Tyrol to nostalgia. Już zawsze tak będę myślał o Innsbrucku, Seefeld i otaczających te miasta monsturalnych i pięknych w tym Alpach. Pamiętam oczywiście chaos - zarówno ten organizacyjny, jak i momentami informacyjny, kapryśną Bergisel z kuriozalną siatką, ale wypieram to szaloną radością Killiana Peiera i jego uśmiechem po ceremonii medalowej, tańcem niesamowitych Skandynawów idących na bieg Johannesa Klaebo, czy w końcu złoto Dawida Kubackiego. Takie chwile, jak te podczas tegorocznych mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym, które widziałem na własne oczy, pozostają w pamięci na zawsze.
?php>?php>
?php>
Pamiętam, że z Dawidem Kubackim po konkursie indywidualnym na Bergisel rozmawialiśmy wraz z innymi dziennikarzami w trakcie, gdy w tle grano niemiecki hymn dla świeżo upieczonego mistrza świata - Markusa Eisenbichlera. Wtedy myślałem o tym, czy dobrze zrobiłem, że tu przyjechałem. Czy nie traciłem czasu, łudząc się, że marzenie zobaczenia na żywo sukcesu Polaka na wielkiej imprezie jest bliskie spełnienia. Niespełna tydzień później, znów rozmawialiśmy z Dawidem i znów przy niemieckim hymnie. Tym razem on był jednak dla kogoś innego, a my chwilę wcześniej wzruszeni słuchaliśmy "Mazurka Dąbrowskiego".
?php>Dawid wygrywając w Predazzo na nieco ponad miesiąc przed przyjazdem do Seefeld, udowodnił każdemu, że czasy braku wyobrażeń o nim, stającym na podium i celebrującym zwycięstwo minęły. Jak niemożliwe, jak możliwe i realne? Od początku mistrzostw w powietrzu czuć było atmosferę potrzeby udowodnienia czegoś jeszcze. Ujścia formy, jaką mieli nasi zawodnicy. Tylko ona nie przekuwała się na wyniki na skoczni.
?php>Ciasne biuro prasowe w drewnianym domku myśliwskim pod skocznią Bergisel dwukrotnie było obiektem smutnych min polskich dziennikarzy, którzy spisując wypowiedzi naszych zawodników rzucali tylko, że dobrze, że nie musimy uczestniczyć w cyrku związanym z konferencją prasową po konkursie na dużej skoczni. Zorganizowano ją bowiem w Seefeld, do którego dojazd zajmował przynajmniej 30 minut. Zawodnicy byli oczywiście wcześniej, bo ściągano ich z tzw. mixed zony, żeby pojechali na... konferencję. I tak dwa razy, bo przy drużynach sytuacja wyglądała tak samo. Niestety upodobniła się także w innym aspekcie, czyli braku medali Polaków.
?php>Wtedy chyba najbardziej dało się wyczuć, że naszych zawodników nosi. Że są wściekli, bo nie mogą czegoś przeskoczyć. Cisnęło im się na usta "poczekajcie do Seefeld". I faktycznie, od pierwszych treningów stanowili tam ścisłą czołówkę każdej rozgrywanej serii skoków. Po kwalifikacjach byliśmy pełni nadziei, po pierwszej serii całe napięcie zeszło. Rozluźnił się język, a Stefan Hula, który nie znalazł się w drugiej serii udzielił nam wywiadu, który kazał później usunąć. Na szczęście.
?php>Historię wszyscy znają. Awanse, medale, radość, złoty Kubacki i srebrny Stoch. Ja pamiętam tylko śledzenie relacji FIS i wrzask polskich gardeł, gdy narty Ryoyu Kobayashiego zetknęły się z zeskokiem znacznie zbyt blisko, by dać mu medal. Później czekanie na naszych, rozmowy w biurze prasowym i stopniowe wyobrażanie sobie tego, co się właściwie wydarzyło. Tej nocy nie zasnęliśmy spokojnie, nie tylko ze względu na pracę.
?php>Dzień później było jeszcze piękniej. Czekało się na ceremonię medalową. W Seefeld na scenie zaplanowano ją po tych, w których najwięcej powodów do radości mieli Norwegowie. Stałem tuż przed nimi i widząc dekorowanych zawodników i zawodniczki z perspektywy paru metrów. Kibice ze Skandynawii poprosili mnie, żebym ze względu na swój wzrost w jakiś sposób się obniżył i dał im zobaczyć ich bohaterów. Klęknąłem zatem na oba kolana, starając się uniknąć śniegu, który przy mnie nie zalegał akurat w wielkich ilościach. Po przekazaniu medali kombinatorom klęcząc w taki sposób przed sceną poczułem na swoich włosach czyjąś dłoń i usłyszałem słowa "Wiem, że zgrzeszyłeś, odpuszczam ci twoje grzechy...". Gdy się odwróciłem zobaczyłem Adama Małysza, który śmiał się ze mnie i dopytywał, dlaczego zobaczył mnie w takiej pozycji. Gdy wyjaśniłem prośbę kibiców, Małysz sam klęknął. Śmiem twierdzić, że to jedyny albo jeden z niewielu momentów, gdy klęczał przed Norwegami.
?php>Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał też o Kamilu Stochu, który w Seefeld tylko potwierdził swoją wielkość. Po ceremonii medalowej poprosiłem go o zdjęcie. Gdy już je zrobiliśmy chciałem zwyczajnie uścisnąć mu dłoń, gratulując wielkiego wyniku, ale nasz skoczek poślizgnął się delikatnie na lodzie i próbował nie upuścić trzymanej w dłoni drewnianej statuetki udekorowanej diamentem. Ja w tym czasie za jedną go złapałem, a nagroda upadła na lód. Szczęśliwie nic jej się nie stało, ale mnie stanęło serce. Kamil spojrzał się na mnie i nieco zły, a nieco rozbawiony sytuacją stwierdził: A ty mnie trzymałeś, żebym nie mógł złapać.
?php>Wracając do Kubackiego, gdy pytałem go o drogę do tego medalu zobaczyłem błysk w jego oczach i usłyszałem odpowiedź o trudnych początkach i dążeniu do celu, co w końcu brzmiało nie, jak powtarzana formułka, a najprawdziwsza z prawd. Obiecałem sobie wtedy, że napiszę o tym skoku z drugiej serii, który minimalnie krótszy nie dałby upragnionej, nieprawdopodobnej wygranej. Napiszę opowieść, która nie będzie go bezpośrednio dotyczyła. A całej historii, otoczki i szczęścia. Nie przewidziałem tylko, że będzie ostatnim takim. Materiałem, nie wyczynem zawodnika, bo Dawidowi życzę, żeby jego kariera nie była pod żadnym względem tylko "historią jednego skoku". I dziękuję.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz