Pozycje obronione - to chyba najlepsze podsumowanie sezonu 2018/2019 w sportach zimowych w wykonaniu naszych reprezentantów. Przed rokiem, po igrzyskach w Korei martwiliśmy się wiekiem skoczków, odejściem Weroniki Nowakowskiej i sportową rozsypką kadry panczenistów. Dwanaście miesięcy minęło i świat się nie zawalił. Takie rozwiązanie sytuacji musimy przyjąć za umiarkowanie, ale jednak pozytywny obrót spraw.
?php>Co prawda skoczkowie nam nie odmłodnieli, ale są i nie składają nart. Pojawiły się za to znacznie wyraźniej panie, choć jeszcze w dalekim planie, to fakt ten jest co najmniej wart odnotowania. Sztab po odejściu Stefana Horngachera najpewniej utrzyma swój osobowy kształt. Ta mała politechnika stworzona przez ostatnie 3 lata daje nadzieję, że w Pekinie nadal będziemy żyć skokami i nie będzie trzeba szukać sportów zastępczych.
?php>Obronił się też biathlon. Choć kobieca kadra przeszła rewolucję i po odejściu Weroniki Nowakowskiej musieliśmy się zmierzyć ponadto ze zniżką formy Magdaleny Gwizdoń i Krystyny Guzik, to emocje mieliśmy mimo to serwowane przez cały sezon. Jasne, na mistrzostwach świata nie wszystko poszło jak należy, a nawet mamy prawo czuć się wyraźnie zawiedzeni, ale sezon w ogólności wypadł dobrze. Trójka Hojnisz, Zbylut i Żuk (kolejność przypadkowa) ma worek argumentów za tym, by przynosić nam przez jeszcze kilka lat sporo emocji. I poza triumfem skoczków w Pucharze Narodów, to chyba nasze największe zimowe zwycięstwo tego sezonu.
?php>Zdanie wcześniej napisałem słowo "chyba" nie bez kozery. Ta nutka niepewności została zasiana przez Natalię Maliszewską. Jakoś to łyżwiarstwo szybkie wytracało impet w ostatnich latach, a tu proszę, nie na torze długim, który był zdecydowanie bliższy naszym tradycjom, a na torze krótkim pojawiła się perełka, która potrafiła w pewnym momencie zawładnąć czołówkami portali sportowych.
?php>I Ci kombinatorzy wyrwali stypendium w drużynie na Mistrzostwach Świata, i grupka Justyny Kowalczyk w biegach zaliczyła pierwsze szlify. Pjongczang nie okazał się naturalną śmiercią bez kontynuacji w naszych sportach zimowych.
?php>Choć status quo nie oznacza, że należy odtrąbić jakiś nieprawdopodobny sukces. Wciąż tor w Siguldzie jest domem dla naszych saneczkarzy i bobsleistów. Saneczkarzy i bobsleistów blisko 40-milionowego kraju w sercu Europy. Nasi panowie w biathlonie i w biegach też jakby w permanentnej zadyszce.
?php>Mamy te białe plamy naszych sportów rozgrywanych na lodzie i śniegu, które trzeba zapełnić. Obecne jednak wyniki musimy przyjąć za umiarkowanie satysfakcjonujące. Niestety, chwilowo na więcej nie bardzo nas stać. Od zawsze tkwimy w nieznośnym romantyzmie w polskich sportach zimowych - panczeniści bez krytego toru, Małysz jeżdżący na pucharowe zawody maluchem, Kowalczyk bez trasy do trenowania w Polsce. Ten nasz niesłychanie bogaty w medale XXI wiek na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich to wynik ponad stan, robota jednostek długimi momentami niepoparta systemowym wsparciem na światowym poziomie. Czas zrobić krok naprzód, pracą u podstaw przejść w swego rodzaju sportowy pozytywizm, co przecież sporymi fragmentami udaje się w biathlonie i skokach narciarskich. Z pozytywizmu natomiast jest już niedaleka droga do Młodej Polski, czego i sobie i Państwu życzę.
?php>Źródło: Informacje własne
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz