Maciej Kot w piątkowych kwalifikacjach do konkursu Pucharu Świata w Klingenthal zajął 37 miejsce. Nadzieję w serca polskich kibiców wlał przede wszystkim drugim skokiem treningowym na odległość 139,5 metrów, który dał mu 7. lokatę w całej stawce. Po kwalifikacjach opowiedział, jak się czuje powracając do rywalizacji na najwyższym poziomie po dłuższej przerwie.
Maciej Kot wraz z Andrzejem Stękałą zastąpili w Klingenthal Kamila Stocha i Aleksandra Zniszczoła. Przywitanie z Pucharem Świata przebiegło dla niego całkiem pomyślnie. W dwóch seriach treningowych przed kwalifikacjami Maciej zajął kolejno 24. i 7. miejsce. - Jak na pierwsze skoki tej zimy na dużej skoczni było całkiem fajnie. Taki miałem plan, żeby ten pierwszy skok był normalny. Nie chciałem nic testować, tylko po prostu skoczyć z zaufaniem do tego, nad czym całe lato pracowałem - tłumaczył zawodnik. Ostatni skok dzisiejszego dnia nie był dla Kota tak udany, jak poprzednie, ale wystarczył na wywalczenie awansu do sobotniego konkursu. - Skok kwalifikacyjny był trochę słabszy, ale też oddany w trochę gorszych warunkach. Pierwsze koty za płoty, jak to się mówi. Ważne, że jest kwalifikacja i pierwsze kontrole sprzętu przeszedłem pozytywnie, także można jutro walczyć - zapowiedział z optymizmem Kot.
Razem z Maciejem Kotem, w Klingenthal po raz pierwszy zaprezentował się kibicom Andrzej Stękała. - Obaj wiemy, jak skaczemy, bo większość lata trenowaliśmy razem. Andrzej też jest bardzo dobrze przygotowany. Także cieszę się, że dostaliśmy szansę i po prostu musimy teraz robić swoje bez jakichś większych oczekiwań w stosunku do wyników - kontynuował zawodnik. Wielu kibiców domagało się startu Kota już od pierwszych konkursów tej zimy. - Mam poczucie, że to miejsce w tym roku wywalczyłem. To cieszy, że ta ciężka praca prowadzi do kolejnych kroków. Wcześniej plan zakładał powrót poprzez Puchar Kontynentalny w Lillehammer i Ruce, więc ten etap pominąłem, ale to tak naprawdę nic nie zmienia, bo skoki wszędzie są takie same, trzeba robić swoje, a zmienia się tylko otoczka, czyli kamery, media i kibice - tłumaczył swoje podejście do zawodów Kot.
To wszystko nie oznacza jednak, że powrót do PŚ nie wywołał u Macieja Kota żadnych dodatkowych emocji. - Pojawił się taki lekki stresik. Wiadomo, że jestem doświadczonym zawodnikiem, który współpracuje z psychologami, ale siłą rzeczy też ta otoczka robi wrażenie. Myślę, że to był taki pozytywny stres, taka adrenalina, która pomaga wejść na wyższy poziom, jeśli chodzi o gotowość organizmu do oddania fajnego skoku - zakończył nasz zawodnik.
Z Klingenthal dla Sportsinwinter.pl,
Mateusz Król
Źródło: informacja własna
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz