Na desce snowboardowej wykręca najlepsze wyniki w karierze. Za chwilę siarczysty mróz i śnieg zamieni na gorące klimaty – Marysia Bukowska-Chyc, wspólnie z mężem Jakubem, wybiera się na koniec świata.
– Jak poznałam Jakuba? Najpierw zobaczyliśmy się na portalu społecznościowym, potem przypadkiem wpadliśmy na siebie na Gubałówce! – zdradza nam snowboardzistka Marysia Bukowska-Chyc, jedna z gwiazd reprezentacji Polski, która w tym sezonie regularnie występuje w Pucharze Świata. I radzi sobie naprawdę dobrze. Nie ma tremy, ani też stresu. Są za to motylki w brzuszku... w Jaworzynie Krynickiej, podczas pierwszej historycznej edycji największych zawodów na świecie w Polsce, na trybunach kciuki za nią ściskał Jakub.
Była góralska kapela, bryczka zaprzężona w odświętnie wystrojone konie, tradycyjne obrzędy, setki gości, głośna muzyka, uśmiechy na ustach gości i oni! Bohaterowie czerwcowego wesela – Marysia i Jakub, których piękne oraz mocne uczucie połączyło kilka lat temu. Zanim powiedzieli więc sobie – u podnóża Tatr – sakramentalne „tak”... no właśnie ciekawa to historia. Poznali się jakieś cztery lata temu. Choć wesele było tradycyjne, to ten moment – pierwszego westchnienia – dość nowoczesny. Jakby z filmu. – Najpierw Jakub, pod jednym ze zdjęć, na którym byłam, na Instagramie zostawił serduszko. On zajrzał na mój, ja na jego internetowy profil, choć było to takie przypadkowe – przypomina sobie Marysia, która już wtedy zwróciła na niego uwagę. Na tym polubieniu fotki się nie skończyło. W zasadzie od tego wszystko się zaczęło.
– Dwa dni później doszło do dziwnej, zabawnej sytuacji. Jechałam rowerem do koleżanki. Rozładował mi się telefon. Zgubiłam się, nie wiedziałam jak jechać. Zatrzymałam się, aby zapytać kogoś o drogę, gdzie dojadę dalej. Jakub akurat... biegł. Pomachał mi. Rozpoznałam go. Trochę wystraszyłam, że mnie śledził! Spotkaliśmy się przypadkiem na Gubałówce. Nie znaliśmy się wcześniej, nigdy nie widzieliśmy. Po chwili, gdy już każdy z nas udał się w swoją stronę, przyszło mi na myśl – znam go! Przecież to ten chłopak z Instagrama. Napisałam. Od słowa do słowa, od spotkania do spotkania – opowiada nam.
Od razu wiedziała, że połączyło ich niesamowite uczucie. Mieli wiele wspólnych pasji, jedną z nich jest sport. – Trenował boks, teraz nawet myśli o tym, aby założyć własny klub – dodaje Marysia. Nie trzeba jej ciągnąć za słowo, by na temat Jakuba padło wiele miłych słów. Te same cisną jej się na język. – Lubimy też podróżować. Jakub jest architektem – kontynuuje nasza snowboardzistka – nie ukrywa, że rozłąki z ukochanym, te w trakcie sezonu, bywają trudne. – Ciągle do siebie dzwonimy. Ale, kiedy wyjeżdżam na obozy czy zawody, to on ma chociaż czas na to, by nadrobić obowiązki! – śmieje się, że wtedy Jakub pochłonięty jest pracą. Gdy jednak Marysia wraca w rodzinne strony, to nie mogą się sobą nacieszyć. – Zwykle wtedy bierze kilka dni wolnego. Wiele czasu spędzamy ze sobą – zaznacza.
Były urocze zaręczyny, był też piękny ślub – dokładnie 10 czerwca ubiegłego roku. Nie było za to czasu na wspólną podróż. Ten znajdzie się wiosną, zaraz po sezonie. Marysia i Jakub udadzą się do dalekiej Tajlandii. W mgnieniu oka zimę zamienią na lato, śnieg na słońce, mrozy na upały. Lodowce na... plaże. – To będzie wyprawa życia. W Tajlandii spędzimy trzy tygodnie i będziemy podróżować po tym kraju. Jakub już tam kiedyś był, teraz będzie zatem moim osobistym przewodnikiem. Zabieramy podstawowe rzeczy do plecaków, będziemy spać w wielu różnych miejscach – cieszy się na samą myśl o tym Marysia. Chciałoby się powiedzieć – ahoj, przygodo! – Niech będzie po prostu rajsko. Wyruszamy po ostatnim starcie w sezonie. Nie mogę się już doczekać – dodaje, że zwiedziła nie tylko szczyty Alp, lecz była już wcześniej też m.in. w Nowej Zelandii i Australii.
Dla Biało-Czerwonej snowboardzistki będą to aktywne miesiące. Stąpa jednak twardo po ziemi. Wie, że ten sezon jest przełomowy. Indywidualnie najlepszym jej osiągnięciem jest obecnie 19. miejsce w PŚ. W drużynie – w duecie z Oskarem Kwiatkowskim – zajęli 12. pozycję. – W tym drużynowym konkursie nawaliłam! Mogliśmy spokojnie wejść do czołowej ósemki, bo Oskar zrobił mi taką bezpieczną przewagę. Już witałam się z gąską na mecie, aż nagle przecięłam tyczkę i straciłam przewagę – mówi dziś z niedosytem.
Mimo to ma powody do zadowolenia z wyników osiąganych na stoku. – Oczywiście pojawiają się błędy, trzeba to wyeliminować. Każdy kolejny start to dla mnie ogromne doświadczenie – przyznaje Marysia Bukowska-Chyc. Za chwilę – bo w lutym – skończy 25 lat. Chwilę później, po powrocie z Tajlandii, będzie broniła pracy magisterskiej. – Studiuję wychowanie fizyczne – mówi. Sporo się u niej dzieje. I niech dzieje dalej.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz