Zamknij

Wspomnienia polskich medalistów w narciarstwie klasycznym: Staszela i Huli szwedzki pomnik z brązu

18:00, 09.07.2018 Jakub Balcerski Aktualizacja: 19:45, 09.07.2018
Skomentuj

(fot. Foto Dalmas)

Falun młodszym kibicom kojarzy się zapewne tylko z mistrzostwami świata sprzed 3 lat i brązowymi medalami Sylwii Jaśkowiec wraz z Justyną Kowalczyk oraz naszych skoczków. To nie jedyny brązowy dublet na MŚ w narciarstwie klasycznym, jaki udało się zdobyć Polakom w Szwecji. 41 lat wcześniej podobnej sztuki dokonali tam Jan Staszel i Stefan Hula, choć historie obu czempionatów i zdobywanych krążków różni w zasadzie wszystko.

Decyzja o przyznaniu organizacji mistrzostw świata ośrodkowi narciarskiemu w Szwecji zapadła podczas 28 Kongresu Międznarodowej Federacji Narciarskiej w chorwackim mieście Opatija. Majowe zebranie przyniosło także ważną decyzję dla rozwoju imprezy - wprowadzono 4-osobowe sztafety dla biegaczek. Dotąd rywalizowano w grupach po 3 zawodniczki, inaczej niż mężczyźni. To nie były jednak pierwsze MŚ, które przypadły Szwedom. W 1954 roku w Falun odbyła się impreza, na której debiutowali reprezentanci ZSRR. Te mistrzostwa z resztą zdominowali, zdobywając 4 złote i 1 srebrny medal - głównie za sprawą biegacza Kuzina i biegaczki Kozyrewej. To ważny fakt w kontekście rywalizacji z 1974 roku.

Do Szwecji wówczas ZSRR jechało w podobnych nastrojach jak 20 lat wcześniej. Chcąc ponownie pokazać światu, że klasyfikacja medalowa jest stworzona tylko dla nich. Ich największym problemem była jednak coraz lepsza dyspozycja innych nacji - w tym błyszczących w okresie mistrzostw reprezentantów NRD. To właśnie oni zabiorą im sporą część uwagi, jaką kierowano po przednich MŚ - organizowanych w Wysokich Tatrach, gdy do ich gabloty trafiło aż 14 medali. Nie mieli sobie równych zarówno w skokach, jak i w biegach, co miało się zmienić już 4 lata później w Szwecji.

W Falun ZSRR zdecydowanie nie wyszły biegi mężczyzn, z których udało się im wydobyć jedynie brąz Wasilija Roczewa i srebro sztafety. Nie podtrzymano zatem passy po sukcesach Kuzina, ale swoją formą imponowała Galina Kułakowa. W Czechosłowacji potrafiła wygrać jedynie bieg na 5 kilometrów, a tu ustrzeliła złoty dublet i dołożyła do niego jeszcze triumf wraz z koleżankami w sztafecie. To pierwsza z gigantów szwedzkich mistrzostw. Drugim jest już osoba z drugiej strony barykady. Politycznie związane z rywalami sportowymi NRD postanowiło pokazać siłę w skokach narciarskich, gdzie zarówno na dużej, jak i normalnej skoczni popisali się dubletem. Złoto dwa razy zdobywał Hans-Georg Aschenbach, trzeci z rzędu zawodnik, który w trakcie MŚ potrafił zdobyć dwa krążki z najcenniejszego kruszcu. Tuż za nim znaleźli się najpierw Dietrich Kampf, a następnie Heinz Wosipiwo.

Aschenbach był kolejnym, który stał się wielką indywidualnością tych MŚ. Jednakże zdobywając 11 medali i wygrywając klasyfikację medalową, NRD potwierdziło jak ogromnym potencjałem i zasobami dysponowali w narciarstwie klasycznym. Za sprawą Ulricha Wehlinga sięgnęli szczytu także w kombinacji norweskiej, co w połączeniu z wspomnianymi biegami mężczyzn, gdzie pokonali ZSRR w bezpośrednim pojedynku, dało niebywały wynik.

Z pewnością wielu osobom mógł się udzielić klimat Falun, górujących nad całym terenem skoczni Lugnet czy pięknych tras, oddających klasyczną wizję narciarstwa. Ale gospodarze przykładowo nie mogli się wówczas wiele nacieszyć. Zdobyli 2 medale, złoto i brąz Thomasa Magnussona odpowiednio w biegu na 30 i 50 kilometrów. Był dla Szwedów bohaterem całych mistrzostw, ale wciąż pozostawał w cieniu rywalizacji dwóch światowych gigantów tamtych czasów.

Każdy kraj miał zatem w swoich szeregach wielkie postacie, zawodników, którzy powoli stawali się dominatorami. Dlaczego tak do nich nawiązuję? Bo tak się składa, że po raz pierwszy w historii do opowieści o nich można w większym stopniu mówić o tym, że do tych wszystkich potęg dołączyła Polska. Pewnie, że stojąc za nimi i tylko próbując się wychylać. Ale to charakterystyczny zwrot akcji w historii naszego narciarstwa klasycznego podczas jego koronnej imprezy. Nadszedł czas, by przedstawić tych, którzy się do tego przyczynili.

17 lutego 1974 roku to na ten czas najpiękniejsza data polskiego narciarstwa biegowego. Na trasie biegu mężczyzn stanął bowiem Jan Staszel. 23-latek z podhalańskiej wsi Dzianisz wylosował numer 58 i jak opisuje go Daniel Ludwiński w książce "Droga do Justyny Kowalczyk. Historia biegów narciarskich" - biegł w czerwonej czapce i czarno-białym stroju nie po medal, nie po swój życiowy sukces, a po udowodnienie sobie i innym, że się mylą. Przed całą imprezą nie zastanawiano się w Polsce nad tym, czy mamy szanse w starciu z zawodnikami innych krajów, a nad tym, jak daleko za nimi jesteśmy.

Staszel był inny niż wszyscy. Jak pisze Daniel Ludwiński, dbał o siebie, był wysportowany i bardzo zależało mu na efektywnym treningu. Na krajowym podwórku często nazywano go "polskim Grønningenem", gdyż posturą przypominał słynnego Norwega. Cała polska kadra miała być dobrze przygotowana do zawodów w Szwecji, trenując wcześniej na Hali Gąsiennicowej. Co więcej, w końcu nie odstawaliśmy technicznie od najlepszych - zarówno Staszel, jak i reszta polskich biegaczy mieli do dyspozycji narty firmy Kneissl, na których jeździli wszyscy medaliści. Sprzęt był zatem świetny, podobnie jak doping, który spotkał Polaka na trasie. Wśród naszych biegaczek i kibiców, którzy zdecydowali się go wspierać, zabrakło jednak jego trenera, Edwarda Budnego. Nie przyjechał on w ogóle do Falun, a zastąpił go decyzją PZN-u ówczesny sekretarz PZPR z Zakopanego. Takie to były czasy.

Polak od samego początku biegł szybko, więc można było zorientować się, że szykowała się szansa medalowa. Zaczął od 5 pozycji, piąc się niemalże co pomiar coraz wyżej, ani myśląc o zwalnianiu. Na 20 kilometrze przegrywał jedynie z zawodnikami, którzy ostatecznie uplasowali się wyżej - wspominanym Thomasem Magnussonem oraz Finem Juhą Mieto. To właśnie oni wyprzedzili Polaka po tym, jak wpadł na metę z pierwszym czasem. To był wielki sukces zawodnika, z którego w kraju zaczęto już drwić i mówić o tym, że nie ma formy na wielkie wyczyny. To jednak udowodnił, zdobywając dla Polski historyczny medal. To był sukces zarówno biegacza, jak i jego trenera, a chyba przede wszystkim chęci pokazania, jak wiele DAŁO się zrobić.

Tego samego dnia na szczycie skoczni Lugnet stanął Stefan Hula. Nie, nie pomyliłem się to nie popularny "Stefanek", prowadzący po pierwszej serii konkursu na normalnym obiekcie igrzysk olimpijskich w Pjongczangu 41 lat później. To z resztą nawet nie skoczek narciarski, a kombinator norweski - tata Stefana. Brał już udział w wielkich imprezach, takich jak igrzyska w Sapporo, gdzie był 17, czy wcześniejsze MŚ w Wysokich Tatrach, gdzie mimo 13 pozycji po skoku spadł poza najlepszą "20". Z jakiegoś powodu taka historia miała się nieco powtórzyć w Falun, ale z o wiele szczęśliwszym zakończeniem.

W Szwecji skok reprezentanta Polski ponownie był na świetnym poziomie. Uzyskał 84,5 metra, co dawało mu prowadzenie przed rozgrywaną następnego dnia częścią biegową. Ta przyniosła nieco gorszą postawę naszego zawodnika, ale wystarczyła, by na mecie mógł zacisnąć pięści w geście triumfu. Skończył tak jak Staszel, na 3 miejscu i z brązowym medalem na szyi. Wyprzedzili go tylko dwaj zawodnicy NRD, wspomniany Wehling i Günter Deckert. On sam został drugą na tej imprezie polską historią, opowieścią, która będzie wspominana z uśmiechem i wymieniana jako jeden z naszych największych sukcesów w sportach zimowych w ciągu XX wieku.

Teraz Pana Stefana znamy głównie z wychowania syna, który w ostatnim czasie spisuje się na skoczni równie świetnie, jak jego ojciec, niedawno mając szansę osiągnąć nawet jeszcze więcej. Ale to pokazuje również, jak niezwykłych historii dowiadujemy się i doświadczamy, zagłębiając nieco w przeszłość naszych ulubionych dyscyplin. Sukcesy Polski na mistrzostwach świata to nie tylko Justyna Kowalczyk, Adam Małysz, czy Kamil Stoch. Tego ma dowieść ten cykl, a także sprawić by zawarte w nim opowieści już na zawsze znalazły miejsce w naszej pamięci.

Źródło: Wikipedia/ Daniel Ludwiński "Droga do Justyny Kowalczyk. Historia biegów narciarskich" wyd. SQN 2014/ informacja własna

(Jakub Balcerski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%