Zamknij

Miłość, rozstanie i olimpijski medal. Mistrzostwa świata będą ich absolutnym końcem. "Bolesne"

16:01, 18.03.2022 Aleksandra Kuzioła
Skomentuj

Łyżwiarska historia Madison Hubbell i Zachary`ego Donohue to opowieść o dwójce, która przeszła przez wzajemną niechęć, bycie w związku, by zwieńczyć to olimpijskimi medalami. Teraz przed nimi ostatnia szansa, by do dorobku dorzucić jeszcze czwarty w karierze krążek światowego czempionatu.

Screen - Eurosport

Dziecięcy rywale

Gdy Madison i Zachary rozpoczynali swoje międzynarodowe starty, nie stanowili jeszcze tanecznego duetu. Każde z nich startowało z innym partnerem. Hubbell zaczynała już jako pięciolatka, Donohue kiedy był pięć lat starszy. Łyżwiarka początkowo startowała z Nicholasem Donahue, jednak po krótkim czasie współpracy zakończyła ją, by zacząć trenować ze swoim bratem, Keifferem. To właśnie z nim Amerykanka odnosiła swoje pierwsze sukcesy aż do 2011 roku. Na przestrzeni tych lat Madison została brązową medalistką Mistrzostw Czterech Kontynentów i dwukrotnie stawała na podium Finału Grand Prix juniorów. 

Mniejszym dorobkiem może popisać się Donohue, który przed rozpoczęciem współpracy z obecną partnerką jeździł z aż czterema innymi łyżwiarkami. To Sara Bailey, Kaylyn Patitucci, Piper Gilles i Alissandra Aronowa. To z tą przedostatnią, późniejszą reprezentantką Kanady i medalistką mistrzostw świata, szło mu najlepiej. Szczytem ich możliwości były jednak zaledwie dwa brązy juniorskich mistrzostw Stanów Zjednoczonych, które zdobyli dwa lata z rzędu. Dopiero z kolejną partnerką Zachary prawdziwie rozwinął skrzydła.

Wspólna historia Madison Hubbell i Zachary`ego Donohue wcale nie zaczęła się od dziecięcej przyjaźni, a sięgając wstecz, nie natrafi się na piękną opowieść z korzeniami już w dzieciństwie. Łyżwiarze co prawda poznali się, będąc jeszcze młodymi zawodnikami, ale początkowo brakowało między nimi pozytywnych uczuć. - Kiedy zaczęliśmy jeździć razem na łyżwach, właściwie wcale się nie lubiliśmy. Żadne z nas nie chciało trenować razem - wspomina Donohue, a Hubbell potwierdza jego wersję. - Myślał, że jestem bachorem, a ja myślałam, że on jest palantem - skwitowała.

Para na lodzie, para w życiu

Ich początkowa niechęć nie przesądziła jednak o niczym, bo w 2011 roku zaczęli wspólnie trenować i występować. To dla obojga był przełom - właśnie w tym zestawieniu czuli się swobodnie zarówno pod względem fizycznym, jak i mentalnym. Hubbell uważa, że Zachary był pierwszą i jedyną osobą, która była w stanie sprostać jej "szalonej, potężnej i seksualnej osobowości na lodzie". Okazało się, że obaj są silnymi i agresywnymi łyżwiarzami. Nawet w momentach, gdy ich współpraca nie układała się najlepiej, Madison nie dopuszczała do siebie, że mogłaby zmienić Donohue na jakiegokolwiek innego partnera. On też określał ją jako "idealną partnerkę".

Współpraca z Zacharym pomogła kobiecie w ośmieleniu się; właśnie przy nim zaczęła się czuć mniej skrępowana. - Dzięki tej zmianie w wieku osiemnastu czy dziewiętnastu lat wreszcie przestałam bać się być kobietą, bać się wyrażać siebie w bardziej seksualny sposób - wspominała. - Myślę, że to jeden z powodów, który przyczynił się do powstania między nami romantycznej relacji. 

Po sześciu miesiącach od rozpoczęcia wspólnych treningów Hubbell i Donohue stali się partnerami nie tylko na lodzie, ale także w życiu. Początkowo łyżwiarze flirtowali ze sobą podczas wspólnych imprez u przyjaciół, aż wreszcie zdecydowali o wejściu w związek. Jak określa Zachary, pierwsze miesiące były niczym "płynne żeglowanie", niezobowiązujące, do którego zniechęcali ich trenerzy. Głos szkoleniowców nie był dla nich jednak ważny, ale już podczas pierwszego wspólnego startu na mistrzostwach świata w 2012 roku zaczęli czuć, że ich relacja nie układa się tak, jak by tego chcieli.

- Albo czujesz się dobrze w związku, albo jeździsz dobrze na lodzie. Nie da się osiągnąć jednego i drugiego w tym samym czasie - słyszeli od swoich przyjaciół. Oboje czuli, że walczą i na lodzie, i w życiu. Zaczęli się obawiać, czy taki stan nie zagrozi im karierom. Dlatego po dwóch i pół roku byli już parą tylko na lodzie. Zakończenie prywatnej romantycznej relacji nie przerwało jednak ich wspólnej jazdy.

Odbudować zaufanie

Hubbell i Donohue podkreślają, że ani przez moment nie myśleli o zaprzestaniu wspólnych treningów i startów. - Myślę, że to pomogło nam w tamtym czasie - wiedzieliśmy, że chcemy kontynuować wspólna jazdę, że żadne z nas nie ma żadnego innego łyżwiarskiego partnera. Nie było nikogo innego, kogo braliśmy pod uwagę - mówił Donohue. Choć na lodzie nigdy nie stracili chęci współpracy, nie zaprzeczają, że prywatnie zerwanie nie było dla nich łatwe. Potrzebowali czasu, by na nowo zbudować zaufanie i przyzwyczaić się do tego, jak teraz będzie wyglądało ich partnerstwo. - Towarzyszyło temu dużo gniewu, obwiniania i obniżenia samooceny - mówił Donohue.

Zaufania brakowało im jeszcze przez kolejne lata. Mówili o tym po swoich pierwszych igrzyskach olimpijskich - w Pjongczangu w 2018 roku. - Potrzebowaliśmy bardzo dużo czasu i pracy, żeby rozwinąć zaufanie do takiego poziomu, jaki mamy obecnie. Nie mieliśmy go tak dobrego nawet wtedy, gdy byliśmy razem - mówił Donohue. Dopiero po rywalizacji w Korei doszli do wniosku, że wciąż nie wszystko jest tak, jak powinno. Co prawda zrobili postęp, ale nie taki, jakiego by oczekiwali. To skłoniło ich jednak do dalszej pracy, która z czasem przyniosła efekty.

Ostatni brakujący medal

Przed igrzyskami olimpijskimi w Pekinie w ich dorobku brakowało tylko jednego - medalu przywiezionego właśnie z imprezy czterolecia. Do Chin lecieli jako trzykrotni medaliści mistrzostw świata, zwycięzcy Mistrzostw Czterech Kontynentów czy Finału Grand Prix. Tegoroczna impreza czterolecia nie była ich pierwszą w karierze. Wcześniej rywalizowali w Pjongczangu, gdzie do medalu zabrakło im 4,90 punktu. Po programie krótkim zajmowali miejsce na najniższym stopniu wirtualnego podium, ale w tańcu dowolnym uzyskali dopiero piątą notę, dając się wyprzedzić swoim rodakom, Mai i Alexowi Shibutani oraz Rosjanom, Jekatierinie Bobrowej i Dmitrijowi Sołowjowowi. Wszystko przez upadek Donohue. Zachary dotknął rękami lodu, co jest traktowane jako błąd techniczny. Ostatecznie skończyli rywalizację na czwartej pozycji. 

Choć w pierwszym momencie byli załamani, szybko wrócili na właściwe tory. Po mistrzostwach świata w 2017 roku, podczas których stracili szansę na medal przez upadek Zachary`ego, Donohue mówił, że po każdej "epickiej porażce" musi przyjść "epicka poprawa". Właśnie po tamtym wydarzeniu zmienili swoje patrzenie na łyżwiarstwo. Zaczęli jeździć nie dla medali, ale dla siebie, skupiać się bardziej na procesie doskonalenia się, trenować ciężej niż wcześniej, wzorując się na dwóch wybitnych duetach - Tessie Virtue i Scottcie Moirze oraz Gabrielli Papadakis i Guillaume Cizeron.

W Pjongczangu to nie wystarczyło do podium, ale tamten występ dał im kolejne celne wskazówki. - Po 2018 roku dokładniej przyjrzeliśmy się temu, czym byłoby dla nas olimpijskie podium i postanowiliśmy podejść do tego z innej strony. Chcieliśmy cieszyć się treningiem, pielęgnować wspomnienia, które przeżyliśmy przez te cztery lata - mówiła Hubbell już w Pekinie, odnosząc się do poprzedniego czempionatu. 

"Wisienka na torcie"

Do Pekinu lecieli więc bez żadnej presji. - Medal będzie dobrze wyglądał w CV - komentowali, podkreślając, że nie potrzebują krążka, by czuć się dumni z tego, co osiągnęli. Nie byli głównymi faworytami do złota, ale ich wyniki przed igrzyskami zdecydowanie pozwalały stawiać ich w grupie kandydatów do niższych miejsc na podium.

Olimpijską rywalizację zaczęli jednak od zawodów drużynowych. Tam w reprezentowali Stany Zjednoczone w tańcu rytmicznym. Okazali się najlepsi spośród wszystkich reprezentacji, a dzięki dobrym wynikom swoich rodaków sięgnęli po srebrne medale. To było dla nich spełnienie marzeń. Po jedenastu latach wspólnych startów wywalczyli krążek, którego jeszcze brakowało w ich kolekcji. - Sportowcy pracują całą swoją karierę, aby mieć szansę na rywalizację na igrzyskach olimpijskich. Być medalistą, przejść do historii - dla mnie i dla Madi to oznacza wszystko - mówił Donohue.

Ich występ w drużynowej rywalizacji został określony przez amerykańskich komentatorów jako "potężny". Eksperci zwracali uwagę na to, że choreografia doskonale podkreślała rytm muzyki, a para oddała kontrolowane i precyzyjne ruchy, charakterystyczne dla stylu tanecznego Janet Jackson, do której piosenek jechali.

Gdy wykonywali ten sam program podczas rywalizacji indywidualnej, poszło im jeszcze lepiej. Na półmetku zajmowali trzecie miejsce z dorobkiem 87,13 punktu, co jest ich nowym rekordem życiowym. W tańcu dowolnym do "Drowning" Anne Sili także uzyskali najlepszy rezultat w karierze, co dało im również nowy rekord w nocie łącznej. Z dorobkiem 218,02 punktu zajęli brązowe miejsce. Madison Hubbell i Zachary Donohue osiągnęli to, czego tak blisko byli cztery lata wcześniej. Tym razem nie przeszkodził im upadek. I zostali trzecim najlepszym duetem świata, przegrywając tylko z Papadakis i Cizeronem oraz Sinicyną i Kacałapowem.

Sami celebrowali ostatni start na igrzyskach, starając się podejść do niego bez nadmiernego stresu. - Wiedzieliśmy, że podczas występu musimy być bardzo skoncentrowani i liczyć na to, że to wystarczy. Na koniec po prostu próbowaliśmy płynąć po olimpijskim lodzie, bez presji. Chcieliśmy podziękować sobie nawzajem, publiczności, arenie. Niewielu ludzi może przeżyć taki moment, więc szkoda byłoby odejść, nie doceniając go - komentowała Hubbell. I ta koncentracja, lata praktyki wystarczyły do drugiego krążka na jednych igrzyskach.

- Nie czuliśmy, że musimy komuś coś udowadniać, po prostu musieliśmy pojechać na łyżwach tak, jak robimy to zawsze. Wykonać naszą codzienną rutynę i wierzyć, że to wystarczy. Jesteśmy szczęśliwi i dumni z wykonanej przez nas pracy - mówiła Madison, wspominając, że to zasługa nie tylko jej i jej partnera, ale też wszystkich trenerów i całego pracującego z nimi sztabu. - Ten medal to wisienka na torcie, z pewnością piękne doświadczenie - kontynuowała.

"Odejście jest bolesne"

Mistrzostwa świata w Montpellier będą ostatnimi w karierze Hubbell i Donohue. Jeszcze przed startem igrzysk w Pekinie Amerykanie zapowiedzieli, że będzie to ich ostatni sezon startów na międzynarodowych arenach. Moment ogłoszenia go, choć dla niektórych, w tym ich przyjaciół zaskakujący, był dobrze przemyślany - decyzja jeszcze przed najważniejszymi startami sezonu miała ich dobrze przygotować do oficjalnego końca. - Uważamy, że to pozwoli nam docenić każdy dzień, ponieważ samo odejście jest bolesne. Jazdy na łyżwach i tego wszystkiego, co przeżyliśmy, nie da się niczym zastąpić, do niczego porównać - mówiła Madison. 

Dla obojga to bardzo emocjonalny moment, ale jak sami podkreślają, mają wokół siebie trenerów, którzy dostrzegają ich wrażliwość i wsparli ich w podjętej decyzji. - Odchodzimy będąc na szczycie, gdy jesteśmy najszczęśliwsi, osiągamy największe sukcesy. Dlatego trudno jest odejść, ale to słuszna decyzja, bo nawet najlepszy wybór często może być trudny.

Zachary i Madison planują zwieńczyć swoją karierę tournee, podczas którego jeszcze raz zaprezentują swoje umiejętności. Ale zanim to, przed nimi mistrzostwa świata, na których powalczą o czwarty w karierze medal światowego czempionatu. Faworytami do złota są reprezentanci gospodarzy, Gabriella Papadakis i Guillaume Cizeron, jednak pod nieobecność rosyjskich duetów Amerykanie mają realne szanse nawet na srebro, trzecie w swoim mistrzowskim dorobku. Srebro, które byłoby podsumowaniem i pięknym zwieńczeniem dekady wspólnych startów.

Źródło: olympics.com, washingtonpost.com, usatoday.com, freep.com, si.com, ctinsider.com

(Aleksandra Kuzioła)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%