem bywa?
Raczej skupialiśmy się na wzajemnym wspieraniu się i pomaganiu sobie, niż na rywalizowaniu między sobą. Oczywiście, w późniejszym czasie pojawiały się drobne porównania, na przykład w stylu: „ja już mam punkty w Pucharze Kontynentalnym, a ty jeszcze nie”. Było to jednak bardziej w takiej luźnej formie.
W pewnym sensie jesteś pionierką kombinacji norweskiej w Polsce. Czy śledzisz występy Asi Kil i zdarza Ci się jej kibicować?
Tak, bardzo kibicuję Asi. Czasami, kiedy wiem, że startuje w zawodach, sprawdzam wyniki i obserwuję, jak jej się wiedzie. No i zawsze cieszę się z jej osiągnięć.
Po raz drugi w swojej karierze zostałaś mistrzynią Polski. Gratulacje, bo to naprawdę duże osiągnięcie. W męskiej rywalizacji zwyciężył Kamil Stoch, więc oboje stanęliście na najwyższym stopniu podium - to naprawdę doborowe towarzystwo. To chyba pozytywne rozpoczęcie sezonu?
Tak, to były moje pierwsze zawody w sezonie letnim i najbardziej cieszy mnie to, że moje skoki są na dobrym poziomie – może nawet trochę lepszym niż zimą. Stopniowo udaje mi się podnosić swój poziom. Szkoda tylko, że w Polsce jest nas tak niewiele i brakuje większej rywalizacji, ale mimo tego bardzo się cieszę z tej wygranej.
Chciałem zapytać o to trochę później, ale skoro już do tego doszliśmy – w konkursie kobiet podczas mistrzostw Polski wystartowało was sześć, w tym cztery Polki. Skąd wynika to, że tak niewiele dziewczyn uprawia skoki narciarskie? Przecież w młodszych kategoriach można zauważyć obecność zawodniczek, a później one jakby znikają z systemu.
Rzeczywiście. W Polsce ta sytuacja jest naprawdę trudna, bo dziewczyn skaczących jest naprawdę mało. Tak naprawdę jestem ja, Paula i Nicola, a później powstaje ogromna luka. Jest jeszcze Ewa Frączek, która trenuje razem z nami, ale poza tym dopiero pojawiają się małe dziewczynki, które dopiero zaczynają przygodę ze skokami. Kiedyś tych zawodniczek było więcej, jednak ten sport wciąż nie jest w Polsce popularny wśród kobiet. Jako kobiecie jest naprawdę trudno uprawiać skoki narciarskie.
Chciałbym nawiązać do sytuacji z letniego Grand Prix w Courchevel, kiedy zostałaś zdyskwalifikowana za zbyt długie narty, co – jak wiadomo – miało związek z wagą. Skoki narciarskie to dyscyplina, w której nawet najmniejszy szczegół ma ogromne znaczenie. Zawodniczki ze światowej czołówki często mówią o problemach żywieniowych czy depresji. Czy Twoim zdaniem właśnie to sprawia, że wiele młodych zawodniczek, a nawet doświadczonych, jak chociażby ostatnio Marita Kramer, decyduje się zakończyć karierę?
Wydaje mi się, że tak. To jest taki sport, w którym trzeba pilnować wagi, a na zawodach ogromne znaczenie ma psychika. Umiejętności techniczne z czasem stają się automatyczne, natomiast na skoczni wszystko rozgrywa się w głowie. Niestety łatwo wtedy popaść w anoreksję, bulimię czy depresję. A później bardzo trudno samemu z tego wyjść, zwłaszcza jeśli ktoś nie ma wsparcia, nie wie, do kogo się zwrócić, albo zwyczajnie się wstydzi.
Chciałbym zapytać o początek letniego Grand Prix, bo piąte miejsce, które zajęłaś w niedzielę w Courchevel, daje nadzieję na naprawdę udany sezon zimowy. Jak obecnie przebiegają Twoje treningi i przygotowania do zimy?
Na razie wszystko przebiega bardzo dobrze. Widzę wyraźny progres między zimą a obecnym sezonem letnim. Porównując wyniki z ubiegłorocznego lata do tegorocznych, dostrzegam duży krok naprzód. Może różnice w rezultatach nie są ogromne, ale czuję, że z dnia na dzień staję się lepsza i poprawiam swoją dyspozycję. Mam nadzieję, że do zimy uda się jeszcze popracować nad tym, co można udoskonalić, a poziom, który osiągnęłam, uda się utrzymać lub nawet podnieść.
Można powiedzieć, że miniony sezon był w pewnym sensie przełomowy w Twojej karierze. Regularnie zdobywałaś punkty w Pucharze Świata, zajęłaś 32. miejsce w klasyfikacji generalnej z dorobkiem 80 punktów, a także 29. miejsce na normalnej skoczni podczas mistrzostw świata w Trondheim. Co Twoim zdaniem sprawiło, że ten sezon okazał się tak udany?
Już rok wcześniej, kiedy zaczęłam trenować z trenerem Harrym, pojawił się u mnie progres i teraz zaczęła procentować praca, którą wtedy wykonałam. Bardziej skupiłam się też na samym sporcie i postawiłam sobie swego rodzaju ultimatum w głowie, że chcę wystartować na igrzyskach olimpijskich. Dodatkowo pojawiło się wiele osób, które mnie wspierały, i to właśnie to wsparcie było głównym czynnikiem, dzięki któremu wiedziałam, że naprawdę mogę to osiągnąć.
Sezon współpracy 2023/2024 z utytułowanym trenerem Haraldem Rodlauerem dobiegł końca po roku. Patrząc z perspektywy czasu, czy uważasz, że ta współpraca była udana?
Tak, moim zdaniem była udana. Przede wszystkim wzrosła moja pewność siebie, a to główny czynnik, który pozwalał mi startować na zawodach spokojnie, bez stresu, i przenosić skoki z treningów na zawody.
Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego chciałbym zapytać, jakie cele stawiasz sobie na ten sezon, zwłaszcza że jest to sezon olimpijski?
Najważniejszym celem są igrzyska olimpijskie - chciałabym się na nie zakwalifikować i wziąć w nich udział. Jeśli już tam będę, to marzeniem byłoby znaleźć się w najlepszej trzydziestce, a gdyby się udało - nawet w piętnastce. To jest taki cel, który mam z tyłu głowy, ale staram się na nim nie koncentrować. Skupiam się przede wszystkim na treningach i na tym, by oddawać dobre skoki, bo wiem, że jeśli będę skakać solidnie, to i wyniki przyjdą. Natomiast jeśli chodzi o Puchar Świata, to celem jest właśnie regularne wchodzenie do trzydziestki.
Podczas mistrzostw świata w Trondheim pojawiły się kontrowersje związane z nagraniami, na których widać było, jak Aleksander Zniszczoł przechodzi obok was bez przybicia piątki. Zrodziły się wtedy spekulacje, że między wami nie ma sportowej chemii. Czy rzeczywiście istniał jakiś problem, czy raczej było to mocno podkoloryzowane przez media?
Trudno jednoznacznie to ocenić. Szczerze mówiąc, nie skupiałam się na tym w jakiś szczególny sposób. Myślę, że to raczej było bardziej podsycone przez media, bo w rzeczywistości normalnie rozmawiamy z chłopakami i większość treningów odbywamy wspólnie. Wszystko układa się zupełnie normalnie.
Trener Marcin Bachleda wspominał, że konkursy drużyn mieszanych potrafią generować dodatkowy stres, zwłaszcza że startujecie tam razem z bardziej doświadczonymi i utytułowanymi zawodnikami. Jak ten stres na Was wpływa i czy odczuwacie wsparcie ze strony kolegów z drużyny?
Jeśli chodzi o mnie, to zdecydowanie czujemy wsparcie ze strony chłopaków. Mimo to w głowie często pojawia się taka lampka ostrzegawcza, żeby oddać jak najlepszy skok. Wtedy pojawia się większe spięcie, przez co zamiast skupić się na samym skoku, myśli się głównie o tym, żeby wypadł on jak najlepiej i żeby, mówiąc kolokwialnie, niczego nie zepsuć.
W kadrze kobiet zdarzały się wcześniej trudne sytuacje i pewne nieporozumienia, a trenerzy zmieniali się dość często. Teraz jednak wygląda na to, że atmosfera się uspokoiła. Jak wpływa to na Waszą pracę i funkcjonowanie drużyny?
Wystarczy spojrzeć na wyniki, które moim zdaniem najlepiej odzwierciedlają, jak duże znaczenie ma atmosfera. Kiedy nie ma większych spięć, panuje spokój i jest dobra komunikacja, wtedy treningi stają się łatwiejsze, przyjemniejsze, a przede wszystkim ma się większą motywację do pracy.
Skocznie w Falun, gdzie mają się odbyć kolejne mistrzostwa, mają zostać wyburzone po zakończeniu wydarzenia. Pojawiają się więc obawy, że skoki narciarskie w Szwecji praktycznie znikną, a to kolejny kraj, który może na stałe wypaść z mapy tego sportu. Czy nie odczuwacie obawy, że w niektórych państwach skoki powoli umierają i przez to spada też zainteresowanie nimi?
Jeśli chodzi o mnie, to rzeczywiście w pewnym stopniu to odczuwam, choć nie skupiam się na tym szczególnie mocno. Staram się raczej cieszyć tym, że mogę skakać i wykorzystywać każdą okazję, póki ten sport wciąż daje takie możliwości. Jednak faktem jest, że widać spadek zainteresowania - coraz mniej osób ogląda skoki i powoli ten sport traci swoją popularność.
Trzeba jednak podkreślić, że skoki narciarskie kobiet stopniowo zyskują na popularności.
To oczywiście proces długotrwały i dopiero czas pokaże, jak bardzo uda się rozwinąć tę dyscyplinę.
Z jednej strony decyzja FIS, aby Puchary Świata kobiet i mężczyzn odbywały się w tych samych lokalizacjach, ma swoje zalety, ale z drugiej strony pojawiają się też wątpliwości. Oglądając zawody kobiet w takich miejscach jak Villach czy Ljubno, można zauważyć, że atmosfera jest tam wyjątkowa, a w innych lokalizacjach często jej brakuje. Czy nie obawiasz się, że ta zmiana może być dla Was niekorzystna? W końcu szczególnie cenne jest skakanie przed pełnymi trybunami.
Trudno powiedzieć, jak to ostatecznie będzie wyglądało. Z mojej perspektywy rzeczywiście pojawia się pewna obawa. Najprawdopodobniej nasze zawody będą rozgrywane przed konkursem mężczyzn, a wiadomo, że rano na skoczni jest mniej widzów. Trudno też oczekiwać, że kibice będą spędzać cały dzień w zimowych warunkach, więc często przyjdą tylko na konkurs mężczyzn albo wybiorą jeden z nich. W takim sensie może to być dla nas nieco krzywdzące, ale dopiero praktyka pokaże, jak ta zmiana rzeczywiście wpłynie na atmosferę i odbiór zawodów.
Mówiłaś wcześniej o marzeniach związanych z wejściem do trzydziestki czy piętnastki Pucharu Świata. Teraz w kalendarzu pojawiły się loty - za Wami Vikersund, a teraz pojawi się jeszcze Planica. Czy starty na mamutach są dla Ciebie spełnieniem sportowych marzeń, czy jednak budzą większy strach?
Mam problemy w fazie lotu i to jest dla mnie największa trudność. A wiadomo, że właśnie na mamutach ta część skoku ma ogromne znaczenie. Oczywiście bardzo chciałabym spróbować, ale w tym momencie przeważa obawa, że coś mogłoby się nie udać. To naprawdę ogromna skocznia i żeby na niej wystartować, trzeba być w pełni pewnym siebie i swoich umiejętności.
Na zakończenie. Jakie jest największe marzenie Ani Twardosz?
Od dziecka moim największym marzeniem były igrzyska olimpijskie. Dla sportowca to ogromnie ważne wydarzenie - możliwość występu i pokazania się z jak najlepszej strony. A oprócz tego gdzieś z tyłu głowy mam już kolejne mistrzostwa świata, które odbędą się za dwa lata. Mam nadzieję, że tam uda mi się powalczyć nawet o podium.
Źródło: Informacja własna.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Maciej Tryboń [email protected]