Decyzja Thomasa Thurnbichlera o pominięciu Kamila Stocha w składzie na mistrzostwa świata wzbudziła ogromne emocje w środowisku skoków narciarskich. Były skoczek Jan Ziobro w rozmowie z Interią Sport nie ukrywa swojego zaniepokojenia obecną sytuacją w polskich skokach. W jego ocenie nie tylko sam wybór kadry budzi kontrowersje, ale także sposób zarządzania dyscypliną na poziomie federacji.
Jan Ziobro podkreśla, że wybór na mistrzostwa świata powinien obejmować sześciu zawodników, aby na miejscu podjąć najlepszą decyzję. Wspomina sytuację z 2017 roku, gdy Polska zdobyła złoto w Lahti, a trener Stefan Horngacher również miał dylemat, kogo wystawić.
- Mieliśmy wówczas silną drużynę i trener zdecydował się zabrać sześciu zawodników. Teraz sytuacja jest odwrotna – poziom zawodników jest wyrównany, ale na dość niskim poziomie. Dlatego powinno się zabrać więcej skoczków i na miejscu podjąć decyzję, kto jest w najlepszej dyspozycji - mówi Ziobro w rozmowie z Interia Sport.
Podkreśla również, że Kamil Stoch, mimo gorszej formy, ma więcej punktów w Pucharze Świata niż Piotr Żyła, a ten został powołany ze względu na obronę tytułu mistrza świata. W jego ocenie Thurnbichler, mimo że kieruje się własnymi kryteriami, jest w trudnym położeniu.
- Jest cały czas pod presją i musi się bronić. W Polsce trenerzy nie mają spokoju, a przecież to kluczowe w tej dyscyplinie. Moim zdaniem, po sezonie może dojść do jego zwolnienia, ale pytanie, czy on sam będzie chciał tu jeszcze pracować - zastanawia się były skoczek.
Ziobro obawia się, że po zakończeniu kariery Stoch może całkowicie odwrócić się od polskich skoków. Jego zdaniem należy robić wszystko, by utrzymać legendę w strukturach polskiego narciarstwa.
- No zobaczcie, zaraz znowu pozbędziemy się kogoś, kto ma niesamowitą wiedzę i my z tej wiedzy nie będziemy korzystać. Bo on, jeśli wie, że ktoś działał na jego niekorzyść, symbolicznie pokaże środkowy palec i pójdzie z Polski - mówi Ziobro. - Przecież Stocha przyjmą z otwartymi ramionami w każdej innej reprezentacji. Powinniśmy grać do jednej bramki i wykorzystać doświadczenie takich zawodników jak Kamil - dodaje.
Były skoczek odnosi się również do zakończenia współpracy z Alexandrem Stoecklem, który pełnił funkcję dyrektora sportowego w Polskim Związku Narciarskim. Jego zdaniem, w tak krótkim czasie nie da się ocenić jego pracy, a zwolnienie go to kolejny dowód na chaos organizacyjny w polskich skokach.
- Jeśli zatrudniamy takiego eksperta, to musimy dać mu kilka lat na wprowadzenie zmian. Zmarnowaliśmy tę szansę, a teraz nie mamy ani Stoeckla, ani jego wiedzy, ale za to mamy wydane pieniądze. Tak działamy i dlatego nie mamy wyników - ocenia Ziobro.
Podkreśla także, że sposób, w jaki rozstano się z norweskim szkoleniowcem, jest nieprofesjonalny. Stoeckl w oświadczeniu zaznaczył, że od Adama Małysza nie usłyszał żadnych krytycznych uwag, ale prezes PZN publicznie skrytykował go w mediach.
- To pokazuje, że brakuje u nas odpowiedniej komunikacji. Jeśli chcemy budować silne skoki narciarskie, musimy zacząć traktować ekspertów i zawodników z szacunkiem - podsumowuje Ziobro.
Co dalej z polskimi skokami?
Były skoczek nie ma wątpliwości, że obecna sytuacja jest wynikiem wieloletnich zaniedbań i potrzeba co najmniej dekady, aby odbudować polskie skoki narciarskie.
- Nie mamy gorszych talentów niż Niemcy czy Austriacy, ale nie potrafimy o nie zadbać. Jeśli nic się nie zmieni, to nadal będziemy spadać - ostrzega Ziobro.
Jego słowa to wyraźny apel do Polskiego Związku Narciarskiego, by zmienić podejście do zarządzania dyscypliną i skupić się na długoterminowym planie rozwoju. Inaczej polskie skoki mogą wkrótce znaleźć się na skraju kryzysu, z którego trudno będzie się wydostać.
Źródło: Interia Sport
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz