?php>
Stanęła u szczytu góry, spojrzała w dół. Pomyślała: zjedziesz... jak zjedziesz. Zjechała. Dziś z deską się nie rozstaje, bo kocha sport - zwłaszcza ten zimowy, bo przecież pochodzi z Podhala.
?php>?php>
?php>
?php>
?php>
?php>
?php>
?php>
Deska, buty i wiązania... a gdzie pozostały sprzęt? Aleksandra Król-Walas mocno się zdziwiła, gdy wylądowała w Turcji - na Uniwersjadę w Erzurum dotarła w ostatniej chwili. - I to dosłownie! - przypomina sobie, że lotnisko opuściła o godzinie drugiej nad ranem, cztery godziny później powinna wstawać z łóżka, po krótkim śnie, by przygotować się do zawodów. Jednak okazało się, że plan szybko legł w gruzach, bo po drodze gdzieś zaginął pozostały bagaż.
?php>- Dzwoniłam i organizowałam sprzęt, na szybko, tam na miejscu - wspomina nasza snowboardzistka. Skoczek Maciej Kot pożyczył kask, trener spodnie... ale się działo! Wystartowała. - Śmiesznie wyglądałam, nawet zawodnicy z trudem mnie rozpoznawali - przyznaje. Bo takie wspomnienia pozostają w życiu niemal na zawsze.
?php>fot. Archiwum prywatne zawodniczki?php>
fot. Archiwum prywatne zawodniczki?php>
Nauka przez samouka?php>
Przygoda ze sportem zaczęła się w dzieciństwie. - Nie jest tajemnicą, że na narty postawili mnie rodzice - Aleksandra Król-Walas miała wtedy ledwie dwa lata. - Można powiedzieć, że zaczęłam jednocześnie i chodzić na nogach, i jeździ na nartach - dodaje. Starszy brat Rafał na stok zabierał deskę snowboardową. Wtedy, na początku lat 90-tych, snowboard nie był popularną dyscypliną. - Zobaczyłam, że brat radzi sobie naprawdę dobrze. Pomyślałam - też chcę spróbować - zdradza. Na zimowe ferie wyjechali w wysokie góry do Austrii. 7-letnia Ola była uczennicą szkoły podstawowej. - Na miejscu duże zaskoczenie: w wypożyczalni sprzętu były dostępne małe deski, dla dzieci. U nas - w Polsce - takich rzeczy wtedy jeszcze nie było. Rodzice chyba myśleli, że zapał do snowboardu szybko mi przejdzie, że... zaliczę kilka wywrotek, obiję tyłek i deska pójdzie w odstawkę. A było zupełnie inaczej. Wracając do kraju musieli wykupić deskę z wypożyczalni, a wcale nie był to tani wydatek - pamięta doskonale ten moment. Brat był samoukiem. Ola też. - Zabrał mnie na Długą Polanę w Nowym Targu, by nauczyć jeździć... a nie ślizgać się na desce. Wywiózł na górę, spoglądają w dół, rzekł: zjedziesz... jak zjedziesz. Była to metoda prób i błędów, ale się udało. I tak mi się spodobało, że rodzice zapisali mnie na lekcję do instruktora. Lekcji nie było wiele, bo szybko to wszystko opanowałam - mówi. Ciągle do celu I tak Ola jeździła na desce, jeździła amatorsko. Obudziła w sobie pasję. Robiła postępy. Kilka lat później wystartowała w wojewódzkich zawodach "Gimnazjada".
?php>fot. Archiwum prywatne zawodniczki?php>
fot. Archiwum prywatne zawodniczki?php>
- Poszło mi dobrze, choć startowałam na miękkiej desce. Zauważył to klubowy trener z Rabki Zdrój. Podszedł po zawodach, zachęcał, abym do nich dołączyła. Nie musiał mnie długo namawiać. W oczach zapaliła się iskra, więc bez chwili zawahania się zgodziłam. Po powrocie do domu poinformowałam o tym fakcie rodziców. Chyba byli zadowoleni! - uśmiecha się. Na treningi trzeba było dojeżdżać kilkanaście kilometrów, dwa-trzy razy w tygodniu, więc nieoceniona okazała się pomoc dziadka. - Wiadomo, rodzice pracowali. Dziadek był na emeryturze, zawsze służył pomocą. Woził na zajęcia, czekał w aucie i odwoził do domu. W ogóle dziadek to mój wielki kibic - zawsze mogę liczyć na jego wsparcie - dodaje.
?php>Pierwsze poważne zawody? To Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży. 14-letnia Ola przywiozła z nich wiele medali, bo startowała w różnych konkurencjach. Radość w domu była wielka. Jednak po tygodniu doznała kontuzji - złamała kość piszczelową, co oznaczało dłuższą przerwę od ścigania się na stoku. - Szybko się zaczęło i szybko skończyło. Najpierw operacja, potem rehabilitacja. W nogę wstawiono mi specjalne śruby i blachę, co przez dłuższy czas powodowało, że nie byłam w stanie wrócić do jazdy na desce. Chodziłam o kulach, noga bolała. Po prostu czułam tę blachę, przeszkadzała mi. Dopiero po roku, kiedy lekarze ją wyciągnęli i noga się zagoiła, to krok po kroku byłam w stanie stanąć u szczytu stoku i ponownie z niego zjechać - na ten moment musiała czekać niemal dwa lata. Przez ten czas wielu młodych ludzi zrezygnowałoby ze swojej pasji. - Byłam tak zdeterminowanym dzieckiem, że kontuzja nie przeszkodziła mi w realizacji marzeń. Podniosłam się, wróciłam silniejsza - teraz wie, że było to życiowe doświadczenie, które upewniło ją w tym, że warto dążyć do celu.
?php>fot. Archiwum prywatne zawodniczki?php>
Nie tylko na Podhalu?php>
Nadeszły międzynarodowe sukcesy - pierwsze podium w Pucharze Świata w Moskwie (2013 rok) i brązowy medal na Mistrzostwach Świata w Bakuriani (2023 rok). Starty na Igrzyskach Olimpijskich kolejno w Soczi, Pjongczang i Pekinie. Lista sportowych osiągnięć jest tak długa, że można je wymieniać i wymieniać. Obecnie, w zawodowej karierze, specjalizuje się w snowboardowym slalomie gigancie równoległym. Po prostu uwielbia rywalizację, kocha adrenalinę. - Zdaję sobie sprawę z tego, że w ostatnich latach, sporty zimowe zrobiły duży progres. Kiedyś inaczej się trenowało, przygotowywało do zawodów. Teraz mamy do dyspozycji sztab szkoleniowy na czele z fizjoterapeutą i serwismenem. Duży nacisk kładzie się na przygotowanie mentalne oraz fizyczne - opowiada: psychologia sportu na tyle była dla niej istotna oraz interesująca, że ukończyła w tym kierunku nawet studia. Kolejne z wychowania fizycznego. Ponadto słucha dużo muzyki - ostatnio wygrała telewizyjne show "Jaka to melodia". - To prawda! Muzyka towarzyszy mi przed zawodami, bo pozwala się zrelaksować. Słuchawki z uszu ściągam dopiero przed startem. Kiedy zadzwonili z programu, proponując w nim udział, to się ucieszyłam. Akurat zagrali piosenki, które znałam, więc wstydu nie było! - trzeba jeszcze dodać, że Aleksandra Król-Walas w wolnej chwili chętnie sięga po książki. - Najbardziej po fantasy - dorzuca, bo przecież droga do dalekich Włoch czy Szwajcarii zajmuje wiele godzin. - Ile można oglądać seriale w internecie? - żartuje.
?php>fot. Archiwum prywatne zawodniczki?php>
fot. Archiwum prywatne zawodniczki?php>
Uśmiechnięta, pełna energii i sympatyczna - kibicom nie odmawia pamiątkowy zdjęć czy autografów. - Tutaj na Podhalu my - snowboardziści - jesteśmy popularni, jesteśmy lokalnymi bohaterami. W regionie czuć zainteresowanie naszą dyscypliną sportu, ale i w Polsce coraz częściej zdarza się, że ktoś zaczepi mnie na ulicy, powie: oglądałem panią w telewizji. To miłe, nie przeszkadza mi to - gwarantuje.
?php>Uprawia też kitesurfing, jeździ na rowerze i wspina się po górach. Swoje pasje dzieli z mężem, bo w czerwcu stanęła na ślubnym kobiercu. Ach, co to była za uroczystość! Tradycyjna, góralska, setki gości z całego świata - przyjechali przyjaciele, których poznała na lodowcach. - Zwykle walczymy ze sobą na stoku, ale potem wspólnie się bawimy. Ślub był w Bukowianie Tatrzańskiej, wesele w Zakopanem. Najpierw błogosławieństwo w rodzinnym domu, następnie przejazd bryczką do kościoła, gdzie grała nam góralska kapela - uchyla rąbka tajemnicy. Hulance trwały do białego rana, przez dwa dni! - Świetnie się bawiłam, ale to mąż zamykał imprezę. Pierwszego dnia o ósmej nad ranem - o tym magicznym czasie dziś przypominają im zdjęcia w ślubnym albumie.
?php>fot. Archiwum prywatne zawodniczki?php>
fot. Archiwum prywatne zawodniczki?php>
I na koniec słów kilka o dziadku: ma 94 lata, dalej kibicuje, śledzi losy ukochanej wnusi sprzed szklanego ekranu. Jak przyznaje nasza mistrzyni - czasem snowboard pomyli mu się ze skokami narciarskimi. - Ale dziadku, to nic nie szkodzi! - kończy Aleksandra Król-Walas, nasza narodowa królowa, królowa prosto ze stoku.
?php>Mateusz Komperda
?php>
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz