Zamknij

Lata posuchy i znikające punkty, czyli z kart historii polskiej kombinacji

07:35, 26.05.2019 Jarosław Gracka Aktualizacja: 17:41, 26.05.2019
Skomentuj

Kombinacja norweska nie jest i nie była specjalnie popularnym sportem w Polsce. Jest to niestety fakt, choć ciężko to zrozumieć - to bardzo efektowna i ciekawa konkurencja. Mimo wszystko w ostatnich latach polscy zawodnicy dość regularnie punktowali w zawodach PŚ - mowa oczywiście o trójce Adam Cieślar, Szczepan Kupczak i ten, który niestety zakończył już karierę - Paweł Słowiok. Ten artykuł nie będzie o nich. Poświęćmy parę chwil kombinatorom z lat wielkiej posuchy.

W niniejszym artykule chciałem napisać o zawodnikach skaczących w sezonach od 1999/00 do 2013/14. Były to bowiem lata, w których punkty PŚ zdobywał dosłownie jeden zawodnik i od niego zacznę, bo to przypadek ciekawy.

Tomasz Pochwała - bo o nim mowa - to znany dziś trener, a prywatnie wnuk jedynego medalisty olimpijskiego dla Polski w kombinacji norweskiej - Franciszka Gąsienicy-Gronia. Na pewno niejeden z naszych czytelników pamięta go ze skoków narciarskich - w czasach pierwszych sukcesów Adama Małysza dość regularnie skakał w Pucharze Świata, czasem punktował, dwa razy zmieścił się w drugiej "10" zawodów w Zakopanem w sezonie olimpijskim 2001/02, występował też na MŚ w 2001 i 2003 oraz ZIO 2002, a także na MŚ w lotach w 2002 roku. Furory jednak nie robił, a stracił miejsce w kadrze, kiedy powoli formuła - Małysz + bezbarwna reszta zaczęła się wyczerpywać. Przeszedł do konkurencji, do której genetycznie zdawał się być predysponowany. Poczynał sobie w niej nieźle, choć do sukcesów dziadka nawet nie nawiązał. Zdobył medal mało poważnej imprezy, jaką jest Uniwersjada, wystąpił na MŚ w 2011 roku, kilka razy - jak wspomniano - zdobył punkty PŚ. W tym pierwsze, historyczne od lat - no właśnie ilu? Na pewno informacja, że punkty, które Pochwała zdobył 23 stycznia 2010 w Schonach w swym najlepszym starcie w PŚ (24. pozycja), były pierwszymi dla Polski od 16 lat, o czym w owym czasie pisano, była niesłuszna. Niemniej sprawa przerwy między punktami dla polskich kombinatorów nie jest wcale taka prosta. Ja optuję za tym, iż przerwa wyniosła 11 lat (od sezonu 1998/99), ale inne interpretacje też mogą się wybronić. Tak oto chciałbym zakończyć omówienie krótkiej (do sezonu 2012/13) kariery Tomasza Pochwały w kombinacji norweskiej i poczynić dość istotną dygresję.

Otóż kombinacja norweska to sport po macoszemu traktowany nie tylko w Polsce. Strona FIS znana jest z braków, ale kombinatorzy nie dość, że nie doczekali się swojego Adama Kwiecińskiego, to jeszcze braków na oficjalnej stronie mają więcej niż przedstawiciele innych dyscyplin. W zasadzie w miarę kompletne wyniki FIS podaje od sezonu 1999/2000. A wcześniej to tylko pierwsze "15". A punktowało wtedy aż 45 zawodników w konkursie - z pewnym zastrzeżeniem, o którym jeszcze wspomnę, a które gmatwa ten i tak przypominający dzieła Jacksona Pollocka obraz. Niemniej klasyfikacje generalne PŚ są w miarę kompletne, a w nich w sezonie 1998/99 widnieje z trzema punktami na 57. pozycji zbliżający się już wtedy do czterdziestki Kazimierz Bafia. Ów niezły zawodnik wystąpił też bez powodzenia na MŚ 2001 w Lahti (co wchodzi w okres, o którym opowiada ten artykuł), a punkty do klasyfikacji generalnej PŚ na pewno zdobył. Ale w którym konkursie nie wiadomo. Nie wiadomo też, czy zdobył je w konkursie PŚ.

To ostatnie zdanie brzmi absurdalnie, ale jest całkowicie prawdziwe. Otóż do tej gmatwaniny dochodzi problem, który zasygnalizowałem wcześniej. Otóż w latach 1993/94 do 2001/02 punkty w każdym konkursie zdobywało 45 zawodników (nie jak dziś 30). Ale... wówczas drugoligowe zawody w kombinacji norweskiej nie nazywały się Pucharem Kontynentalnym, a... Pucharem Świata B. I między głównym PŚ i PŚ B następowała pewna fluktuacja. I zawodnicy, którzy awansowali do właściwego PŚ wskakiwali z pewnym dorobkiem punktowym z PŚ B (nie mam pojęcia jednak jaki był przelicznik, choć szukałem dość wnikliwie), a zawodnicy którzy spadali do PŚ B tracili punkty PŚ. Rozumiecie? Bo ja nie bardzo. Ofiarą jednak tego typu machinacji padli dwaj polscy zawodnicy - Rafał Kuchta (wystąpił raz jedyny w PŚ w sezonie 2001/02 w Zakopanem i był 45.) i Daniel Bachleda (znany z wielokrotnych występów w Mistrzostwach Polski w skokach - w PŚ w interesującym nas okresie wystąpił też raz i był miejsce przed Kuchtą, startował też na MŚ 2001). W polskiej Wikipedii nawet w artykule na temat sezonu 2001/02 w PŚ w kombinacji norweskiej jest wzmianka o ich pozycji i nawet wyliczono im miejsce. Jest to jednak bzdura. Prawda jest taka, iż punkty te zostały im zabrane po transferze do PŚ B i nie był to żaden wyjątkowy przypadek, tylko efekt przepisów, których nikt nie rozumie i raczej nikt się do nich już dziś nie przyzna (bo i po co robić z siebie głupka - a mądry by na to nie wpadł). Niemniej echa ich startu w Zakopanem dało się odczuć jeszcze w roku 2010, gdy po zdobyciu punktów przez Pochwałę i informacji, iż to pierwsze punkty od 16 lat, niektórzy piszący przypomnieli w sumie taki sobie start Kuchty i Bachleda osiem lat wcześniej.

Kilka lat później nie było już tematu - Artur Broda w PŚ wystąpił raz w Zakopanem w sezonie 2006/07, zajął w sprincie 44. pozycję, ale wtedy już zasady punktacji były jasne, spójne i logiczne. W biegu masowym dzień wcześniej to samo miejsce zajął Adam Gala. W obydwu tych konkursach sklasyfikowano dokładnie 44. zawodników. Zresztą - mimo wszystko muszę o tym wspomnieć. Nieco częściej w PŚ już w bliższych nam czasach (sezony 2012/13 i 2013/14) startował Andrzej Gąsienica, jednak jego najlepszy start to 46. pozycja. Z tym, że w nieco większej stawce. Podobnie Mateusz Wantulok, który w PŚ zadebiutował już w sezonie 2007/08, a skakał jeszcze cztery sezony temu - jego najlepszy wynik to 43. miejsce. Lepiej i częściej w latach 2006/07 - 2009/10 startował też próbujący kiedyś swoich sił w skokach Marcin Mąka, któremu udało się nawet kiedyś zająć pozycję 39. w Zakopanem (wyprzedził wtedy czterech zawodników). Między innymi wśród wyprzedzonych był wtedy Wojciech Cieślar, któremu w kilku pucharowych startach raz udało się zamknąć czwartą "10". Tak jak i startującemu w pięciu konkursach w latach 2006/07 - 2010/11 Andrzejowi Zaryckiemu. To wszystko byli zawodnicy PŚ B i zawodów juniorskich. Nie było im dane zaznaczyć swojej obecności na skoczniach i trasach biegowych świata. Podobnie jak Bartłomiej Nikiel, którego szczególnie szkoda. On też wystąpił w PŚ tylko raz i były to te same zawody, w których Bachleda i Kuchta zdobyli niby to punktowane miejsca. Nikiel był wtedy 46. Zasłużył jednak na parę słów. Otóż był to zawodnik, który jako przedskoczek podczas PŚ w Zakopanem gdzieś w drugiej połowie lat 90. skakał jak Klemens Murańka w swych dziecięcych skokach i sam miał wtedy chyba 13 lat. Przy czym on skakał tak codziennie w każdej próbie. Ale nikt wtedy tym się specjalnie nie interesował, internetu nie było, a chyba i jemu zabrakło kogoś, kto doradziłby mu jednak skupienie się na skokach, w których miałby szansę coś osiągnąć. Wspomnieć też należy o  Józefie Zygmuntowiczu. Otóż wystąpił on w tyle razy przypominanym w tym miejscu biegu masowym w Zakopanem w sezonie 2001/02 i zajął on 47. miejsce. Było to miejsce ostatnie. Wnikliwy czytelnik zauważy coś, co jednak wymaga napisania - w zawodach tych wystąpiło czterech naszych reprezentantów i zajęli oni cztery ostatnie miejsca. Zaś MŚ w Val di Fiemme w 2003 wystąpił Janusz Zygmuntowicz - bez efektu (54. pozycja w sprincie).

Nie jest to artykuł o sukcesach, a raczej o najsłabszych latach polskiej kombinacji norweskiej. Ale ta część historii też nie może zostać wymazana. Najmniej w tym winy samych zawodników, o których startach nie należy zapominać.

źródło: własne

 

(Jarosław Gracka)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%