Zamknij

Skoczkini. Rzeczywistość skoków narciarskich kobiet w Polsce

19:15, 19.04.2019 Jakub Balcerski Aktualizacja: 11:03, 25.10.2020
Skomentuj

23 miejsce na mistrzostwach świata indywidualnie, 6 miejsce w konkursie drużyn mieszanych, kilka punktów Pucharu Świata i profesjonalizująca się kadra - tak teraz dla wielu wygląda świat skoków narciarskich kobiet w Polsce. Mało z nich zagląda głębiej i dowiaduje się o upadkach, chwiejnej i trudnej do wytrenowania psychice, problemach ze środowiskiem, czy przekuwaniem predyspozycji na wyniki na skoczni. Obrany został dobry kierunek, choć niewiele osób precyzowało, skąd tak naprawdę skoczkinie się obecnie wydostają. A to sfera, której warto się przyjrzeć.

fot. PZN

Skoczkini

Kombinezon - najpierw nogawki, potem góra. Kask, mocno przypięty. Smar, jedna narta, druga. Następnie droga schodami wzdłuż zeskoku Krokwi z nartami na plecach, bo wyciąg wciąż nie działa. Wejście na rozbieg, rozłożenie nart, przypięcie ich, ostatnie sprzętowe poprawki, przyśpieszony oddech. Odepchnięcie dłońmi, tak dobrze znany dźwięk nart pędzących wraz z całym ciałem po najeździe i w końcu odbicie. Zazwyczaj jest pięknie, przechodzisz nad narty, przez chwilę cieszysz lotem i lądujesz. Nie tak pięknym telemarkiem, jak mężczyźni, ale bezpiecznie. Dziś jednak znów się blokujesz, za progiem, narty układają się nienaturalnie. Kolejny raz przyjmujesz uderzenie o zeskok. Boli, czekasz na trenera, który podbiegnie sprawdzić, czy jesteś przytomna.

Raz po raz w psychikę - tak to mogło wyglądać przez wiele ostatnich miesięcy. Zbyt często. Jesteś zawodniczką, którą trenerzy opisują, jako tą o najlepszych warunkach do uprawiania tego sportu. Sile, z którą byłabyś w stanie pokonywać niejedną rywalkę z kraju, który szanuje tę dyscyplinę. Tu o szacunek walczysz sama ty: często z własnym umysłem, by móc pokazywać swoje dobre strony. To, co umiesz, co na hali wyróżnia, a na skoczni... Na skoczni te narty idą jakoś inaczej, często zamiast skoku robi się zjazd. Ze strachu? - Rozmawiałem z nią na ten temat i spytałem o to, czy po tych upadkach boi się, czy ma jakąś blokadę? Niestety potwierdziła to - mówił mi Krystian Długopolski, który przez dłuższy czas trenował wraz z Magdaleną Pałasz, pierwszą Polką, która zdobyła punkty Pucharu Świata w skokach narciarskich kobiet.

Skoczkini? Według słownika to kobieta specjalizująca się w wykonywaniu skoków. Słowo nieobecne dotąd u polskiego kibica, niedawno poznane. Dziś kojarzy się przede wszystkim z radosną Kamilą Karpiel, zdobywającą parę punktów Pucharu Świata, czy Kingą Rajdą startującą z tą pierwszą, a także Dawidem Kubackim i Kamilem Stochem w konkursie drużyn mieszanych na mistrzostwach świata. Bardziej obeznani z tematem wymienią Joannę Szwab, Joannę Kil, Annę Twardosz, czy właśnie wspominaną Magdalenę Pałasz. To wszystko przykłady - gorsze i lepsze, które mogą się składać na obraz polskiej skoczkini. Dziewczyny, która poza sportem uczy się - najpierw w szkole, potem idąc na studia, pracuje, łączy to wszystko, starając się jednocześnie nie pogubić w świecie swojej formy, która bywa chwiejna przez formę fizyczną, psychiczną, upadki, które godzą w ciebie mocniej niż się spodziewasz, ale też inne czynniki. Skoki to czasem coś, czym starasz się być od kogoś lepszy, imponować, zapominając o pilnowaniu treningów, formy, a w konsekwencji często przez kilka tygodni, stopniowo tracąc motywację. Kadrowa bluza oznacza wtedy coś więcej niż tylko wyróżnienie za pracę, zwłaszcza na zdjęciach.

Gdy zapyta się zatem o problemy polskich skoków kobiet, odpowiedź nigdy nie będzie jednoznaczna. Bo z jednej strony na wiosnę 2019 roku wszystko wygląda na pozór dobrze - nowy trener, profesjonalizacja kadry, plany rozwoju, dwie zawodniczki w Pucharze Świata, dobre wyniki na MŚ, grupy juniorek. Nawet wyciąg się naprawił, choć zakopiańskie obiekty będą nieczynne przez remont. Ale co gdy spojrzeć dalej? To tak, jak z kadrą B skoczków - tu nie ma innych mechanizmów. Też trzeba zarabiać, uczyć się w szkołach, czy na studiach, a w przypadku młodszych bawić się, popełniać błędy i po nich ustalać własną hierarchię wartości. Kłopoty z upadkami, finansowaniem, rutyną treningów, które często nie przynoszą żadnego postępu, sprawiają, że niełatwo się tu utrzymać. Choć, jak wskazuje Krystian Długopolski z polskich skoków kobiet nie odpada więcej juniorek niż u mężczyzn. - Z grupy 15, które przyjdą na pierwszy trening, zazwyczaj rok, czy dwa przetrwa połowa. Te, które się przebiją, łapią bakcyla i tak już zostają - mówi trener.

Ciężki chleb

Długopolski pracę w skokach kobiet rozpoczął w 2010 roku. Przez ostatnie 9 lat współpracował z większością polskich talentów tego sportu - choćby wspomnieć, że niemalże przez całą dotychczasową karierę trenował Kamilę Karpiel. - Zajmowałem się nią od początku, aż do momentu, gdy poszła do szkoły sportowej w czasie gimnazjum. Wtedy prowadziłem ją jeszcze po utworzeniu specjalnej grupy TZN-u. Była wyróżniającą się zawodniczką - rozskakała się i zrobiła postęp. Następnie w grupie tatrzańskiej PZN-u znalazła się w swojej życiowej formie. Wygrała Letni Puchar Kontynentalny, a moim zdaniem gdyby pojawiła się w Letnim Grand Prix to miałaby szansę nawet na najlepszą "10". Ma dobrą technikę odbicia, nie radzi sobie jeszcze w powietrzu, ale jeśli ominąć kontuzje i upadki, a poskładać te dobre elementy to w przyszłości może być naprawdę dobrze - oceniał 38-latek, który pracę z Karpiel skończył po odsunięciu od trenowania grupy zawodniczek kadrowych w Zakopanem.

- To był sezon, w którym praca wykonywana na treningach i dyspozycja zawodniczek tam znacznie różniła się od zawodów - głównie Pucharu Kontynentalnego, bo na Puchar Świata forma była za niska, a nikt w związku nie chciał puścić zawodniczek na zbieranie doświadczenia. Czy to dobrze, czy źle - tego nie będę oceniał. Nikt nie przyjeżdżał do nas w trakcie sezonu i nie wspierał, nie słyszeliśmy też żadnych opinii. Te pojawiły się dopiero po jego zakończeniu. W Zakopanem pojawił się Adam Małysz, który mniej więcej w tym okresie dostał od Apoloniusza Tajnera zadanie, by coraz bardziej zajmować się kobietami w skokach, żeby wyniki się poprawiały. Zauważono, że to dyscyplina olimpijska i można by w niej osiągnąć dobry rezultat. Małysz zrobił nam wykład o tym, jak to powinno wyglądać i mnie odsunięto - opisywał Długopolski.

- Z samego trenowania skoczkiń nie da się wyżyć, więc to jasne, że musiałem mieć jakieś zajęcie dodatkowe, które zapewniało mi pieniądze. Pytanie: czy to gra warta świeczki? Trenerka to ciężki chleb i trzeba się zmierzyć z wieloma sytuacjami na skoczni i poza nią. Wszystko fajnie wygląda w telewizji, ale gdy ma się przed sobą te dzieci, doświadcza upadków po których, często trzeba jechać do szpitala, później widzieć kontuzje... Ten sport ma też ciemne strony i to wszystko do tego należy. Teraz jestem trenerem klubowym i mam trochę czasu, żeby pogodzić zajęcia bardziej dochodowe i skoki - przyznał. Czy ma za złe decyzję związku? - I tak, i nie. Trudno mi powiedzieć o konkretnym powodzie mojego zwolnienia, ale wiem jedynie, że z samych skoków na życie bym nie zarobił.

Sztab kadry się zmienił - tworzyli go Marcin Bachleda jako trener główny, a także wpisani tam i pomagający poszczególnym zawodniczkom Sławomir Hankus oraz Wojciech Tajner. Po kolejnym sezonie, też nie będzie już taki sam - do Polski wraca Łukasz Kruczek, który zajmie się prowadzeniem skoczkiń. Nie wszystkim ta sytuacja odpowiada, a przynajmniej odpowiadała, gdy o tym usłyszeli.

Więcej trenerów niż zawodniczek

Ten śródtytuł to cytat z wielu zawodniczek, który przyjeżdżały na zawody FIS Cup do Szczyrku i na wspomnienie o Polkach śmiały się po cichu, patrząc na polski sztab. To, że każda z zawodniczek ma tak naprawdę własną wizję skakania, kreowaną przez jednego trenera nie jest już raczej żadną tajemnicą. Choćby u Kingi Rajdy, którą podczas skakania w kadrze Marcina Bachledy wspierał Sławomir Hankus, którego w tej roli pozostawił związek. O samym Bachledzie pochlebnie wypowiadała się Karpiel, a do tego dochodzą jeszcze Tajner, czy trenerzy klubowi. Wniosek, który można z tego wyciągnąć? Nie było osoby, która spinałaby to wszystko od góry. Takim trenerem na pewno nie był "diabełek", jak mówili do Marcina Bachledy już nie tylko dziennikarze, czy znajomi.

Sytuacja według wielu potrzebowała zmiany - osoby z zewnątrz, która uporządkowałaby projekt, wprowadziła swoje pomysły i system, którego do tej pory nie było widać nigdzie. Dość powiedzieć, że jeszcze przed mistrzostwami świata w Lahti PZN-u skoki kobiet nie interesowały praktycznie w ogóle. Pytania o start naszych zawodniczek w Finlandii kwitowane były wzdychaniem i jedną odpowiedzią: "mamy czas, za wcześnie". W powodach przewijała się m.in. waga i brak postępu zawodniczek. Dwa lata później zawodniczki wysłano, w liczbie dwóch, co przekuło się w dobry, jak na debiut na imprezie wynik i ogromne doświadczenie, które zaprocentuje w przyszłości, jeśli nie stało się tak już.

Do Lahti można było pojechać choćby po przeżycie imprezy. Podobnie jak na zawody Pucharu Świata, w których choćby kontakt z czołówką byłby bezcenny. W końcu nasze skoczkinie, rozmawiając z dziennikarzami w Seefeld wspominały, jak pomocne jest dla nich odkrycie świata takiej imprezy, bezpośredni udział w tym wydarzeniu. Wcześniej o tym tak nie myślano, a świat postanowił, że on jednak pójdzie o te dwa kroki dalej niż my. My wciąż staliśmy nad barierą wielkości kałuży, bojąc się w nią wdepnąć, bo nie mamy kaloszy. Inna sprawa, że nie szliśmy też boso.

Dlaczego takich zmian jak dziś zabrakło zatem wcześniej? Na to pytanie raczej nikt w PZN nie odpowie.  Jak natomiast zareagować na to, co stanie się zaraz w naszych skokach kobiet? Wielu kwestionuje Łukasza Kruczka, ale polecalibyśmy powiedzieć "nareszcie". Wszystko idzie w kierunku, w którym można było podążyć 2 lata temu, profesjonalizując się i poświęcając trochę więcej czasu na spojrzenie w kierunku "antenek" Kamili Karpiel, wyjścia z progu, po którym z sylwetką problemy ma Kinga Rajda, klubowych juniorek, czy jedynych seniorek - Joanny Szwab i Magdaleny Pałasz.

Pomocna dłoń

- Łukasz Kruczek to ciekawa opcja dla polskich skoków kobiet. Jest taką pomocną dłonią dla zawodniczek w kierunku większego rozwoju. Według mnie powinny to zaakceptować i starać się wspiąć na jeszcze wyższy poziom - ocenił Jakub Kot, były skoczek i ekspert TVP. O braku możliwości powiększania rezultatów ze sztabem kierowanym przez Marcina Bachledę mówił w Planicy prezes Apoloniusz Tajner. O tym, jak byłoby naprawdę się nie dowiemy, ale znamy też inne szczegóły przyjścia byłego trenera polskich skoczków do Polski, które sprawiają, że zaczyna to wyglądać coraz bardziej interesująco.

Kruczek poza tym, że pojawił się już w Polsce, zaczął już ustalać pierwsze szczegóły swojej pracy z reprezentacją skoczkiń. Nie chodzi o kontrakt, czy pieniądze, a o wizję i system, jaki chce jej narzucić. - Łukasz przyjechał niedawno do Zakopanego i w rozmawiał w szkole sportowej z trenerami, w tym mną - zdradził nam Kot, który w stolicy polskich Tatr zajmuje się grupą juniorek. - Najważniejsze to, żeby zawiązała się współpraca na linii klub sportowy - szkoła - kadra. W tym środowisku ciągle przebywają niemalże wszystkie zawodniczki, które chcą się u nas rozwinąć, więc to musi być jednolity system.

- Trener powiedział mi, żebym przyszedł na pierwsze treningi, które będzie organizował ze swoimi zawodniczkami i nie szkodzi, że są jeszcze za młode by myśleć o wcielaniu gdziekolwiek już teraz - myśli tutaj o bazie danych i o tym, by sprawdzić je za 2-3 lata, gdy będzie można się zastanawiać, jak pokierować ich karierą. To ma szanse ruszyć nasze skoki, tak jak współpraca pomiędzy dwoma ośrodkami Wisła-Szczyrk i Zakopanem, która i tak teraz przez zamknięcie obiektów na Podhalu zacieśni się przez wspólne skakanie na Skalitem. I tu i tu są oczywiście inne kluby, więc to oznacza, że pomiędzy nimi też można wytworzyć chemię. Mam nadzieję, że to się uda - zapewnia.

Czy to rewolucja? Choć tworzona dość niewielkimi krokami to tak. Jak mówił Krystian Długopolski - z nim Kruczek jeszcze nie rozmawiał, ale można mieć nadzieję, że to dopiero początek zmian, jakie zaplanował. Trener AZS-u Zakopane potwierdził bowiem inną informację - do kadry wróci mająca wciąż spory potencjał do wykorzystania Joanna Szwab, a sam Kruczek miał wspominać w Zakopanem, że na pewno nie będzie ograniczał składu zawodniczek, którymi się zajmie. Chce w jakiś sposób wykorzystywać każdą z nich, nie odpuszczać żadnej, bo w naszym kraju to zbyt ryzykowne. Mamy w końcu około 30 zawodniczek (prezes Tajner przytoczył kiedyś zawyżoną liczbę 50, czego nie można jednak w żaden sposób potwierdzić - na zawodach jest ich znacznie mniej - przyp. red.), wśród których są i wciąż raczkujące w świecie skoków talenty, jak i skoczkinie doświadczone, jak Magda Pałasz, której wątkiem zaczynaliśmy artykuł. Dziś wiemy, że pozostanie przy skokach - na razie na rok, by sprawdzić, czy jest jeszcze szansa na rozwój, a zarazem sens kontynuowania kariery. Gorzej sytuacja wygląda z Joanną Kil, która po nieudanych miesiącach skakania, przeniosła się do kombinacji norweskiej, na którą w kobiecym wydaniu nie chce stawiać PZN. Obecnie zastanawia się pomiędzy podjęciem studiów, a kierunkiem, do którego wiele osób będzie ją namawiać - dalszych treningów. W Polsce zaczęło się szanowanie skoczkiń, ich czasu, psychiki i tego, że też mają marzenia.

Kamila Karpiel chciała wystąpić w Pjongczangu i choć jest młoda, chłonie świat bardzo szybko. Dlaczego mielibyśmy spowalniać coś, co może przynosić radość? Wszyscy dziennikarze byli pod wrażeniem pozytywnego myślenia, jakim przepełniona jest nasza zawodniczka. Takim można by obdzielić wiele z naszych skoczkiń, którym wiele razy jest trudno, nie radzą sobie. Otwiera im się jednak nowa ścieżka, mogą zyskać i motywację i otworzyć się na świat skoków jeszcze raz. Potęgą w tym świecie nie będziemy, ale uśmiech zawodniczek po udanych skokach w różnych miejscach świata i uśmiechy innych, tym razem już bez cienia drwin mogłyby zastąpić medale. Inni skaczą z takim samym uśmiechem od ponad 10 lat, osiągając wielkie sukcesy, czy też nie. I takie mogą do nas kiedyś przyjść.

Źródło: informacja własna

(Jakub Balcerski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Zerojedynki. PolskieZerojedynki. Polskie

0 0

[…] dla zawodniczek w kierunku większego rozwoju – mówił w wypowiedzi zawartej w artykule „Skoczkini. Rzeczywistość skoków narciarskich kobiet w Polsce&rdqu… Jakub Kot, były skoczek, a obecnie ekspert telewizyjny Eurosportu. Następnie […] 10:58, 04.11.2019

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%