„Damian zawsze będzie w moim sercu” – mówi Andrzej Stękała w poruszającej rozmowie o stracie najbliższej osoby. Opowiada o trudnych chwilach po śmierci partnera, sile miłości i o tym, jak odnalazł w sobie odwagę, by żyć i skakać dalej. Wspomina też o sportowych planach, marzeniach i o buziaku wysłanym do nieba ze zwycięskiego podium w Zakopanem.
Maciej Tryboń (Sportsinwinter.pl): Spotkała Cię ogromna tragedia – śmierć najbliższej osoby, w tym przypadku Twojego partnera Damiana. Często powtarza się, że czas leczy rany. Jak Ty to odczuwasz?
Andrzej Stękała: Jest trochę lepiej, wracam do normalności, żyję dalej i funkcjonuję. Ale z tą śmiercią nigdy się nie pogodzę, bo po prostu nie potrafię i wiem, że nie będę w stanie. Cały czas o tym myślę. Damian zawsze pozostanie w mojej głowie i nawet nie chcę się go pozbywać z pamięci. Jakoś staram się iść do przodu, ale ta strata zawsze ze mną zostanie.
To może zabrzmi trochę banalnie, ale chciałbym zapytać w pełnym wymiarze - kim był dla Ciebie Damian? Pytam o to, bo często mówi się, że za sukcesami sportowców stoją bliskie osoby, w tym partnerzy.
Damian był dla mnie niezwykle wartościową osobą i wniósł ogrom do mojego życia. Nie było łatwo, bo trudne jest ukrywanie miłości do drugiej osoby - takie są czasy i taka rzeczywistość. Nie pokazywaliśmy się razem publicznie, on zawsze gdzieś pozostawał w cieniu. Ale w rodzinie wszyscy wiedzieli, w środowisku skoków też coraz więcej osób miało świadomość. Damian zawsze mnie wspierał, zgadzał się ze mną w wielu życiowych sprawach, a w trudniejszych momentach nie pozwalał mi rezygnować ze skakania. Zawsze stał przy mnie. Był dla mnie osobą wyjątkowo ważną - i nadal nią jest. Choć fizycznie go już nie ma, wierzę, że w pewien sposób duchowo wciąż jest obok mnie.
Wspomniałeś, że gdyby nie Damian, prawdopodobnie zakończyłbyś karierę. Co sprawiło, że znalazłeś się pod taką sportową ścianą? I w jaki sposób Damian przekonał Cię do zmiany decyzji?
Kiedy poznałem Damiana, byłem już świadomy swojej orientacji i wiedziałem, że chcę z nim być. Wtedy wydawało mi się jednak, że nie ma dla mnie miejsca w sporcie. Bałem się, że nikt nie może się dowiedzieć, kim naprawdę jestem, i byłem przekonany, że nigdy się do tego nie przyznam. To był strach przed brakiem akceptacji i oceną otoczenia. Na początku naszego związku byłem pewien, że nie nadaję się do sportu i że chcę z niego zrezygnować.
Damian podchodził do tego spokojnie. Powtarzał, że zrobię, jak będę uważał, ale prosił o cierpliwość - żebym jeszcze trochę poskakał, zobaczył, jak to się ułoży, bo może moje obawy są przesadzone. Mówił, że to, kogo się kocha, nie ma znaczenia, jeśli jest się dobrym człowiekiem. I miał rację. Z czasem okazało się, że nie spotykam się z otwartą wrogością, a jeśli pojawiają się w Internecie jakieś komentarze, to bardziej mnie one bawią. Wiem, że jestem dobrym człowiekiem, mam przyjaciół w sporcie i życiu prywatnym, więc nie muszę niczego udowadniać.
Dzięki Damianowi nie zakończyłem kariery. Dziś mogę być w pełni sobą, robiąc to, co kocham, bez udawania. Jestem mu ogromnie wdzięczny, że wtedy mnie uspokajał i przekonywał, by dać sobie czas. Miał rację - teraz jest dobrze. Żałuję jedynie, że nie podjąłem tej decyzji wcześniej, kiedy jeszcze żył. Rozmawialiśmy o tym wiele razy, bo chcieliśmy pokazać ludziom, że tacy jak my - zwyczajni, normalni - mogą uprawiać sport, mieć bliską osobę u boku i nie bać się mówić o tym otwarcie.
W jednym z wywiadów wspominałeś, że gdybyś stanął na podium Pucharu Świata w Zakopanem, zabrałbyś ze sobą Damiana. Czy to był już konkretny plan?
To były przede wszystkim marzenia - można powiedzieć, że takie plany w marzeniach. Myślałem sobie: jeśli kiedyś tak się stanie, to właśnie tak zrobię. To nie był sztywny plan, tylko wyobrażenie, że stoję na podium, a obok mnie jest Damian. Że wszyscy wiedzą, że wygrywam w Zakopanem i jednocześnie mogę pokazać swoją miłość do drugiego człowieka, bez wstydu i bez strachu. Bardziej chodziło właśnie o to - o marzenie, że w takiej chwili moglibyśmy razem dzielić szczęście i nie musielibyśmy się już ukrywać.
Na zdjęciu Ciebie i Damiana widać przede wszystkim dwoje szczęśliwych, zakochanych ludzi. Po Waszej historii ze świata skoków narciarskich i sportu popłynęło wiele słów wsparcia. Czy masz poczucie, że w pewnym sensie odczarowałeś mit homofobii w sporcie, ale też szerzej - w Polsce? Tym bardziej że mieszkasz na Podhalu, uważanym za bardzo konserwatywne. A tak naprawdę liczy się chyba to, jakim ktoś jest człowiekiem.
Myślę, że tak. Bo właśnie, tak jak mówisz - Podhale uchodzi za bardzo konserwatywne, a ja tutaj nigdy nie spotkałem się z hejtem czy otwartą niechęcią. Wręcz przeciwnie – wielu sąsiadów wiedziało o nas i nie traktowali nas jak „dwóch facetów, którzy są razem”, tylko widzieli w nas po prostu rodzinę. To było piękne.
Wydaje mi się, że dużo hejtu w ogóle bierze się z niewiedzy. Ludzie, którzy hejtują, często nigdy nie spotkali osoby, która mogłaby im pokazać: "słuchaj, jestem taki sam jak Ty”. A ja czuję, że właśnie taki jestem - zwyczajny, jak każdy inny, i staram się być dobrym człowiekiem. I to wraca, bo dostaję od innych to, co sam staram się im dawać.
Mieliście z Damianem wiele marzeń i planów. Czy zamierzasz zrealizować te plany z jego pomocą - już duchowo, "z góry”?
Tak, naszym głównym celem była budowa domu i wspólne w nim życie. Damiana fizycznie już nie ma, ale wierzę, że duchowo cały czas jest przy mnie. Dlatego kontynuuję tę budowę i wiem, że w domu znajdzie się wyjątkowe miejsce na jego zdjęcie. Dla mnie to zawsze będzie także dom Damiana – to się nigdy nie zmieni.
Czas biegnie dalej i trzeba iść naprzód. Nie można całe życie, tylko rozpamiętywać i użalać się nad sobą, bo życie toczy się dalej. Wiem, że on też chciałby, żebym żył normalnie, żebym spełniał swoje cele i marzenia. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy. A teraz po prostu chcę realizować to, co razem zaczęliśmy - wiem, że Damian wspiera mnie w tym, gdziekolwiek jest.
1 stycznia, tuż po północy, opublikowałeś bardzo osobisty i poruszający wpis, w którym opowiedziałeś swoją historię. To musiał być trudny moment emocjonalnie. Czy poczułeś wtedy ulgę, gdy świat się dowiedział?
Tak, poczułem ulgę, ale była ona wymieszana z niedosytem i rozczarowaniem. Rozczarowaniem, że zrobiłem to dopiero teraz, kiedy Damiana już nie ma. Nie mogłem być w pełni szczęśliwy, udostępniając ten wpis, bo najbardziej chciałbym zobaczyć jego reakcję – jego uśmiech i radość. Wydaje mi się, że byłby wtedy dumny, że to, co przez całe życie było gdzieś ukryte za plecami, w końcu wyszło na światło dzienne. Wierzę, że naprawdę byłby szczęśliwy.
Ten wpis był też dla mnie sposobem, żeby pokazać ludziom, jak wyglądała moja sytuacja. W tamtym momencie mój świat się zawalił – straciłem ukochaną osobę i byłem w bardzo złym stanie psychicznym. Chciałem, żeby kibice zrozumieli, że moje gorsze skoki były wynikiem tej tragedii, a nie czegoś, o czym nie mogłem mówić. To miała być szczera odpowiedź: "słuchajcie, tak jest, tak wygląda moja rzeczywistość”.
Długo dojrzewałeś do decyzji, żeby opublikować ten post?
Nie. W momencie, kiedy Damian zmarł i usłyszałem od lekarza, że musi stwierdzić zgon, wszystko się we mnie zawaliło. Wtedy uświadomiłem sobie, jak kruche i krótkie jest życie. Zrozumiałem, że nie można żyć w ciągłym strachu, bo czas mija tak szybko, że nawet nie zauważymy, kiedy go zabraknie. Dlatego nie ma sensu odkładać, wahać się - trzeba żyć pełnią życia.
Andrzeju, w rozmowie z Tobą czuć dużą dojrzałość – zarówno życiową, jak i sportową. Gdybyś mógł spotkać siebie sprzed kilku lat, to jaką radę byś sobie dał?
Powiedziałbym sobie, żebym się nie martwił i żebym jedną decyzję podjął wcześniej, a resztę zostawiłbym tak, jak było, bo wiele rzeczy potoczyło się dobrze. Chodzi o decyzję dotyczącą Damiana - żeby szybciej powiedzieć, że mam partnera. Poza tym nic, bo wszystko było w porządku. To trochę przeszkadzało mi w sporcie, bo często miałem w głowie, że się nie nadaję. W tamtym czasie trzeba było po prostu zacisnąć zęby i walczyć o marzenia. Powiedziałbym sobie też, żeby się tym nie przejmować, bo jestem dobry, a ludzie i tak będą mnie kochać. Najważniejsze to pozostać dobrym człowiekiem.
W pewnym sensie stałeś się symbolem dla wielu młodych ludzi. Rozmawiając z psychologami sportowymi czy słuchając historii zawodników, można usłyszeć, że wielu młodych boi się powiedzieć o swojej orientacji. Często prowadzi to do depresji, a czasem nawet do rezygnacji ze sportu – z obawy przed reakcją rodziny czy przyjaciół. Co doradziłbyś takim osobom, opierając się na własnych doświadczeniach?
Przede wszystkim powiedziałbym im, że jeśli ktoś twierdzi, że jesteś nienormalny, to absolutnie nie należy w to wierzyć, bo jesteś jak najbardziej normalnym człowiekiem. Strach i obawy biorą się raczej z tego, że trudno przewidzieć reakcję innych. Ja zawsze powtarzam: jeśli ktoś naprawdę Cię kocha, to będzie kochał bez względu na wszystko.
[ZT]138303[/ZT]
Jeśli jesteś w sytuacji, w której masz wsparcie, masz gdzie mieszkać i nie grozi Ci, że ktoś wyrzuci Cię z domu, to warto powiedzieć prawdę i żyć tak, by być szczęśliwym. Nie można pozwolić, żeby myślenie o tym, co inni powiedzą, nas ograniczało. Ludzie i tak zawsze będą mówić - to naturalne. A zamykanie się z tym w sobie może prowadzić właśnie do depresji - dlatego tego nie polecam.
Po moim wpisie dostałem bardzo wiele wiadomości na Instagramie i Facebooku. Pisało do mnie mnóstwo osób, które się bały - i każdemu odpowiadałem, żeby się nie bali, bo naprawdę nie ma czego. Sam zrozumiałem to trochę za późno, ale dziś wiem, że trzeba po prostu iść do przodu.
Moja rada jest taka: nie ma się czego bać. Trzeba kierować się zdrowym rozsądkiem, a przede wszystkim żyć szczęśliwie, bo nikt inny za nas życia nie przeżyje. Jeśli miałbyś być nieszczęśliwy, to tym bardziej nie ma sensu się ograniczać. Rób to, co chcesz robić, i czerp z życia radość - bo jest ono bardzo krótkie.
Podczas ostatnich mistrzostw Polski w Wiśle zająłeś siódme miejsce. Ale tym, co chyba najbardziej cieszyło wszystkich, był Twój uśmiech. Czy wróciła już ta radość ze skakania?
Tak, jak najbardziej. Kiedy siadam na belkę, mam wrażenie, że jest przy mnie Damian. Ciągle czuję, że z góry patrzy na moje skoki i obserwuje całe moje życie. Jestem przekonany, że gdzieś tam jest i że jest ze mnie dumny.
Chcę skakać i czuję, że zrzuciłem z siebie duży ciężar. Jest mi teraz łatwiej psychicznie i mogę skakać z czystszą głową. Oczywiście do końca ta głowa czysta nie jest, bo zawsze zostają wspomnienia i pewien ból, którego moim zdaniem nigdy się nie pozbędę. Ale mimo wszystko jest lepiej.
Dzięki temu, że Damian zawsze jest w moim sercu, nie chcę się już użalać nad sobą. Tragedii, która mnie spotkała, nie da się cofnąć, więc zamiast wracać do tamtych chwil, chcę czerpać z życia jak najwięcej. Życie jest kruche i czas bardzo szybko ucieka. Damian zawsze będzie w moim sercu, a mnie pozostaje walczyć o marzenia i po prostu żyć. Nic więcej.
[ZT]138294[/ZT]
Jak wyglądają Twoje przygotowania do nadchodzącej zimy? Masz już określone cele, czy podchodzisz do tego raczej metodą „step by step”, krok po kroku?
Przygotowania przebiegają bardzo dobrze. Podczas Letniego Grand Prix w Wiśle nie wszystko mi wyszło, ale to głównie przez zmiany – zarówno w kombinezonach, jak i w butach. Zaryzykowałem i tym razem się nie udało, jednak uważam, że całość zmierza w dobrym kierunku.
Na ten moment nie nastawiam się na żadne konkretne cele ani wyniki. Najbardziej zależy mi po prostu na tym, żeby skakać dobrze. Jeśli poczuję, że jestem w odpowiedniej dyspozycji, wtedy będę mógł wyznaczać sobie kolejne cele. Teraz chodzi przede wszystkim o to, by krok po kroku wracać do solidnego skakania. Głównym celem jest powrót do dobrego poziomu i utrzymanie go dłużej niż tylko przez jedną zimę.
Na zakończenie chciałbym zapytać o coś osobistego. Wiem, że to wciąż trudny temat, ale powiedziałeś, że chcesz żyć i być szczęśliwym także dla Damiana. Jakie sportowe i życiowe marzenia ma dziś Andrzej Stękała?
Jeśli chodzi o życie prywatne, marzę o tym, żeby wybudować dom i się do niego wprowadzić. Sportowo natomiast chciałbym zwyciężyć w Pucharze Świata w Zakopanem, stanąć na podium ze zdjęciem Damiana i posłać buziaka do nieba.
Źródło: Informacja własna.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Maciej Tryboń [email protected]