Zamknij

Gorzkie słowa lidera polskiej kadry. Zdradził plany na przyszłość. "Za długo w tym jestem" [wywiad]

07:24, 21.04.2023 Mateusz Król Aktualizacja: 08:55, 21.04.2023
Skomentuj

Grzegorz Guzik wraca do zdrowia po kontuzji, która wyeliminowała go ze startu w mistrzostwach świata. Problem nadszedł w najgorszym momencie, gdy forma lidera polskich biathlonistów rosła, ale przez uraz musiał on odpuścić rywalizację w czempionacie globu. - Przykro mi, bo kolejny raz dochodziłem do fajnej dyspozycji i kolejny raz coś się urwało. Ale cóż, takie jest życie - mówi nam dzisiaj Guzik

Picture taken by Marcus Cyron, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons

Grzegorz Guzik to jedyny polski biathlonista, który minionej zimy wywalczył punkty Pucharu Świata. Jego forma wyraźnie rosła przed mistrzostwami świata. W Oberhofie nie mógł jednak rywalizować, bo dopadła go kontuzja, która wykluczyła go ze startów. To był spory cios dla biało-czerwonych, którzy musieli jechać do Niemiec bez lidera.

Guzik: "Czuję, że mogę dać jeszcze sporo tej kadrze"

- Oczywiście, że było mi przykro, bo ciężko się tak poddać i wrócić do domu. W pewnym momencie nie mogłem jednak nawet stać na nogach. Przykro mi, bo kolejny raz dochodziłem do fajnej dyspozycji i kolejny raz coś się urwało. Ale cóż, takie jest życie - mówi w rozmowie z nami Guzik.

Teraz biathlonista jest już po operacji i końca dobiega jego rehabilitacja. Czy będzie dalej startował? Wszystko zależy od tego, czy dostanie stypendium z Polskiego Związku Biathlonu. - Jestem dobrej myśli, że może to wszystko się jeszcze kolejny raz uda ułożyć. Czuję, że mogę dać jeszcze sporo tej kadrze - wyznaje 31-latek.

fot. Mateusz Król

Mateusz Król: Nie mogę nie zacząć od pytania, dotyczącego twojego zdrowia. Jak się zatem masz, bo w ostatnich tygodniach sporo problemów tego typu, prawda?

Grzegorz Guzik: Nawet nie tylko w ostatnich tygodniach, ale i miesiącach. Takie pasmo pecha.  To zaczęło się chyba już w kwietniu ubiegłego roku, a może nawet pod koniec zeszłego sezonu. I to się tak ciągnęło. Dodatkowo jakieś problemy z przeziębieniem. Najpierw jedno, potem drugie i tak to wybijało z rytmu. Natomiast jeżeli chodzi o kontuzje, to tak, to było naprawdę dość ciężkie i właściwie delikatnie jeszcze to odczuwam przy niektórych ruchach. Jestem po operacji, rehabilitacja skończona i praktycznie czeka mnie ostatnia wizyta kontrolna. Zobaczymy, czy wszystko udało się już wyleczyć. Jestem dobrej myśli i nic nie boli mnie tak, jak bolało wcześniej. Ewentualnie odczuwam po prostu skutki operacji, gdzieś tam jeszcze zabliźniające się rany. Powoli jednak wracam do treningu.

Rozmawiamy właśnie po twoim treningu na siłowni, więc chyba możesz już myśleć o szykowaniu formy?

To chyba zbyt dużo powiedziane. Na razie chcę po prostu zadbać o normalną dyspozycję. Dla siebie. Lubię to robić. Nawet kiedy kończy się sport profesjonalny, to trening zostaje. Sport zawsze mi towarzyszył dla samego siebie i dobrego samopoczucia. Zawsze wychodzę na trening na siłownię, czy na rower lub pobiegać. To już zawsze będzie mi towarzyszyć.

Nie ukrywam, że koszty takiego leczenia liczy się w dziesiątkach tysięcy złotych. Operacja, rehabilitacja, odwiedzanie różnych klinik, porady... to wszystko kosztuje

Twoja kontuzja to efekt wielu lat w sporcie, czy zdarzył się jakiś wypadek?

Ciężko powiedzieć. Rozmawiałem z lekarzem i bardzo długo szukaliśmy, co się w ogóle dzieje w kostce, że ona boli, bo wszystkie rezonanse czy tomografie komputerowe na pierwszy rzut oka jakby nie pokazywały podłamania kości. Natomiast profesor, który to znalazł, dość dokładnie i długo przyglądał się temu, analizował rezonans magnetyczny i później jeszcze zdjęcia rentgenowskie, które robiliśmy i znalazł właśnie odłamek kości, który robił tam dość duże spustoszenie. Czy jest to efekt kwietniowego zerwania więzadła ścięgien na kostce? To ciężko nawet jemu stwierdzić. Ja tę kostkę delikatnie odczuwałem od kwietnia ubiegłego roku, ale po ciężkich treningach dawaliśmy radę z fizjoterapeutą bardzo szybko to usprawnić. W grudniu zaczęło się to mocniej odzywać. Wtedy jeszcze startowałem. Potem jeszcze w styczniu, aż trzeba było to przerwać.

Ile prawdy jest w tym, co słyszałem, że tak naprawdę z tą kontuzją musiałeś poradzić sobie sam? I to mimo że jesteś członkiem kadry narodowej.

Spodziewałem się takiego pytania. Prawda jest taka, że towarzyszyła mi pani doktor, z którą współpracujemy i to ona pomagała mi zorganizować dogodne terminy. Też polecała mi specjalistów, którzy mogliby pomóc. Na razie wszystkie koszty pokrywam sam. W związku mamy ubezpieczenie, z którego prawdopodobnie dostanę zwrot. To bardzo ważne, bo nie ukrywam, że koszty takiego leczenia liczy się w dziesiątkach tysięcy złotych. Operacja, rehabilitacja, odwiedzanie różnych klinik, porady... to wszystko kosztuje. Zobaczymy w jakim zakresie uda się to pokryć z ubezpieczenia i czy uda się to w stu procentach po prostu wyrównać. Wszystko naprawdę bardzo, bardzo mocno poszło do góry, nawet jeśli chodzi o operacje i pobyty w szpitalu czy badania.

Pod względem mentalnym czułeś wsparcie ze strony drużyny? Wydaje się, że jest ona zgrana i brnie w kierunku rozwoju.

Naprawdę jest to jedna z bardziej profesjonalnych grup, z którymi miałem okazję pracować. Wszyscy pracowali na sto procent swoich możliwości. Jeśli chodzi o trenera, czy naszego fizjoterapeutę, to oni do tego bardzo fajnie podchodzili i dbali o wiele takich szczegółów, żeby uniknąć właśnie kontuzji itd. Więc to wszystko było dość dobrze przemyślane. Po kontuzji czułem ogromne wsparcie. Byłem w stałym kontakcie z trenerem, czy naszym fizjoterapeutą. Były telefony, cały czas utrzymywałem kontakt szczególnie ze starszymi zawodnikami z kadry, bo to moje roczniki. Trzymamy się razem z Andrzejem Nędzą-Kubińcem, czy Tomaszem Jakiełą. Sam też do nich dzwoniłem przy okazji zawodów, żeby ich jakoś wesprzeć, czy rozluźnić atmosferę.

Wiemy, jaką pracę wykonaliśmy w okresie przygotowawczym. Byłem z tego bardzo zadowolony, bo trener Rafał Lepel wie, że musimy ciężko trenować, aby dogonić świat. I tak robiliśmy. Wiem, że teraz jeszcze bardziej dołożymy. Takie są plany.

Jak trudny to był czas dla ciebie, kiedy musiałeś zrezygnować z mistrzostw świata? Wydawało się, że wtedy twoja forma rośnie.

Na ostatnim zgrupowaniu przed mistrzostwami rozmawiałem w Kościelisku z trenerem i mówiłem, że coś jest z kostką nie tak. Wtedy chcieliśmy to jeszcze jakoś zaleczyć i staraliśmy się zrobić wszystko, abym wystartował.  Przez tydzień cały czas analizowałem, czy mogę, czy nie mogę i w końcu też taką odpowiedzialną decyzją było to, że nie chcę zawieść chłopaków, bo też nie wiedziałem, co się może stać na trasie. Nie chciałem ryzykować, że w trakcie sztafety coś się stanie i zawalę ją chłopakom. Była to zatem przemyślana decyzja. Oczywiście, że było mi przykro, bo ciężko się tak poddać i wrócić do domu. W pewnym momencie nie mogłem jednak nawet stać na nogach. Przykro mi, bo kolejny raz dochodziłem do fajnej dyspozycji i kolejny raz coś się urwało. Ale cóż, takie jest życie. Przez 10 sezonów w Pucharze Świata nie przydarzyło mi się nic. Mam nadzieję, że już więcej mnie takie niespodzianki nie czekają.

Byłem na tych mistrzostwach i od młodszych chłopaków słyszałem, że są pewni, iż obecny sztab da im szansę na dołączenie do czołówki. Jak podchodzisz do tego ty, jako doświadczony zawodnik, który w swojej karierze przeszedł już przez wizję nie jednego szkoleniowca?

To prawda, przeszedłem przez wielu trenerów. Myślę, że było ich zbyt wielu. Nigdy nie mogłem tak naprawdę trenować według jednego dobrego systemu przez dłuższy okres. Bardzo żałuję zakończenia współpracy z trenerem Andersem Bratlim, który przez niecały rok, wykonał świetną pracę. A był tak naprawdę kilka miesięcy, bo w trakcie pandemii nie mógł za bardzo przyjechać i pracować z nami. To prawda, że nie było wtedy wyników, ale dostaliśmy mocne obciążenia i nie mogliśmy od razu się po tym pozbierać. To był jednak ten system, którym podąża świat. Dlatego szkoda mi tego trenera. Całe szczęście, że mamy teraz taki system z Rafałem Lepelem.  Znam się z nim, bo razem trenowaliśmy i startowaliśmy. Dogadujemy się.  A do tego służy mi to, że dużo trenujemy. Zawsze byłem zawodnikiem, który lubi dużo trenować. Im bardziej jestem zmęczony i im więcej trenuje, tym po prostu mi się lepiej startuje, tym lepiej się czuję. Więc ta opcja dla mnie jak najbardziej jest dobra. Cieszę się zatem, że te obciążenia wzrastają z roku na rok. To przyda się też młodym chłopakom. Powoli dochodzimy do modelu skandynawskiego, gdzie godzin treningowych jest około stu na miesiąc. My wcześniej nawet nie zbliżaliśmy się do takiego poziomu. Chciałbym, aby ten sztab był dłużej, a nie tylko przez rok, czy dwa. Potem można to dopiero oceniać. Na tym etapie łatwo jest kogoś oczernić, a powinniśmy czekać na długofalowe efekty.

Mało kogo interesuje, że my miesięcznie trenujemy po 80 godzin, a w ciągu roku robimy wiele kilometrów. Przecież nie po to, aby zajmować dalekie miejsca

Biathlon w Polsce często jest łatwym obiektem dla hejterów. Dotarło do ciebie kiedyś tak mocne i złe słowo, że chciałeś rzucić to wszystko i skończyć karierę?

Gdybym miał się tym przejmować, że jakiś człowiek siedzący na kanapie, niezagłębiający się w naszą dyscyplinę coś wypisuje, to już dawno bym skończył. Takim osobom nie chce się dowiedzieć, co my robimy, jak pracujemy, jaka jest specyfika tego sportu, ale łatwo im się krytykuje. Mało kogo interesuje, że my miesięcznie trenujemy po 80 godzin, a w ciągu roku robimy wiele kilometrów. Przecież nie po to, aby zajmować dalekie miejsca. Chcemy być w czołówce. Do tego jeszcze długa droga, ale wierzę, że ciężka praca sprawi, że nasz polski biathlon będzie osiągał dobre wyniki. Sam mam dziś grubą skórę i nie przejmuję się tym hejtem. Inaczej było może wtedy, kiedy zaczynałem przygodę. Wtedy bolał każdy przeczytany komentarz. Dziś zobaczę i dalej robię swoje.

Przed rokiem zastanawiałeś się nad zakończeniem kariery, ale to nie z powodu krytyki, prawda?

Prawda jest taka, że co roku mam takie pytania w głowie. Wszystko przez to, że trudno jest się utrzymać z samego biathlonu. Nie pracuję w wojsku. Zazwyczaj mam stypendium z Polskiego Związku Biathlonu, ale to wystarcza na ubezpieczenie i jeden bak paliwa. Wszystko dzisiaj kosztuje. A przecież trzeba jeszcze żyć i utrzymywać rodzinę. Dlatego dziękuję marce Woodica, która mnie sponsoruje i pomaga. Co roku czekam na decyzję związku i tak też jest tym razem. Natomiast jestem dobrej myśli, że może to wszystko się jeszcze kolejny raz uda ułożyć. Czuję, że mogę dać jeszcze sporo tej kadrze.

Jesteś zawodnikiem doświadczonym, który startuje w Pucharze Świata od wielu lat. Na razie bez sukcesu. Zastanawiam się, czy masz jeszcze jakieś biathlonowe marzenia? Jak daleko one sięgają?

Marzenia są duże i cały czas wiem, że stać mnie na naprawdę sporo. Pokazały to nawet ostatnie starty w Anterselvie, gdzie przy dobrym strzelaniu można wywalczyć naprawdę dobre miejsce. Myślę, że gdyby forma była naprawdę na najwyższym poziomie to wtedy można walczyć spokojnie o czołową piętnastkę Pucharu Świata. Nie twierdzę, że byłyby to regularne starty, natomiast wydaje mi się, że stać mnie na stałe punktowanie. Ta skuteczność może nie byłaby na 100% startów, ale przynajmniej w 80%, a w tym 4-5 biegów w czołowej dwudziestce. To już byłaby fajna sprawa. Wiadomo, że jeżeli się już jest w okolicach tej piętnastki, to niewiele brakuje, aby być wyżej. Jak to w biathlonie, kwestia szczęścia i złożenia się kilku czynników. Jeśli moja strata byłaby w granicach od 50 sekund do minuty, to naprawdę można już wtedy myśleć o tych czołowych lokatach. Wiem, że stać mnie na takie rezultaty. Muszę tylko ciężko pracować.

Przed rokiem w polskim biathlonie wybuchła spora burza. Ty postanowiłeś wystartować w wyborach na prezesa związku. Nie bałeś się, że może cię potem spotkać jakaś przykrość? A może już spotkała?

Nie spotkało mnie nic takiego. Wydaje mi się, że byłoby to bardzo dziwne. Przecież tyle lat jestem w tym sporcie i w zasadzie z każdym w dobrych relacjach. Wszyscy wiedzieli o tym, że kandyduje. Tak naprawdę nikt nie miał żadnych sprzeciwów, bo to też zgłasza inny klub taką kandydaturę. Więc nic takiego mnie nie spotkało. Natomiast cieszę się, że byłem. Byłem w takiej roli, która dawała mi szanse przedstawienia swojej wizji i pomysłów, jak widziałbym rozwój naszego sportu w tym kraju. Niektóre mogłyby być naprawdę zrealizowane. Niestety, nie objąłem takiej funkcji. To wszystko też spaliło na panewce. Nikt jednak nie robił mi przykrości.

Marzenia są duże i cały czas wiem, że stać mnie na naprawdę sporo

Po tym wszystkim i latach trenowania chciałbyś w przyszłości pozostać przy biathlonie? Nie mówię tutaj tylko o roli prezesa.

Szczerze? Nie chciałbym.

A to mnie zaskoczyłeś...

Za długo w tym wszystkim jestem. Znam to tak naprawdę od podszewki. W tym momencie poznałem jeszcze bardziej podczas kandydowania i różnych spotkań. Wiem, czego nie chciałbym doświadczać. Bardzo cieszę się z tego, że mogę nadal uprawiać biathlon. To moja pasja i uwielbiam trenować. To, że wszystko boli, czy to, że bywa ciężko. Po prostu kocham ten sport, ale być trenerem, czy działaczem, to naprawdę ciężki kawałek chleba. I, mimo że jestem bardzo, bardzo spokojną osobą i trudno mnie wyprowadzić z równowagi, to lubię być decyzyjny. A taki zarząd związku sportowego to grono osób, które musi iść na kompromisy.

Byłem na tych wyborach w lipcu. Moja obserwacja z boku: to trochę jak w polityce. Trzeba się z kimś ułożyć, znaleźć poparcie, iść na kompromis...

Trochę tak jest. Jeśli chcemy coś osiągnąć, to musimy iść na kompromis, a czasami przecież chciałoby się postawić na swoim i koniec, kropka. I byłoby to może lepsze. Tutaj podkreślę, że nie mówię o konkretnej sytuacji. Prawda jest taka, że to nie dla mnie. Jestem taką osobą, która chciałaby podejmować decyzje i nie musieć iść na kompromis. 



(Mateusz Król)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%