Zamknij

Uwierzyć we własne umiejętności (felieton)

21:42, 02.01.2016 Daniel Topczewski Aktualizacja: 19:26, 03.01.2016
Skomentuj

fot: zimbio.com fot: zimbio.com

Za nami dwa etapy Tour de Ski 2016. Po biegu na 15 kilometrów w Lenzerheide właściwie wiemy tyle samo ile przed startem całego cyklu...

Therese Johaug, która od samego początku sezonu bieg na swojej planecie nadal utrzymuje wysoki poziom, nieosiągalny dla innych zawodniczek. Norweżka od lat dobrze rozpoczynała sezon, ale brakowało jej wytrzymałości w drugiej części zmagań i nie potrafiła utrzymywać swojej formy przez wiele tygodni, a nawet miesięcy. Być może wpływ na to miała obecność Marit Bjoergen, w której cieniu była Johaug, pomimo swoich ogromnych sukcesów. Teraz to filigranowa blondynka przejęła rolę liderki i odnajduje się w niej doskonale. Widać, że taka sytuacja bardzo jej odpowiada.

Dobrą dyspozycję Johaug pokazała już we wczorajszym sprincie, gdzie półfinał przegrała o przysłowiowy "czubek narty". Dziś Therese była już nie do zatrzymania, a na mecie wyglądała tak jakby dopiero zaczynała bieg, a nie miała 15 kilometrów w nogach. Od razu przypomniał mi się bieg na 30 kilometrów techniką dowolną z igrzysk olimpijskich w Soczi. Wtedy Norweżki zajęły całe podium, z dużą przewagą nad resztą świata, a po minięciu linii końcowej z powodzeniem mogłyby przebiec ten dystans po raz kolejny.

Wymowna była także sytuacja z udziałem Astrid Jacobsen, która znalazła się na przeciwnym biegunie i po biegu padła z wyczerpania i dopiero po pomocy udzielonej przez norweskich trenerów była w stanie zejść z trasy. To pokazuje tylko jak wielki postęp zrobiła Johaug, która jest w niesamowitej formie i wygląda tak jakby miała nieograniczone możliwości organizmu. Pamiętam, jak po jednym z biegów mówiono, że Johaug już nic do swojej szklanki nie doleje. Może to prawda, ale z jej "szklanki" nic się nie wylewa, co pozwala na kolejne wyraźne zwycięstwa.

Po przeciwnej stronie barykady jest także Justyna Kowalczyk. Polka przed startem Tour de Ski zapowiadała, że przeżyła tutaj zbyt wiele dobrego, aby źle się z nim żegnać. Póki co to pożegnanie nie wygląda obiecująco. Kowalczyk odpadła w eliminacjach wczorajszego sprintu techniką dowolną, zajmując 59. miejsce. Sprintu, który nigdy nie był jej specjalnością. Techniką, której przez wzgląd na kolano nie trenuje od wielu miesięcy. Na dodatek na trasie typowo sprinterskiej na której nie można sobie pozwolić nawet na najmniejszą chwilę zawahania czy jakiekolwiek potknięcie. W biegu stylem klasycznym było dobrze, ale tylko do czasu. Ponownie wróciły demony z ubiegłego sezonu gdy za czołówką udawało się utrzymać tylko do połowy dystansu, a potem nagle "odcinało prąd". Tym razem starczyło na dwie pętle, ale szans na podium nie było nawet przez chwilę. Dobrze, że dystans w ogóle udało się dokończyć.

Trudno określić przyczynę takiego stanu rzeczy, bo powodów może być wiele, łącznie z przetrenowaniem w okresie choroby. Ja nie jestem w sztabie Polki, nie znam możliwości jej organizmu, więc ciężko podać tę prawdziwą przyczynę. Pewnie gdyby Justyna Kowalczyk wiedziała w czym tkwi problem to już dawno by go rozwiązała. Wiadomo, że sukcesy zawsze pobudzają apetyty, zwłaszcza wśród kibiców, którzy chcieliby, aby każdy start kończył się miejscem na podium. Jednak smak zwycięstwa jest bardzo ulotny i trzeba sobie zdawać z tego sprawę. W sporcie wyczynowym, aby dojść do poziomu, który pozwoli na walkę z najlepszymi potrzeba wielu wyrzeczeń i katorżniczej pracy, która może przynieść efekty, ale wcale nie musi.

Oglądając wywiad z Justyną dało się zauważyć, że dla niej też nie jest to komfortowa sytuacja. W podobnej znajdowało się już wielu sportowców, którzy wcześniej osiągali duże sukcesy. Taki kryzys miała Marit Bjoergen, mieli też przedstawiciele innych dyscyplin sportu. Jedni wracali jeszcze mocniejsi, inni nie wybijali się ponad przeciętność, a jeszcze inni kończyli karierę.

Ja wierzę, że Justynę Kowalczyk stać na powrót do dobrej dyspozycji i walkę o czołowe lokaty. Nie mówię o zwycięstwach czy złotych medalach, ale po prostu o satysfakcji z tego co się robi. Polka wiele razy wychodziła z opresji a w karierze miewała już momenty kryzysowe i w większości przypadków kończyło się to happy endem. Teraz Polka sama musi uwierzyć, że stać ją na podjęcie rękawicy "rzuconej" przez koalicję skandynawską. Następna szansa w Oberstdorfie, gdzie odbędą się dwa biegi techniką klasyczną. Jutrzejszy start, pościgowy na 5 kilometrów stylem dowolnym, zakończy szwajcarską część rywalizacji, ale na fajerwerki nie ma co liczyć...

Daniel Topczewski

(Daniel Topczewski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%