Niepokorna, uśmiechnięta mistrzyni z Minnesoty. Poznajcie Jessie Diggins

fot. M. Rudzińska
Historia każdego mistrza wymaga poświęcenia pewnej uwagi. Zwłaszcza, jeśli jest to mistrzyni, która wyznacza nowe trendy w świecie biegów narciarskich. Jessica Diggins ma za sobą potężne kryzysy życiowe, które przezwyciężyła, a teraz stała się pierwszą od czasów Billa Kocha amerykańską zdobywczynią Kryształowej Kuli w biegach narciarskich.

Dobry początek
Sport, nauka, muzyka, nawet film pełny jest przykładów genialnych dzieci. Często to efekt wrodzonego talentu, czasem wyjątkowo dobrze przystosowanych genów lub… po prostu wypadkowa katorżniczego wychowania. Coś na ten temat wie choćby Węgierka Judit Polgar. Możecie nie znać jej osoby – była pierwszą szachistką, która awansowała do czołowej “10” światowego rankingu, była też pretendentką do mistrzostwa świata. I prawdopodobnie gdyby nie doszło do wymuszonej rezygnacji z edukacji już w wieku przedszkolnym w celu szlifowania talentu szachistki, co zarządził jej szalony ojciec, nie osiągnęłaby aż tak wiele. Jessie Diggins po raz pierwszy narty na nogach miała w wieku trzech lat. Można się zapytać, ile dzieci w tym wieku wie, do czego w ogóle narty służą. Amerykanka od zawsze była jednak świetną obserwatorką…
Życie młodej mieszkanki Minnesoty od zawsze naznaczone było bliskością zimy. Żyła w stosunkowo mało zurbanizowanym stanie USA, raczej kameralnym, przypominającym rozległe pustkowia. Marzenie każdego introwertyka… Jak głosi jej autobiografia, ulubioną zabawą Jessie było samotne budowanie śnieżnych fortec. Aby zyskać nowe znajomości, Diggins już w wieku przedszkolnym została zapisana do Młodzieżowej Ligi Narciarskiej stanu Minnesota. Podążyła tym samym drogą swoich rodziców – ojciec był zapalonym uczestnikiem narciarskich maratonów – i dziadków. Dziewczynka odnalazła swoją pasję, która pochłonęła ją na wiele lat. Jednak żadna historia nie jest prosta, a punkty zwrotne i przeszkody bywają trudniejsze, niż samotna wspinaczka pod Alpe Cermis.
Filmowy zwrot akcji
Jeśli zaczynasz swoją przygodę z nartami nadspodziewanie wcześnie i wyróżniasz się na tle rówieśników, szybko rosną wobec ciebie niebywałe oczekiwania. Na trasie postawa Diggins była zawsze wybitna, co dostrzegli przedstawiciele Stillwater High School, proponując nastoletniej zawodniczce stypendium i możliwość nauki. Na ostatnim kroku zawodniczka nie wytrzymała napięcia, być może zmęczenia rutyną czy obsesji bycia doskonałym. Jej nowym wrogiem stała się bulimia.
Diggins obecnie otwarcie mówi o swoich zaburzeniach odżywiania. W pewnym momencie nie miała sił nawet na wykonywanie najprostszych rzeczy, nie mówiąc o treningach. Od osłabienia organizmu zaczęły pękać jej naczynia krwionośne w oczach, co nie uchodziło uwadze jej koleżanek. To tak naprawdę jej partnerki ze szkoły uratowały ją, kiedy widziały jej stopniową utratę wagi i coraz częstsze wizyty w toalecie. Namówiły na wizytę u terapeuty, który starał się tłumaczyć jej, że może zmarnować swoją szansę na zaistnienie w sportowym świecie, co doprowadzało do efektu błędnego koła. Ona wciąż pozostawała skryta, wtedy czuła się winna tego, że nie jest idealna. Nawet jeśli nie było to jej przewiną, a jedynie chorobą.
Punkt zwrotny przyszedł… tak naprawdę sam. Jako indywidualistka, Jessie zmieniła podejście do biegania, nie startując na potęgę w młodzieżowych amerykańskich zawodach (jak do tej pory), a spokojnie szlifując technikę samemu, pod okiem lokalnych trenerów. Przyznanie się przed samą sobą o tym, że jest się tak ciężko chorym, wymagało aktu sporej odwagi. Kto wie, być może zwyciężyła miłość do narciarstwa, lub przyrodzone introwertykom bycie niepokornym, w tym wypadku postawienie się terapeucie?
Wyjście na prostą
Stopniowo problemy chorobowe odchodziły w niepamięć, a Jessica wskoczyła na jeszcze wyższe obroty w narciarskim światku. Już 10 sezonów temu została pierwszy raz powołana na zawody Pucharu Świata, na sprint do Drammen. Nie miała nawet 20 lat, co przy zachowaniu w pamięci lat naznaczonych bulimią było wyjątkowo szybkim debiutem w relatywnie mocnej kadrze narodowej. Sezon później (2011/12) Diggins była stałym punktem amerykańskiej kadry i już w tym sezonie po raz pierwszy stanęła na podium. Do spółki z Kikkan Randall (notabene, inną zawodniczką naznaczoną ciężką chorobą – nowotworem) zajęła drugie miejsce w sprincie drużynowym w Mediolanie. Sezon później ten sam duet zdobył niespodziewane złoto mistrzostw świata. 19 lat dotychczasowej kariery przyniosło pierwsze, znakomite efekty.
Kolejne sezony, głównie dzięki sporemu natężeniu imprez etapowych takich jak Tour de Ski, promowały zawodniczki uniwersalne – te, które równie dobrze potrafią wygrać bieg sprinterski, jak i wytrzymać na dobrym poziomie 30 kilometrów przeplatanych podbiegami. Taką właśnie biegaczką jest Jessie – od sezonu 2015/16 nie wypadła ani z czołowej “10” klasyfikacji sprinterskiej, ani klasyfikacji dystansowej. Na wielkich imprezach nie udało jej się jeszcze zdobyć kolejnego tytułu (choć srebro w Falun i dwa sprinterskie medale w Lahti to niebagatelne sukcesy), jednak Amerykanka nadrabia to równymi występami. I przynosi to efekty właśnie w imprezach etapowych.
Kryształowa Kula
Najlepszy dowód? Miniona edycja Tour de Ski. Malkontenci mogą powiedzieć, że okrojona stawka nie odzwierciedlała poziomu światowego narciarstwa. Łatwość, z jaką Diggins pokonywała groźne rywalki na krótszych i dłuższych etapach (choć najlepsza była jedynie na dwóch – trzecim i czwartym), a także końcowa przewaga Amerykanki wynosząca około 1.5 minuty, pokazała, że jej uniwersalność to klucz do sukcesu. A pokonanie w bezpośrednim pojedynku w Falun Therese Johaug, co jeszcze do niedawna było czystą abstrakcją, rodem z obrazów Jacksona Pollocka, dowiodło, że tę zawodniczkę stać dosłownie na wszystko.
Czekanie na Mistrzostwo Świata
Tak naprawdę jedyną imprezą, o której Diggins mogłaby w tym sezonie zapomnieć, są Mistrzostwa Świata w Oberstdorfie, z których nie przywiozła ani jednego medalu. Widać było, że szczyt jej formy przypadł na grudzień i styczeń Kryształowa Kula wywalczona w dobie pandemii zdecydowanie osładza jednak brak ewentualnego krążka. A już za dwa lata, w Planicy, czeka kolejna okazja. Całe życie treningów, wyrzeczeń i powrót do świata żywych już nie poszedł na marne, a może przynieść spełnienie.
Samą Jessie kojarzymy głównie z promiennym uśmiechem, niezależnie od lepszych czy gorszych wyników na trasie. Swój egzamin dojrzałości zdała już bowiem w wieku nastoletnim… I to życie doprowadziło ją do miejsca, w którym znajduje się teraz. Na szczycie.