Zamknij

Po prostu dalej. Norweska droga do stworzenia najlepszego zespołu na świecie

10:30, 29.12.2018 Jakub Balcerski
Skomentuj

Jeszcze nieco ponad rok temu zastanawialiśmy się, czy trener Norwegów Alexander Stoeckl pozostanie na swoim stanowisku. Ostatecznie porozumienie ze związkiem zaowocowało 5-letnim kontraktem i przyszłościową wizją drużyny, budowanej nie tylko na zbliżające się igrzyska w Pjongczangu, ale też te pekińskie w 2022 roku. Co stało się w Korei, wszyscy wiemy i teraz znów można się zastanawiać, ile przetrwa niezwykły kolektyw zbudowany przez Austriaka. W ostatnich latach istniała pewna tendencja - po udanym sezonie dla Norwegów przychodził taki, w którym nie potrafili odnaleźć zwycięskiej ścieżki. Początek nowej kampanii wskazywałby na kontynuację takiego stanu rzeczy, ale czy potencjał na dominację tak mozolnie kreowanego zespołu zostanie znów zmarnowany?

Zeszły rok stanowił szczyt celów Aleksandra Stoeckla po procesie budowy kolejnego za jego kadencji zespołu. W Pjongczangu Norwegowie nareszcie sięgnęli po upragnione złoto w konkursie drużynowym. W przeciwieństwie do obecnej kampanii, w poprzedniej od początku pewnie prowadzili w klasyfikacji Pucharu Narodów. Do momentu rozpoczęcia wydarzenia sezonu wygrali 3 konkursy drużynowe Pucharu Świata, zostali również najlepszą drużyną mistrzostw świata w lotach narciarskich. W ostatnim konkursie przed rywalizacją w Korei musieli uznać wyższość Polaków. Na Wielkiej Krokwi w Zakopanem zajęli dopiero 3 miejsce. Po tych zawodach wielu uwierzyło, iż Norwegów można pokonać i podczas igrzysk. Jednak 2 pierwsze konkursy indywidualne na kompleksie Alpensia pokazały, że Skandynawowie pewnie zmierzają po swój upragniony tytuł.

Alexander Stoeckl przed rywalizacją reprezentacji w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" podkreślał, że jego podopieczni przyjechali tam po złoto. Jak mówił, działania przed IO sprowadzały się właśnie do celowania w drużynę. Był pewny możliwości swoich zawodników. Wiedział, że walka o medale rozegra się między Norwegią, Niemcami i Polską. Tak też się stało, ale naszej reprezentacji oraz drużynie naszych zachodnich sąsiadów przyszło bić się jedynie o drugie miejsce, chociaż po pierwszej serii pozostawała nadzieja na dogonienie Norwegów. Ci jednak nie dali rywalom najmniejszych szans i to właśnie oni mogli cieszyć się z olimpijskiego złota.

Po konkursie w Pjongczangu Stoeckl podkreślał w rozmowie z TVP Sport, iż siłą jego drużyny jest to, że zawodnicy są przyjaciółmi, lubią się i chętnie spędzają razem czas. Stali się jednym zespołem, który już rok wcześniej za cel wyznaczył sobie zdobycie tego złota i krok po kroku przybliżał się do niego. Ich siłą było bycie razem.

Alexander Stoeckl pracuje z Norwegami od 2011 roku

Skład z Pjongczangu narodził się w pierwszym konkursie drużynowym sezonu 2016/2017. 3 grudnia 2016 roku Daniel-Andre Tande, Andreas Stjernen, Johann Andre Forfang i Robert Johansson zajęli 4 miejsce. Wygrali Polacy, którzy powoli krystalizowali kształt drużyny, w której do igrzysk zmieni się tylko jeden element. Co ciekawe w wywiadzie udzielonym "Przeglądowi Sportowemu" Stefan Horngacher określał ten moment, jako jeden z najważniejszych dla naszej kadry. Trudno stwierdzić na ile wtedy tak samo było dla Norwegów. W Lahti Stoeckl postawił na tę samą czwórkę. Znów triumfował jego rodak, prowadzący biało-czerwonych, ale tym razem Austriak mógł włożyć na szyję srebrny medal. Tylko wątpliwe, żeby to była sytuacja, której chciał doświadczyć.

Na rewolucję nie było czasu. Do końca sezonu Austriak wystawiał w drużynówkach ten sam skład. I co ciekawe, zaczął on odnosić sukcesy. Tak samo stało się po zmianie Andreasa Stjernena na Andersa Fannemela od początku następnej kampanii. Wisła, Ruka, Titisee-Neustadt. Norwegowie wybudowali sobie kolejną markę - skład Tande, Forfang, Johansson i Fannemel. I gdy wydawało się, że Stoeckl czwórkę na Pjongczang ma już przyszykowaną, z formą znów wystrzelił Andreas Stjernen. Wygrana w Tauplitz, złoto MŚ w lotach w drużynie, indywidualnie 5 miejsce. Sypał sukcesami z rękawa, wprowadzając do głowy szkoleniowca zamęt. A w zasadzie po prostu wkupując się za Fannemela, który wówczas był po prostu od niego słabszy. Tym samym 19 lutego 2018 roku, 352 dni po przegranej walce o złoto z Polakami w Lahti, na dużej skoczni w Pjongczangu melduje się ta sama czwórka, która wtedy wyskakała srebro. Choć jakby odmieniona.

Pierwsza zmiana - Daniel-Andre Tande. 21 startów w sezonie Pucharu Świata, 15 miejsc w najlepszej "10", 8 miejsc na podium, w tym 2 zwycięstwa, ostatecznie zgromadzonych 985 punktów, co daje 46,9 punktu zdobywane średnio w każdym z konkursów. Tym samym 3 miejsce w klasyfikacji generalnej, a do tego 2 złote medale MŚ w lotach. W konkursie drużynowym w Korei wygryziony z roli lidera kadry uzyskał 136 i 140,5 metra, będąc najlepszym z Norwegów (287,3 punktu).

12 z malutką 2 - Andreas Stjernen. 22 starty w PŚ, 12 "10", 2 "pudła", z czego 1 triumf, co finalnie dało 665 punktów i średnią 30,2 punktu na konkurs. 8 miejsce w generalce i miano najsłabszego punktu kadry na papierze. W rzeczywistości był po prostu jej świetnym dopełnieniem. W Pjongczangu osiągnął podczas drużynówki 133 i 135,5 metra, co stanowiło 3 wynik zespołu (274,4 punktu).

Pan vloger - Johann Andre Forfang. Starty w PŚ - 22, miejsca w "10" - 16, 4 podia, a spośród nich 1 najwyższy stopień i zaciśnięte pięści. 821 punktów i średnia 37,3 punktu. 7 lokata w PŚ i w ogólnym rozrachunku 3 wśród rodaków, które odpowiadało numerowi startowemu. Inaczej niż w przypadku wyniku - dwa równe skoki na 132,5 i 132 metry dały wtedy ostatnią norweską notę tego konkursu (262 punkty). Co z tego, skoro i tak złotą - powiemy.

Johansson w Pjongczangu zdobył dwa brązowe medale indywidualnie i złoto z drużyną

Last, but not least - Robert Johansson. 22 starty, a w nich 14 "10", 3 wspinaczki na podium, z czego jedna na jego szczyt. Tym samym 840 punktów i 38,2 punktu średniej, co zaowocowało 5 pozycją na koniec sezonu. W pierwszym skoku 137,5 metra, bliżej niż Wellinger, czy Stoch. Przed drugą głęboki wdech. Duża przewaga, rywale po 134,5 metra. To tylko pieczęć na dominacji, która wywiązała się już dużo wcześniej. Najazd, odbicie, charakterystyczne ułożenie nart, niespokojne jak zwykle ręce, ale aż przespokojne lądowanie. 136 metrów i 284,8 punktu. Po prostu dalej.

1098,5 punktu. Po prostu dalej, to nie tylko fakt z tego skoku Johanssona. To cała filozofia Norwegów. Rozpływająca się w sukcesie, jak się okazało. Jak było wcześniej?. 2013 - Puchar Narodów, Bardal za Schlierenzauerem w PŚ, ze złotem MŚ, a Jacobsen brązem. 2014 - poza podium Pucharu Narodów, srebro MŚ w lotach i pojedyncze podia Bardala. 2015 - za Niemcami w Pucharze Narodów, Velta mistrzem świata i to podwójnym, bo drużyna też ma złote krążki na szyjach. I gdy wydaje się, że zaliczą kolejny upadek, następuje plot twist. 2016 - Puchar Narodów, drużynowe złoto w czempionacie lotów narciarskich, Gangnes indywidualnie srebrny. 2017 - o ironio, bez podium Pucharu Narodów, tylko drużynowe srebro w Lahti, Tande 3 w generalce i Turnieju Czterech Skoczni...

I 2018 na białym koniu - Puchar Narodów, Tande 3 w generalce, Fannemel 3 w TCS, Puchar Świata w lotach dla Stjernena, złoto Tandego w MŚ w lotach, złoto drużyny, 2 brązowe medale IO dla Johanssona, 1 srebrny dla Forfanga i jeden ZŁOTY dla całego zespołu. To już tendencja. Rok sukcesów i rok mniejszych lub większych porażek. Białe i czarne, noc i dzień. Wszystko jest jasne, więc czemu tego nie zmienić. I Stoeckl próbuje już od lat, tylko wciąż nie może. Po prostu dalej, nie może.

Po tak udanym dla drużyny z Północy sezonie, przygotowania do kolejnego nie przebiegały pomyślnie. Przede wszystkim przez kłopoty ze zdrowiem. Najpierw bardzo groźna infekcja zaatakowała Daniela Andre Tandego, który zachorował na zespół Stevensa-Johnsona. Jest to choroba immunologiczno-dermatologiczna, spowodowana stosowaniem niewłaściwych leków. W przypadku Tandego, który początkowo chorował na zwykłą grypę, przerodziło się to w zmiany dermatologiczne, konkretnie rany na ustach i kłopoty z oddychaniem. Gdyby nie szybka reakcja, groziła mu nawet śmierć. Ta sytuacja spowodowała długi okres trzech miesięcy rekonwalescencji skoczka, który wyłączony był z treningów. W letnich zawodach wystartować miał dopiero podczas ostatniego konkursu Letniego Grand Prix w Klingenthal, ale został zdyskwalifikowany. Jesienią pojawiły się kolejne kłopoty ze zdrowiem, ale na szczęście było to zwykłe przeziębienie.

Gangnes zakończył karierę kilka dni temu

Pech nie omijał też innych kadrowiczów Stoeckla. W sierpniu na treningu po bardzo dalekim skoku urazu doznał Johann Andre Forfang. Jak się okazało, wskutek lądowania z dużej wysokości, nadciągnął więzadła krzyżowe w kolanie. To wymusiło na Forfangu aż dwa miesiące przerwy w treningach. Z problemami zmagał się również Fannemel, nie mówiąc już o Gangnesie, który z powodu trzeciego zerwania więzadeł krzyżowych w kolanie, opuścił dwa ostatnie sezony, a przed paroma dniami poinformował, że kolejnych nie będzie - kończy karierę. Wobec tylu wyniszczających kłopotów zdrowotnych, walka w obecnym sezonie już wydaje się utrudniona, nie mówiąc o formie poszczególnych zawodników.

Stan na dziś. Klasyfikacja generalna - 5 miejsce Forfanga (2 razy na podium, raz wygrywając), 8 miejsce Johanssona, 37 miejsce Tandego i 38 Stjernena. Mistrzowie olimpijscy. Do ich wyliczanki, którą prezentowaliśmy parę akapitów temu, można by dodać 5 zawodnika. Wówczas w formie pomiędzy Tandem, a Johanssonem, mającego dokładnie 848 punktów, średnio 17 na konkurs z 3 podiami, 1 zwycięstwem i 9 pozycjami w "10" zawodów. A teraz? To byłoby 12 miejsce w PŚ, równowartość dorobku Dawida Kubackiego, ze średnią 9 punktów na konkurs. To oczywiście nie jest najbardziej współmierne porównanie i  warto poczekać z wyrokami - ale z pewnością widać, że najlepiej nie jest. Choć nie ma także dramatu. Powstała przecież wymienność pomiędzy zawodnikami: za słabych Tandego i Stjernena pojawiają się Halvor Egner Granerud, Anders Fannemel, czy Marius Lindvik, a teraz na Turniej Czterech Skoczni nawet Robin Pedersen, tak jak w zeszłym sezonie pojawił się Sondre Ringen. To ważne i potrzebne, choć nie stanowi przecież dominującej drużyny i nie daje liderów. Norwegia, o której myśleliśmy przed sezonem i ta już z obecnej rywalizacji to dwa zupełnie różne obrazy tej samej drużyny.

Zdaniem Martina Schmitta Forfang ma największe szanse na wygranie TCS spośród Norwegów

Pojawia się wspomniane prestiżowe, niemiecko-austriackie tournee. Dla bt.no Stoeckl mówi o marzeniu wielu fanów - szuka szans dla swoich podopiecznych, którzy mogliby wygrać nadchodzący turniej. Może w miarę stabilny Forfang, może ten wąsacz Johansson z wielkimi aspiracjami, może nienasycony i wracający po treningach Tande... Błąka się po tych nazwiskach, wiedząc, że szanse na powrót do wygrywania TCS po 15-letniej przerwie są niewielkie. Zaznacza jednak, że chciałby, by w tym sezonie taki indywidualny triumf tu albo w Raw Air się pojawił. W tym momencie może to jednak wyglądać na jedno z trzech życzeń dla złotej rybki. Istniejącej niestety dla Stoeckla tylko w bajce.

Mimo że Norwegowie nie mają ani problemu nieurodzaju (z naszej perspektywy, sami mówią o tym zupełnie inaczej), ani tego związanego z bogactwem (dużo zdolnej młodzieży, ale mają problem z ukształtowaniem stałego składu, co stabilizowałoby ich wizerunek) znów rozgrywa się ten sam scenariusz. Rok sukcesów i rok... w tym przypadku chyba niedosytu. Potencjał znów był i pewnie jeszcze jest, choć może nie zostać wykorzystany. Kontuzje, niedyspozycja, tendencja. Kiedy to się skończy? Być może, gdy Norweg wygra Turniej Czterech Skoczni, kto wie. Na razie wszystko sobie dalej płynie, tylko z nadzieją na różnicę, jakąś inność. Po prostu, dalej.

Źródło: przegladsportowy.pl/sport.tvp.pl/bt.no/fis-ski.com/informacja własna

Autorzy: Anna Felska i Jakub Balcerski

(Jakub Balcerski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%