Zamknij

Polka skreślona przez PZN walczy o siebie w USA. "Błądziłam. Czułam się niedoceniona"

19:50, 20.11.2023 Gabriela Koziara Aktualizacja: 19:50, 20.11.2023
Skomentuj

Weronika Kaleta zaskoczyła wszystkich na Mistrzostwach Świata w Planicy, zdobywając najwyższe miejsce wśród reprezentantek Polski. Za oceanem na co dzień uczy się od najlepszych i zapowiada, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. W rozmowie z nami dzieli się swoimi wrażeniami z pobytu w Stanach Zjednoczonych, tłumaczy jak udaje jej się łączyć treningi z nauką oraz przybliża specyfikę współpracy z Polskim Związkiem Narciarskim.

fot. M. Rudzińska

Weronika Kaleta od kilku lat mieszka, trenuje i uczy się w Stanach Zjednoczonych. Polka nie ukrywa, że jest bardzo zadowolona z czasu spędzonego w USA i cieszy się, że podjęła decyzję o wyjeździe chociaż początki w nowym miejscu nie były dla niej łatwe. 24-latka w rozmowie z nami przyznała również, że w minionym sezonie miała momenty zwątpienia, ale jednocześnie chciała udowodnić, że osoby, które ją krytykują nie miały racji. - Wciąż mam w sobie takie emocje, że chcę pokazać, że to, co słyszę czasem, co ludzie mówią, że wyjazd do Stanów był największym błędem w moim życiu, jest błędną teorią - mówi Kaleta.

Gabriela Koziara: Zacznijmy od podsumowania tego, jak przebiegło lato. Jesteś zadowolona z pracy wykonanej w okresie przygotowawczym?

Weronika Kaleta: Tak, jestem bardzo zadowolona. Wszystko przebiegło świetnie. Wakacje spędziłam w Vermont Stratton z amerykańskim teamem biegaczek narciarskich. Miałam wspólne sesje treningowe z Jessie Diggins, Julią Kern, Lauren Jortberg, Alayną Sonnesyn, a także Benem Ogden i Willem Kochem. Teraz przygotowania też przebiegają dobrze. Jesteśmy na ostatniej prostej, wkrótce pierwsze treningi na śniegu. Nie choruję, z czego bardzo się cieszę. Uważam, że był to dobry czas i mam nadzieję, że zaprocentuje w zimie.

Jesteś w pewnym sensie fenomenem na skalę polską, bo mam wrażenie, że mało który sportowiec przygotowujący się do startów za granicą, daje radę łączyć treningi z nauką. Jakie są Twoje wrażenia z pobytu w Stanach?

To jest mój czwarty rok tutaj i na pewno początek był dla mnie cięższy, ponieważ byłam nowa, nie znałam nikogo, ale też trening był inny. Mieszkamy na wysokości 1700 m.n.p.m., więc to było dla mnie odczuwalne, przez co bardzo się męczyłam. Pierwszy rok był wyzwaniem, bo wszystkie zawody odbywały się na wysokości, podczas gdy wcześniej nie startowałam w takich warunkach. Gdy tu przybyłam, byłam w tym aspekcie pewna siebie, bo dużo trenowałam, ale moje wyniki tego nie odzwierciedlały. Po czterech latach mój organizm już się zaadoptował. Trenujemy normalnie na tej wysokości, na narty jeździmy jeszcze wyżej, bo na 3 tys. m n.m.p. Gdy zjeżdżam niżej, np. do Polski czy jadę na Puchar Świata, to dużo lepiej mi się biega.

Jeśli chodzi o łączenie obowiązków, wygląda to tak, że najpierw trenujemy, a potem idziemy do szkoły. Na przykład teraz przyszłam z treningu i robię zadania, przygotowuje się na zajęcia. Trening jest odskocznią od nauki, dlatego nie ma czasu na przemyślenia, że coś nie poszło na treningu. Wykonuje trening, potem idę do szkoły, mam fizjoterapię, a na koniec drugi trening. Cały czas jestem w biegu. Ten system organizacji bardzo mi odpowiada. Uważam, że podjęłam bardzo dobrą decyzję, przyjeżdżając tutaj i polecam każdemu, by wykorzystywał takie okazje.

Myślisz, że to zabieganie, bycie pozytywnie zakręconym, to jest domena amerykańskich sportowców? Odnoszę wrażenie, że są nieco porywczy, zalatani, ale równocześnie bardzo skupiają się na celu.

Tak, zdecydowanie. Widzę to po dziewczynach. Julia Kern pracuje i normalnie sobie dorabia. Mamy bardzo dobry kontakt. Jessie Diggins mimo obowiązków, jest otwarta, chce pomóc swojemu teamowi. Mimo że każdy jest zajęty, stara się spędzać czas z resztą drużyny, dbać o relacje. Gdy w wakacje miałam więcej luzu, nie miałam szkoły, dziewczyny pracowały tak samo. Mimo zmęczenia, jedliśmy razem kolacje, każdy coś gotował spotykaliśmy się, organizowaliśmy urodziny, nawet jeśli na drugi dzień czekał nas wymagający trening. Na wszystko był czas. Nie czułam się jakbym była na obozie, bo mieszkaliśmy w normalnych domach i panowała domowa atmosfera. To mi się bardzo podobało, gdyż nie miałam w głowie zakodowane, że to jest obóz, reżim, wstaje rano, trenuje, ktoś mi gotuje, podkłada pod nos i później idę spać. Czułam się jakbym była w domu i to był normalny dzień, a nie obóz, na który pakuje się, wyjeżdżam. W Stanach panuje taki system, że sportowcy nie wyjeżdżają w wakacje, ponieważ jeżdżą po całym świecie w trakcie sezonu zimą. Chcą uniknąć pakowania, podróży, stąd niemal całe lato spędzają w Vermont. Mi to bardzo odpowiada, bo bardzo nie lubię się pakować i ciągle się przenosić (śmiech).

Wracając do ubiegłego sezonu, zjawiłaś się na Mistrzostwach Świata w Planicy i ludzie, którzy śledzą rywalizację w Pucharze Świata lub oglądają biegi wybiórczo, zadawali sobie pytanie jak znalazłaś się na mistrzowskiej imprezie. Zaznaczyłaś wyraźnie swoją obecność, zajmując 9. miejsce w team sprincie z Izą Marcisz. Zostałaś najwyżej sklasyfikowana wśród Polek w sprincie indywidualnym. Byłaś zszokowana swoim wynikiem czy jadąc do Słowenii wiedziałaś na co Cię stać?

Na pewno chciałam udowodnić, że jestem dobrze przygotowana. Czułam się niedoceniona i cały ten okres przygotowawczy poprzedzający MŚ, błądziłam, musiałam sama sobie zorganizować obóz, wystartować w OPA Cup, z którym też miałam problem, by na niego pojechać. Wciąż mam w sobie takie emocje, że chcę pokazać, że to, co słyszę czasem, co ludzie mówią, że wyjazd do Stanów był największym błędem w moim życiu, jest błędną teorią. W tym roku kończę studia i będę mieć wykształcenie, którym mało kto może się pochwalić, jeśli chodzi o dyplom zdobyty w USA. Jadąc do Planicy, czułam się dobrze, nie miałam narzuconej żadnej presji, bo raczej nikt jej nie nakładał, czy to media, czy kibice. Moim celem było dać z siebie wszystko. Na sprincie klasykiem zwykle traciłam do dziewczyn po 11 sekund. I to do tych, które się nie zakwalifikowały. Podeszłam do tego na zasadzie co będzie to będzie. Byłam trochę zaskoczona, że weszłam do trzydziestki, tym bardziej, że to było tak na pograniczu. Powiedziałam do fizjoterapeuty na finiszu eliminacji, że nie mam szczęścia i pewnie będę 31. A tu nieoczekiwanie przeszłam dalej z 30. czasem. Bardzo się cieszyłam, bo w końcu mi coś wyszło, pokazałam się z dobrej strony. To, że nie ciążyła na mnie żadna presja, bardzo mi pomogło. Nikt na mnie w tamtym czasie nie liczył.

Potem był start w sprincie drużynowym z Izą. W trakcie okresu przygotowawczego miałyście okazję choćby raz ze sobą trenować czy poćwiczyć zmiany?

Nie było żadnego kontaktu. Przed Planicą nie byłam nawet brana pod uwagę do team sprintu. Miała biec Monika Skinder z Izą Marcisz, ale po sprincie indywidualnym zostały przeprowadzone rozmowy z trenerem i podjęto decyzję, że to ja wystartuje. Przećwiczyłyśmy zmiany, ale nie było na to zbyt dużo czasu. Na co dzień mam kontakt z Moniką Skinder. Z Izą nie, ale normalnie stratowałyśmy i cieszyłyśmy się z tego sukcesu. Co prawda liczyłyśmy na pierwszą ósemkę, ale może to nie był nasz czas i musimy jeszcze trochę poczekać.

Jak wygląda obecnie Twoja współpraca z Polskim Związkiem Narciarskim? Wiemy, że jakiś czas temu zostałaś znienacka wykluczona z reprezentacji, mimo pierwotnej aprobaty na treningi w Stanach Zjednoczonych. Czy coś się zmieniło, biorąc pod uwagę, że doszło do utworzenia kadry mieszanej?

Mam kontakt z trenerem Bauerem. Zadecydowałam w tym roku, że nie wracam do Polski i nie trenuje z kadrą, przez co w lecie sama pokrywałam koszty moich przygotowań. Jestem wpisana do kadry, mogłam wrócić do Polski, ale uznałam, że zamiast płacić za bilet do Polski z powrotem, wolę wykorzystać te pieniądze i po prostu jechać do Vermont, co na pewno w większym stopniu wpłynie na moją formę. Wysyłałam trenerowi Bauerowi swoje plany, filmiki z treningów, więc miał podgląd na to, jak pracuje. Byliśmy umówieni, że jeśli zachoruję, jeśli cokolwiek będzie się działo, będę go informować.

A czy z Justyną Kowalczyk-Tekieli zdarza Ci się rozmawiać?

Z Justyną nie mam kontaktu odkąd wyjechałam. Justyna nie jest trenerem związku, więc nie mamy styczności. Spotkałyśmy się jedynie w Planicy podczas mistrzostw i tam zamieniłyśmy kilka zdań.

Jakie jest Twoje zdanie w temacie rewolucji w biegach narciarskich, o której mówił ostatnio prezes Adam Małysz?

Nie zagłębiałam się w ten temat i nie wiem dokładnie na czym ma polegać ten projekt, natomiast z tego, co wiem przybyło nowych trenerów do związku. Moja siostra jest w kadrze B. Uważam, że grupa mieszana jest dużo lepsza. Widzę jak to wygląda tutaj, że nie ma podziału na płeć na treningach, wszyscy trenują razem. W Vermont trenowaliśmy z chłopakami, tutaj w Bolder też. Wiadomo, że mężczyźni biegają szybciej, dlatego mamy dwóch trenerów, jeden układa plan dla chłopaków, drugi skupia się na żeńskiej części. Czasem mężczyźni nieco zwalniają, dostosowują tempo do naszego. Moim zdaniem w mieszanym zespole jest dużo lepsza atmosfera, wcale nie uważam, że większe benefity czerpią z tego kobiety, ponieważ my jako kobiety nie zrobimy przyspieszeń z chłopakami. Mnie osobiście wyszło to na plus.

Wspomniałaś o siostrze, więc zapytam jak wygląda Wasza współpraca, czy trenujecie ze sobą, uczycie się od siebie wzajemnie?

Obie jesteśmy w tym samym teamie, trenujemy razem, mamy siedem dziewczyn. Karolina ma problemy z kolanami, więc na przykład trudniej jest jej wykonywać ćwiczenia, które angażują do pracy dolne kończyny. Czasem skupiamy się na innych elementach, ale współpracujemy razem.

Jak wyglądają Twoje plany na nadchodzący sezon? W jakich zawodach Cię zobaczymy i co możesz wskazać jako główny cel? Nie ma w kalendarzu imprezy docelowej, jednak można to potraktować jako przetarcie przed mistrzostwami.

Sezon zaczynam 3 grudnia, lecę do Szwecji, gdzie dołączam do polskiej kadry i startuję w Ostersund (9-10 grudnia-przyp.red.). Potem wspólnie jedziemy do Norwegii, startuje tam, wracam do domu na święta i biorę udział w dwóch pierwszych etapach Tour de Ski. Po czym wracam do Juty i tam mam Mistrzostwa Stanów Zjednoczonych. Jeśli będę się czuła na siłach, ale jestem zgłoszona. Na pewno chciałabym tam dobrze wystartować, bo zależy mi, by wykorzystać fakt, że nie muszę lecieć do Europy, tylko mam znacznie krótszą drogę do pokonania. Jest to mój ostatni rok startów dla College`u, stąd na pewno moim głównym celem jest zakwalifikowanie się na akademickie mistrzostwa, których nasza szkoła jest gospodarzem. Myślę, że jest dużo startów, w których mogę się pokazać i mam nadzieję, że ten sezon będzie spokojny, ale też przyniesie dobre rezultaty.

A jeśli odsunąć wyniki na bok, jest jakiś element, np. techniczny, na którym chciałabyś się szczególnie skupić tej zimy?

Cały okres przygotowawczy starałam się pracować nad bieganiem trzeciego pułapu tlenowego. Wynika to z tego, że mój lactat (poziom kwasu mlekowego - przyp.red.) jest bardzo wysoki. W przeszłości biegałam wszystko na maksa, dlatego teraz muszę nad tym pracować. W Vermont skupiałam się nad tym, by nie biegać na trzecim levelu, wyżej, tylko biec wolniej i zyskać dzięki temu lepszą regenerację. Nie jest to dla mnie łatwe i wciąż czuję, że mogę biec szybko, chciałabym, ale muszę się stopować, by biec w odpowiednim zakresie. Na rolkach dużo lepiej czuje się stylem klasycznym niż łyżwą. Jutro (sobota 18.11.-przyp.red.) wyjeżdżamy do Kanady na narty, więc na pewno będziemy dużo biegać na śniegu. Jestem bardzo zadowolona, że w końcu jedziemy w zimowe warunki.

Na koniec chciałabym zapytać o długofalowy cel i marzenie związane z biegami. Planica pokazała, że masz ogromny potencjał i rezultat pewnie Cię uskrzydlił. Co w perspektywie najbliższych dwóch-trzech lat jest Twoim celem?

Jestem teraz w takim momencie, że zastanawiam się co będę robić w przyszłym roku. (śmiech) Moja przygoda z College`m się kończy i podejmuje pomału rozmowy związane z tym, co dalej. Staram się znaleźć swoją drogę. Nie chcę kończyć z nartami, ale wydaje mi się, że wolałabym zostać w USA i trenować tutaj. Prawdopodobnie będę musiała znaleźć pracę, albo zrobić kolejny tytuł naukowy. Jest kilka możliwości, dlatego trudno mi teraz odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno moim celem jest kwalifikacja na kolejne igrzyska. Nie po to pracowałam tyle lat, żeby teraz tym rzucić, iść do pracy i robić coś innego. Chcę coś zmienić i potrzebuje podjąć jakieś wyzwanie. Nie lubię iść na skróty, zawsze wybieram trudniejszą drogę, bardziej wymagającą. Stąd też igrzyska olimpijskie to będzie mój kolejny challenge po nadchodzącym sezonie.

Źródło: informacja własna

 

(Gabriela Koziara)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%