Były sportowiec i obecnie doświadczony trener narciarstwa alpejskiego, Marko Žnidaršič ze Škofjej Loki, w rozmowie dla portalu Siol.net opowiada o życiu na dwóch półkulach. Od niemal dwóch dekad dzieli swoje sezony między rodzinną Gorenjską a argentyńskim Bariloche - największym ośrodkiem narciarskim na południowej półkuli. Jego historia to opowieść o dwudziestu zimach przeżytych w dziesięć lat, o kulturach, które go ukształtowały, i o sporcie, który otworzył mu drogę do świata.
Choć Marko wciąż bez wahania wskazuje Škofją Lokę jako swoje prawdziwe miejsce na ziemi, to w Argentynie ma coś, co trudno zastąpić – swoją córkę. To sprawia, że jego życie naturalnie podzieliło się na dwa emocjonalne bieguny. W Patagonii ma grono przyjaciół, rutynę dnia, przywiązanie do krajobrazu, a zwłaszcza do lokalnej społeczności, która z czasem stała się jego „drugą rodziną”.
Zderzenie z argentyńską kulturą okazało się dla niego fascynujące. Latynoskie podejście do życia drastycznie różni się od środkowoeuropejskiego: spontaniczność, długie spotkania przy stole, brak pośpiechu i przekonanie, że czas spędzony z bliskimi jest ważniejszy niż obowiązki.
Wieczorne kolacje, które zaczynają się często dopiero około 21.00, a kończą po północy, to codzienność, z którą Marko musiał się oswoić. – Przy nich wszystko trwa dwa razy dłużej, ale może dzięki temu mają w sobie mniej samotności, a więcej bliskości – zauważa.
Bariloche, gdzie żyje, wciąż zachwyca go kontrastami. Centrum miasta przypomina alpejskie kurorty – z drewnianymi fasadami i widokami na góry – ale wystarczy wjechać kilkaset metrów wyżej, by zobaczyć zupełnie inny świat: dzielnice bez infrastruktury, bez kanalizacji, z nieutwardzonymi drogami. Ta dwubiegunowość jest częścią Argentyny i wpływa na to, jak ludzie tam postrzegają życie.
Kariera Marko za granicą rozpoczęła się od propozycji pracy w Park City. Początkowo miał być to jeden sezon, jednak życie szybko napisało inny scenariusz. Poznał tam swoją przyszłą żonę, a decyzja o przeprowadzce do Argentyny stała się naturalną konsekwencją.
W kolejnych latach pracował jednocześnie w Ameryce Północnej i Południowej, co oznaczało, że zima praktycznie nigdy się dla niego nie kończyła. – W dziesięć lat zrobiłem dwadzieścia sezonów. Myślę, że znam śnieg w każdej jego formie – żartuje w rozmowie z Siol.Net.
Różnice między klientami w obu częściach świata są ogromne. W USA narciarstwo jest sportem drogim, ekskluzywnym, powiązanym z wysokimi standardami. W Argentynie – bardziej emocjonalnym, rodzinnym i wciąż trochę „dzikim”. Infrastruktura w Cerro Catedral jest starsza, zależna od warunków naturalnych, a sztucznego naśnieżania jest niewiele. Mimo to pasja do sportu jest tam ogromna, podobnie jak entuzjazm przyjezdnych z Buenos Aires czy Brazylii, dla których narty są wyjątkowym, corocznym rytuałem.
Argentyńczycy, choć bardzo gościnni, często patrzą na Europejczyków z przesadnym respektem. Wyobrażają sobie Zachód jako krainę dostatku, co Marko wielokrotnie odczuł na własnej skórze. Jednocześnie ich pewność siebie wraca natychmiast, gdy rozmowa schodzi na futbol – absolutną narodową obsesję. Maradona i Messi są tam niemal jak postaci mitologiczne.
- Kiedy jeździłem Uberem w Buenos Aires i przez przypadek trafiłem do dzielnicy, w której wychował się Maradona, zrozumiałem, jak potężny ma status. Ta okolica to skrajna bieda, ale ludzie mówią o nim z dumą, jakby wciąż był jednym z nich – wspomina.
Marko z czasem odkrył, że Argentyńczycy potrafią tworzyć niezwykle silne wspólnoty. Przykładem jest tamtejsza diaspora słoweńska – liczna, dobrze zorganizowana i niezwykle aktywna. Od szkół po teatry, od sobotnich spotkań po parafie – to przemyślana i żywa struktura. W Bariloche, choć społeczność jest mniejsza, zaskakuje pielęgnowaniem języka słoweńskiego nawet wśród wnuków emigrantów.
Argentyński system zdrowia i edukacji może jednak zderzyć przybysza z rzeczywistością. Publiczne usługi stoją na niskim poziomie, dlatego większość mieszkańców decyduje się na dodatkowe ubezpieczenia i prywatne szkoły. Marko również musiał podjąć takie decyzje – zwłaszcza ze względu na córkę i chęć zapewnienia jej dobrego startu.
Po dwóch dekadach w drodze, w ciągłej migracji między zimami, krajami i kulturami, Marko patrzy na świat inaczej niż kiedyś. Kiedy był młody, fascynowało go poczucie wolności i możliwość pracy tam, gdzie akurat leży śnieg. Dziś najbardziej docenia stabilność i relacje.
– Świat daje wiele możliwości, ale dopiero z czasem rozumiesz, że najważniejsze są twarze, które widzisz po powrocie do domu. Trawa naprawdę jest najzieleńsza tam, gdzie masz swoich ludzi.
Źródło: Siol.Net
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz