Zamknij

Historia PŚ w biegach. Niezapomniane norweskie igrzyska

16:31, 15.08.2020 Marta Grzyb
Skomentuj

Fot. salernosera.it

Dwudziesty pierwszy cykl zmagań o Kryształową Kulę dostarczył sympatykom narciarstwa biegowego wielu niezapomnianych emocji. Najlepszymi zawodnikami zimy 1993/1994 zostali Kazach, Władimir Smirnow, oraz Włoszka, Manuela Di Centa. Dobrą formę w sezonie olimpijskim zaprezentowały także reprezentantki Polski.

Wspaniały sezon Żelaznego Kazacha

Premierowy bieg sezonu 1993/1994 miał miejsce 11 grudnia 1993 roku we włoskiej miejscowości Santa Caterina. Tego dnia swój jedenasty tryumf w zawodach rangi pucharowej odniósł - pochodzący z Kazachstanu, a mieszkający w szwedzkim Sundsvall - Władimir Smirnow, nazywany w środowisku narciarskim "Żelaznym Kazachem". Jak się okazało, zwycięstwo na lombardzkiej ziemi było jedną z siedmiu wiktorii, odniesionych przez reprezentanta Kazachstanu w sezonie 1993/1994. Równych nie miał on sobie bowiem również w: Dobbiaco (dwukrotnie), Kawgołowie, Oslo, Lillehammer (w trakcie igrzysk) i Lahti. Tak owocna pod względem tryumfów odsłona rywalizacji o Kryształową Kulę oczywiście znalazła swe odbicie w końcowej klasyfikacji generalnej cyklu, w której urodzony w Szczuczinsku zawodnik znalazł się między innymi przed Bjørnem Dæhliem z Norwegii czy Finem, Jarim Isometsą. Oprócz zdobycia drugiej w karierze Kryształowej Kuli, w 1994 roku Władimir Smirnow wywalczył także upragniony złoty medal igrzysk olimpijskich. Kazach dokonał tego podczas "królewskiego biegu", rozegranego w Lillehammer techniką klasyczną na dystansie 50 kilometrów. - Ludzie na trasie dopingowali mnie od pierwszych do ostatnich metrów. Dopingowali równie serdecznie jak swoich, choć ja przecież biegłem przeciw miejscowym idolom. Jestem widzom za to szalenie wdzięczny, chciałbym im podziękować. Biegło mi się dobrze od startu. Świetnie spisywały się narty, a w moim organizmie wszystko grało jak w szwajcarskim zegarku. Po raz pierwszy zdarzyło mi się, że tak wspaniale wytrzymałem fizycznie bieg na 50 kilometrów - mówił po zawodach szczęśliwy mistrz olimpijski, któremu sukcesu gratulował sam król Harald V. Wspaniałą postawę genialnego biegacza doceniła także ówczesna premier Norwegii, Gro Harlem Brundtland, która stwierdziła, iż tryumf Smirnowa stanowi idealne zakończenie wspaniałej olimpiady.

Niepełny sukces Dæhliego

Aby jedni mogli tryumfować, inni muszą przełknąć gorycz porażki - chciałoby się powiedzieć. Twierdzenie to idealnie pasuje do zdarzeń, których uczestnikiem był - podczas XVII Zimowych Igrzysk Olimpijskich, które w dniach 12-27 lutego 1994 roku odbyły się w norweskim Lillehammer - Bjørn Dæhlie. Mimo iż na ojczystej ziemi Norweg wywalczył "swoje", to jednak z najważniejszej imprezy sezonu wyjechał on niepocieszony. Oczywiście, dwa złote i dwa srebrne medale zdobyte na jednych igrzyskach są wyczynem nie byle jakim, jednakże perspektywa wywalczenia jeszcze znamienitszych rezultatów czasami może przesłonić faktyczne osiągnięcia, w pewnym stopniu je przy tym deprecjonując. Można pokusić się o stwierdzenie, że tak właśnie było w przypadku Dæhliego. Biegiem z pamiętnych igrzysk w Lillehammer, który nader mocno utkwił w pamięci kibicom, były bowiem zawody sztafetowe, w których niespodziewanie tryumfowali... Włosi, a tym, który pozbawił Wikingów upragnionego złota był właśnie Daehlie. Urodzony w Elverum biegacz nie był w stanie odeprzeć ataku znakomicie dysponowanego Silvio Faunera i w efekcie linię mety przekroczył on zaledwie 0,4 sekundy za biegaczem z Półwyspu Apenińskiego. W ten oto sposób Maurilio De Zolt, Marco Albarello, Giorgio Vanzetta i Silvio Fauner zapewnili Azzurrim pierwszy w historii złoty medal igrzysk olimpijskich w rywalizacji sztafet. W Norwegii Włosi mieli jednak znacznie więcej powodów do radości...

Popis genialnej Włoszki

Tą, której występy w 1994 roku najbardziej elektryzowały włoskich kibiców, była Manuela Di Centa. Mimo iż na początku sezonu wydawało się, że postacią numer jeden włoskiego narciarstwa biegowego w dalszym ciągu będzie Stefania Belmondo, która w inauguracyjnym biegu dwudziestej pierwszej edycji Pucharu Świata uplasowała się na trzecim miejscu, to w dalszej części zmagań znacznie lepiej spisywała się Di Centa. Z sześcioma tryumfami na koncie biegaczka pochodząca z Półwyspu Apenińskiego okazała się najlepszą zawodniczką zimy z przełomu lat 1993-1994. Urodzona w Paluzzie sportsmenka nie tylko wywalczyła Kryształową Kulę (jej wyższość musiały uznać między innymi Lubow Jegorowa czy Jelena Wialbe), ale i była czołową zawodniczką norweskich igrzysk, na których wywalczyła pięć medali, w tym dwa złote. Był to ogromny sukces dla włoskiego sportu... sukces, do którego w ogóle mogło nie dojść... Kilka lat wcześniej Di Centa jawnie krytykowała stosowanie dopingu oraz "nieuczciwe praktyki treningowe" stosowane w rodzimym kraju, w efekcie czego zdecydowała się opuścić włoską reprezentację, do której wróciła w 1987 roku. Po igrzyskach w Albertville dowiedziała się, że cierpi na chorobę tarczycy. Owe przeciwności losu sprawiły, że urodzona w 1963 roku biegaczka zmieniła swoje nastawienie do świata i stała się silniejszym człowiekiem, który zamarzył zdobywać kolejne szczyty. Co więcej, nie tylko zamarzył, ale i podejmował działania, by marzenia te spełniać. A że zdobywanie szczytów (nie tylko na trasach biegowych) "weszło jej w krew", świadczy fakt, iż w 2003 roku jako pierwsza Włoszka zdobyła Mount Everest.

Solidne igrzyska Biało-Czerwonych

Po dobrych występach reprezentantek Polski we wcześniejszych sezonach, wielu kibiców z kraju nad Wisłą oczekiwało, że również i na igrzyskach w Lillehammer panie zaprezentują wysoką formę. Byli jednak i tacy, którzy uważali, że Polki nie mają czego szukać w Norwegii. - Zanim znaleźliśmy się w Lillehammer, pojawiły się opinie, że nie mamy po co tu jechać, że nie mamy żadnych szans na miejsca choćby w pierwszej dwudziestce - przyznał w jednym z wywiadów ówczesny trener kadry, Herbert Adamus. O tym, jak bardzo mylili się ci, którzy nie wierzyli w polskie reprezentantki, świadczą rezultaty uzyskane przez zawodniczki. Na norweskich trasach dwukrotnie w gronie dwudziestu najlepszych zawodniczek plasowała się Małgorzata Ruchała. Raz sztuka ta udała się też Bernadecie Bocek, która - rok wcześniej - podczas mistrzostwach świata w Falun w biegu na dystansie 30 kilometrów zajęła siódmą lokatę. Do dobrych występów indywidualnych panie dołożyły również świetny rezultat w biegu sztafetowym. Drużyna startująca w składzie: Michalina Maciuszek, Małgorzata Ruchała, Dorota Kwaśny i Bernadeta Bocek (oprócz nich na igrzyskach w konkurencjach indywidualnych rywalizowała także Halina Nowak), zajęła na norweskich igrzyskach ósmą lokatę, wyprzedzając między innymi ekipę czeską, w której występowała nasza niedawna rozmówczyni, Katerina Neumannova. Tym samym - mimo dalece niewystarczających warunków, mimo wciąż słabo rozwiniętego systemu szkoleniowego oraz stosunkowo niewielkiej popularności biegów narciarskich nad Wisłą - reprezentantki Polski kolejny już raz udowodniły, że "polskie narciarstwo biegowe" nie jest jest pojęciem iście abstrakcyjnym, lecz dyscypliną nieustannie rozwijającą się, której należy stworzyć odpowiednie warunki do owego rozwoju.

Źródła: Informacja własna; D. Miller, Historia igrzysk olimpijskich i MKOL. Od Aten do Londynu 1894-2012, Rebis, Poznań 2012; D. Ludwiński, Droga do Justyny Kowalczyk. Historia biegów narciarskich, Wydawnictwo SQN, Kraków 2014; fis-ski.com; britannica.com; Wikipedia

(Marta Grzyb)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%