Norweska publiczność poczuła w czwartek wielkie rozczarowanie. W Trondheim liczyli na złoto w sprincie kobiet. To miała zdobyć Kristine Stavås Skistad, która musiała jednak uznać wyższość szwedzkiej rywalki. Norweżka była tak rozczarowana, że po zakończeniu rywalizacji długo siedziała załamana na śniegu. Polskim kibicom mogło to przypomnieć obrazki z Oslo w 2011 roku. Po biegu na 10 km niemal identycznie oglądać można było Justynę Kowalczyk, która przegrała z Marit Bjoergen.
Już po starcie finału kobiet podczas czwartkowego sprintu na mistrzostwach świata, Jonna Sundling, Kristine Stavaas Skistad i Nadine Faehndrich oderwały się od trzech konkurentek. Jedynie Norweżka była w stanie dotrzymywać kroku obrończyni tytułu ze Szwecji, lecz finałowy podbieg pokazał, że dominatorka sprintu jest tylko jedna. Z każdym kolejnym ruchem kijków Sundling zyskiwała ogromną przewagę i wyprzedziła wykończoną Skistad o nieco ponad dwie sekundy. Brązowy medal wywalczyła Faehndrich, której w rezultacie niewiele zabrakło do srebra (jedynie 7 dziesiątych sekundy).
Dla norweskich kibiców, którzy licznie zgromadzili się w Trondheim oznaczało to wielkie rozczarowanie. Jednak najbardziej załamana była Skistad. Najpierw długo leżała na śniegu, a potem siedziała na nim przykryta kurtką. – Wolałabym zapomnieć o tym dniu – mówiłą Kristine Stavås Skistad dla NRK.
- Srebro jest świetne, ale nie po to tu przyjechałam. Wiem, że jestem bardzo rozczarowana, ale jednocześnie wcale nie czułam się lepiej. Muszę po prostu spróbować to przetrwać - dodała biegaczka.
Jako żywe wróciły nam przed oczy obrazki z mistrzostw świata w Oslo w 2011 roku. A konkretnie z rywalizacji na 10 kilometrów stylem klasycznym. Tam faworytką była Justyna Kowalczyk, chociaż pewne było, że Marit Bjoergen tanio skóry nie sprzeda. Polka prowadziła na trasie niemal przez cały czas. Bjoergen nie dawała jednak za wygraną. Na ostatnich fragmentach trasy jeszcze korzystała ze wsparcia, które dawała jej Marianna Longa. Włoszka pozwoliła jej nieco podkręcić tempo.
Długo zanosiło się na złoto dla Polski. Jednak Kowalczyk dobiegała do mety i zabrakło jej... czterech sekund. Po przecięciu linii kończącej trasę Polka padła na śnieg i długo leżała. Potem też na nim usiadła.
– To mój najlepszy bieg w sezonie. I najbardziej waleczny w karierze. Szkoda, że nie wygrałam, jest mi smutno, przykro, ale jestem dumna– mówiła dla "Rzeczpospolitej” Kowalczyk. – Nie poszłam na całość. Poszłam mocno – mówiła Polka i przyznała, że nie pamiętała ostatniego 1,5 km biegu. – Wiem, że trener krzyczał do mnie i że ktoś mnie przykrył za metą. To wszystko – dodała.
Dla polskich kibiców to jednak z najbardziej bolesnych wspomnień związanych ze sportami zimowymi. Ten pojedynek długo jeszcze pozostanie jednym z najbardziej legendarnych. Marit Bjoergen, kiedy zdobyła złoto w tej rywalizacji podczas MŚ w Lahti 2017 wspominała nam, że dużo trudniej było jej wygrać sześć lat wcześniej.
Źródła: Nrk, Rzeczpospolita, Informacja własna
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu sportsinwinter.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz