Weekend w Willingen skończył się dla Biało-Czerwonych podobnie do większości poprzednich w tym sezonie - kilkunastoma punktami i wielkim rozczarowaniem. Ale wcześniej pierwszy raz od tygodni choć przez chwilę można było mieć nadzieję, że Polacy wracają.
?php>?php>
?php>
Gdy cztery lata temu tuż przed igrzyskami olimpijskimi w Pjongczangu skoczkowie rywalizowali w Willingen, Polacy odgrywali jedne z głównych ról. Dziś o takich wynikach możemy jedynie pomarzyć.
?php>?php>
Niech to nie będą czcze nadzieje?php>
Piątek to był dzień nadziei. Tych, których względem polskich skoczków nie miałam od miesięcy. Trzech Polaków w czołowej szóstce drugiego treningu, w pierwszym tyle samo w pierwszej piętnastce, na koniec prolog wygrany przez Kamila Stocha, a w międzyczasie dobre próby Kubackiego i Żyły w konkursie drużyn mieszanych. Gdyby takie wyniki pojawiły się w jednej rundzie, do tego rozegranej w loteryjnych warunkach, ciężko byłoby faktycznie patrzyć na nie z dużym optymizmem. Ale w tym przypadku to były cztery bardzo dobre skoki, dające wysokie miejsca nawet na tle czołowych rywali.
?php>Tym samym pojawiły się nadzieje. Gdy tydzień przed rozpoczęciem imprezy sezonu, ba, imprezy czterolecia Polacy skaczą tak dobrze, to całkiem zasadne jest myślenie, że i na igrzyskach uda im się choć w niewielkim stopniu powalczyć. I tym razem nie piszę tu już o walce o awans do konkursu czy drugiej rundy, ale realnej rywalizacji gdzieś w górze tabeli. Wcześniej nic nie wskazywało na to, że odpoczynek i spokojne treningi mogą coś dać, ale w piątek już wydawało się, że właśnie obserwujemy efekty częściowo przymusowej przerwy biało-czerwonych od startów. Niestety, nie może być zbyt długo dobrze, bo okazało się, że zamiast nagłego wystrzału trzeba się było pogodzić z powrotem do typowego w tym sezonie stanu rzeczy.
?php>?php>
Winny sprzęt i warunki?php>
Trzydzieści dwa punkty - tyle punktów do klasyfikacji Pucharu Narodów Polacy zdobyli przez cały weekend w Willingen. Patrząc na cały przebieg tego sezonu, zdecydowanie nie jest to zaskoczenie. Biorąc pod uwagę piątkowe treningi, wręcz przeciwnie. I na pytanie, co zawiniło i co zmieniło się przez niespełna dobę, nie widzę dobrej odpowiedzi.
?php>Po sobotnim zamieszaniu ze sprzętem - proteście złożonym przez Stefana Horngachera i dyskwalifikacji Piotra Żyły i Dawida Kubackiego - mogłoby się wydawać, że zawiniły mające rzekomo pomóc buty. Ale analizując to już po fakcie, Polacy skakali słabo nie tylko w niedzielę, już po otrzymaniu zakazu korzystania z nowego sprzętu, ale też w sobotę, gdy jeszcze w nim startowali. Jasne, w przypadku Piotra Żyły sobotnia próba była lepsza od niedzielnej, ale on wielokrotnie pokazywał, że bez względu na czynniki zewnętrzne nieustannie jest nieregularny. Ale co z resztą, która nie z soboty na niedzielę, a z piątku na sobotę zaczęła skakać słabiej?
?php>I tu czas wziąć na tapet inny czynnik, przez Dawida Kubackiego wymieniony poniekąd jako winowajca przebiegu weekendu. Wiatr. Nie zamierzam dyskutować z tym, że sobota i niedziela w Willingen były niezwykle loteryjne i samo rozegranie konkursów przy takich warunkach było decyzją kuriozalną. Ale jury zawody przeprowadziło i przy zmiennym wietrze skakać musiała cała stawka.
?php>Jeśli właśnie wiatrem miałabym tłumaczyć skoki Biało-Czerwonych, musiałoby się okazać, że to właśnie na ich piętnaście prób - w trzech rozegranych seriach konkursowych, przypadł ogromny pech. Kuriozum. Jasne, przy jednej, dwóch, trzech próbach to warunki mogły zawinić i przeszkodzić Polakom. Ale we wszystkich skokach? To już próba zaklęcia rzeczywistości i szukania winowajców. Bo każdy winny, tylko nie ja. Na marginesie, już wcześniej w tym sezonie podejmowane były podobne starania i winny był albo wiatr, albo kombinezony. Ale niewiele to dało. I niewiele da też na igrzyskach, gdzie od pojedynczego skoku będzie zależało wszystko.
?php>?php>
Czy to może coś dać??php>
Wobec wszystkiego, co pisałam tu wcześniej o formie skoczków, tym, jak skakali do tej pory i jak mogą skakać w Pekinie, należy postawić kluczowe pytanie - czy to wystarczy? Czy dobra forma to wszystko, na co zawodnicy muszą liczyć w Chinach? Pewnie, skoro stawiam to pytanie, to odpowiedź może być tylko jedna. Jest czynnik niezależny od skoczków.
?php>Choć igrzyska jeszcze się nie zaczęły, dał on już o sobie znać. Koronawirus już zaczął zamieniać wyczekiwaną imprezę czterolecia w farsę. Nieco sarkastyczne dotychczas slogany o tym, że medale zdobędą ci, którzy najdłużej obędą się bez pozytywnego wyniku testu, to już definitywnie nie są puste słowa. I nie trzeba nawet patrzeć na inne dyscypliny, choć te z punktu widzenia polskiego kibica są aktualnie w covidowym zamieszaniu kluczowe.
?php>Same skoki narciarskie dały dziś doskonały przykład tego, jak wypaczone mogą być wyniki rywalizacji. Liderka klasyfikacji generalnej Pucharu Świata pań, w Willingen skacząca na poziomie czołowej dziesiątki zawodów panów, murowana faworytka do medalu igrzysk olimpijskich. Ale przed niedzielnymi zawodami dostała pozytywny wynik testu. Austriacy chcą stanąć na głowie, by Marita Kramer, o której tu mowa, zdążyła przylecieć do Pekinu przed sobotnim konkursem indywidualnym pań na skoczni normalnej.
?php>Do tego potrzeba czterech negatywnych testów. Czterech. Każdy z nich musi być wykonany w odstępie minimum dwudziestu czterech godzin. A przecież do Pekinu trzeba jeszcze dolecieć i zostać przetestowanym na miejscu w Chinach. Brzmi, jak niewykonalne. Co więcej, to przecież nie pierwsza sytuacja, gdy Kramer przypuszczalnie traci szansę na życiowy sukces przez koronawirusa.
?php>Na jej miejscu mógł być każdy skoczek. Także ten, który dopiero przeszedł COVID-19 i to właśnie pozostałość wcześniejszego zakażenia dają pozytywny wynik testu. A Piotr Żyła i Dawid Kubacki dopiero co przeszli chorobę. I choć w Willingen byli negatywni, nie można wykluczyć, że za moment, być może już w Chinach, nagle znowu zostanie u nich wykryty wirus. Wtedy nici z rywalizacji. Bez względu na to, na jakim poziomie miałaby ona być.
?php>?php>
Niepewność, ale... ?php>
Właściwie jedyne odpowiedzi, jakie dał weekend w Willingen, to potwierdzenie tego, że czołówka nadal jest silna, a koronawirus będzie w Pekinie rozdawał karty, także wśród skoczków i skoczkiń. Ale jeśli chodzi o polskich zawodników zasadniczo nadal wiem, że nic nie wiem. Ich występy w konkursach to właściwie potwierdzenie tego, co widzieliśmy w Zakopanem czy jeszcze wcześniej. Nadal każdy z Biało-Czerwonych zdobywa pojedyncze punkty do klasyfikacji generalnej, wyraźnie przegrywa z rywalami, również tymi na papierze słabszymi.
?php>Natomiast przed słabszymi sobotą i niedzielą był jeszcze piątek. Było trzech Polaków w pierwszej szóstce treningu, był prolog wygrany przez Kamila Stocha. Choć nieczęsto zgadzam się z nadmiernym w tym sezonie optymizmem Dawida Kubackiego, pod jedną z jego wypowiedzi się podpiszę. - Wiemy, jak się skacze - powiedział po niedzielnym konkursie. Właśnie to było widać w piątek. I właśnie to wlało we mnie nieco nadziei. Że może jednak na igrzyskach nie będzie tak źle.
?php>I choć szanse na to są wciąż nikłe, to może Polacy przynajmniej przez moment przypomną o czasach, gdy stawali na olimpijskim podium. Wszystko zależy od tego, czy uda im się być tymi zawodnikami z piątku, czy jednak pozostaną tymi od typowych w tym sezonie rezultatów. Ach, i jeszcze od tego, czy uda im się obyć bez pozytywnego wyniku testu na COVID-19.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz