- Oj ino lato, oj ino Grand Prix - zdaje się czytam często na forach dziś. Cytaty te pojawiają się zazwyczaj o tej porze roku, bo latem naszym idzie, a zimą... jakby mniej. Raz, nie zawsze - głosi pewne powiedzenie. A tym razem na nie przystanę, bo wierzcie mi, takiego lata jeszcze nie mieliśmy.
?php>- Ależ im na wpierniczoł - znów zacytuję klasyka Marcina Dańca. Nie da się bowiem inaczej powiedzieć o postawie Macieja Kota w trakcie tegorocznej edycji FIS Grand Prix. Polak tego lata był dokładnym odzwierciedleniem Petera Prevca z zimy. Na nic podejmowanie dyskusji, czy to tylko ignorancja lata przez czołówkę światowych skoków, czy po prostu wkroczenie w wielką dojrzałość sportową naszego zawodnika. Po prostu stawiam na to drugie, bo zbyt wiele argumentów za tym przemawia. Kot minionego lata na skoczniach świata pojawił się sześciokrotnie. Pięć razy wygrywał a raz był drugi. Śmiało można rzec, że tego lata tylko sędziowie potrafili z nim wygrać. Tak, w Hinterzarten, kiedy bezczelnie zaniżyli mu noty i minimalnie przegrał z Andreasem Wellingerem. Kilkudziesięciu punktów zabrakło, abyśmy dzisiaj napisali o Macieju, że samotnie przewodzi na liście skoczków z największą liczbą wygranych konkursów w jednym sezonie FIS Grand Prix. Jednak i tak jest liderem, wspólnie z takimi gwiazdami jak: Janne Ahonen, Andreas Widhoelzl, Thomas Morgenstern czy Gregor Schlierenzauer. Przyznajcie, że kiedy czytacie komu udawało się w taki sposób wygrać "generalkę" LGP, to zwiększacie swoją wiarę w Maćka. Dodać warto, że kiedy porównamy liczbę zwycięstw wyżej wspomnianej piątki, to na pozycji liderów pozostają tylko Kot i Morgenstern.
?php>Wielu podnosi dzisiaj, że przed rokiem wygrał Sakuyama a jeszcze rok wcześniej Damjan, i żaden z nich nie liczył się w walce o czołowe lokaty w Pucharze Świata (no Jernej coś tam ugrał zimą). Zgoda, tylko zestawiać ich z Maciejem Kotem, to jak porównywanie, przepraszam, kota i psa. Pierwszy rządził na podwórku, kiedy nie było tego drugiego. Tak było rok temu. Zresztą też w kilku ostatnich latach, chociaż Wellinger czy Freund, bez wątpienia do czołówki należeli. Ostatnim, który najpierw zgarnął Grand Prix latem a następnie zdobył Puchar Świata, był Simon Ammann. Ale zdarzało się to także innym. Głównie jednak wybitnym. Dzisiaj zatem nie możemy martwić się o to, czy inni przypadkiem zimą nie zmotywują się bardziej i nie pokonają Macieja Kota. Naszym, ale szczególnie sztabu szkoleniowego, zadaniem jest zadbać o to, aby te wszystkie aspekty techniczne u naszego skoczka pozostały do zimy. Presja kibiców mu nie zaszkodzi, bo radził sobie z nią przecież już dawniej, całkiem dobrze. Dotąd przeszkadzał mu, jak mi się wydaje, jego własny niedojrzały przerost ambicji. Dzisiaj jest, jak już wyżej wspomniałem, zawodnikiem totalnie ukształtowanym.
?php>Maciej Kot jeszcze nigdy nie stanął na podium klasyfikacji generalnej Letniej Grand Prix. Nadużyciem jest, moim skromnym zdaniem, twierdzenie, że Kot już nie raz skakał świetnie latem, a zimą była klapa. Proszę spojrzeć na jego najlepsze letnie sezony. W 2011 roku w końcowej klasyfikacji był dziewiąty, rok później piąty a przed sezonem olimpijskim ósmy. Niech ktoś mi powie, że zimą nie mieliśmy z niego pociechy. Później słabe dwa ostatnie sezony LGP i gorsze występy zimą. Wygląda na to, że jest on trochę zaprzeczeniem powiedzenia, które krąży po sieci. O Polakach, co to świetni tylko latem. Jest kilku zawodników, którzy faktycznie temu dowodzą, ale mamy dwójkę, która potrafiła przełożyć to wszystko na zimę. Maciek i Kamil Stoch, którzy na koncie mają już tyle samo, bo po siedem, wiktorii w konkursach FIS Grand Prix. Ten drugi też zasługuje na słowa uznania. Jednak, jak na wracającego mistrza przystało, poświęcimy mu zupełnie inny felieton. Maćkowi teraz życzmy odpoczynku i spokoju ducha. Tak abyśmy po zimie wspólnie mogli znowu nawiązać do klasyka i powiedzieć o nim: "A on jak nie Polak, mało gada, dużo robi".
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz