fot. Grzegorz Momot / źródło: PAP?php>
Igrzyska olimpijskie w Soczi przeszły do historii polskiego sportu. Biało-Czerwoni zdobyli w rosyjskim kurorcie sześć medali z czego aż cztery złote. Swoją cegiełkę do tego dorobku dołożyła także Justyna Kowalczyk, która z Rosji wyjechała z tytułem mistrzyni olimpijskim na swoim koronnym dystansie - 10 kilometrów stylem klasycznym. Polka udowodniła również, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych.
?php>Justyna Kowalczyk przez wiele lat powtarzała, że igrzyska olimpijskie w Soczi będą jednymi z najważniejszych w karierze i być może tymi, które będą klamrą wszystkich lat spędzonych na nartach. Polka była gotowa na sukces w Rosji i chciała go osiągnąć za wszelką cenę. Początek sezonu był dla biegaczki z Kasiny Wielkiej wręcz idealny, bowiem Kowalczyk wygrała dwa biegi inauguracyjne w Kuusamo i prezentowała bardzo wysoką formę, co nie było normą na przełomie listopada i grudnia. Tydzień później biegaczka z Kasiny Wielkiej triumfowała na norweskiej ziemi w Lillehammer i to w stylu, który nie pozostawiał żadnych złudzeń. To zwycięstwo zostało później nazwane zwycięstwem w jaskini lwa. Kowalczyk stanęła także na najwyższym stopniu podium w sprincie stylem klasycznym w Asiago, by następnie odpuścić Tour de Ski w proteście przeciwko zmianom programowym (przewaga stylu dowolnego w proporcjach 5:2). Wiele osób zastanawiało się jak ta decyzja wpłynie na formę polskiej biegaczki. Polka od kilku lat z powodzeniem startowała bowiem w tym prestiżowym cyklu i to właśnie dzięki kolejnym występom budowała wysoką formę.
?php>Podopieczna Aleksandra Wierietielnego powróciła do rywalizacji w Novym Meście, ale odpadła w kwalifikacjach sprintu stylem dowolnym. Tydzień później Polka pojawiła się w Szklarskiej Porębie, aby powalczyć o kolejne zwycięstwo przed własną publicznością. Biegaczka z Kasiny Wielkiej nie miała kłopotów z odniesieniem zwycięstwa, bowiem na Polanie Jakuszyckiej nie pojawiła się światowa czołówka. Zabrakło między innymi Norweżek czy Szwedek, a także zawsze groźnych w stylu klasycznym Finek. Największym zagrożeniem dla Justyny Kowalczyk były Rosjanki, ale i one były tylko tłem dla rozpędzonej reprezentantki gospodarzy. Kowalczyk wygrała bieg ze zdecydowaną przewagą i udowodniła, że jej forma idzie w dobrym kierunku. Prawdziwym testem miał być weekend we włoskim Toblach, który został nazwany próbą generalną przed igrzyskami olimpijskimi.
?php>Kilka dni przed zawodami we Włoszech, które były próbą generalną przed imprezą w Soczi, Kowalczyk opublikowała zdjęcie swojej spuchniętej stopy, wywołując tym samym lawinę spekulacji. Do ostatniej chwili nie było pewności czy biegaczka zdecyduje się na start w Toblach. Ostatecznie podopieczna Aleksandra Wierietielnego przebiegła "dziesiątkę klasykiem" i zajęła piąte miejsce. Dla zawodniczek występ na Półwyspie Apenińskim był ostatnim startem przed imprezą czterolecia, która rozpoczęła się 8 lutego.
?php>Biegaczka z Kasiny Wielkiej jechała do Soczi ze sporymi oczekiwaniami, ale chyba jeszcze większy "bagaż" na jej plecy nakładali kibice, którzy liczyli na worek medali podobny do tego z Vancouver. Pierwszą okazją na miejsce na podium był bieg łączony, który otwierał całą rywalizację w Rosji. Polka broniła co prawda w tej konkurencji brązowego medalu wywalczonego przed czterema laty, ale nie była w gronie murowanych kandydatek do czołowej trójki. To miano należało do Norweżek, które w Soczi pojawiły się w swoim najmocniejszym składzie. Duże nadzieje ze skiathlonem wiązała także Szwedka Charlotte Kalla. Kowalczyk miała jednak nadzieję na to, że będzie w stanie powalczyć o coś więcej. - W swoim życiu sportowym miałam osiem biegów indywidualnych na igrzyskach olimpijskich. Nie zawsze była to walka o medale, ale nikt nie może powiedzieć, że nie dałam z siebie stu procent. Mam wielką nadzieję na to, że będę walczyć na tym biegu tak samo, jak na każdym innym olimpijskim - mówiła w rozmowie z Eurosport.onet.pl
?php>Podopieczna Aleksandra Wierietielnego już tradycyjnie była mocna w stylu klasycznym, cały czas utrzymując się w czołówce, ale nie wyrywając się do przodu. Jak sama później przyznała w jednym z wywiadów dla Przeglądu Sportowego "nie miała w planach, aby ten bieg prowadzić". Polka do strefy zmian dotarła na szóstej pozycji, ale jej strata do prowadzących była minimalna. Decydujący dla losów rywalizacji okazał się moment zmiany nart. Polka zahaczyła o nartę Finki Saarinen i upadła, tracąc przy tym cenne sekundy i kontakt z innymi biegaczkami. Ostatecznie Kowalczyk dobiegłą do mety na szóstej pozycji, którą w kraju uznano, nie wiedzieć czemu, za... porażkę. Multimedalistka mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich dzień po biegu poddała się badaniom i prześwietliła kontuzjowaną stopę. Wynik - złamanie kości śródstopia. - Jestem na igrzyskach olimpijskich. Dobrze wiedziałam, że z moją nogą jest bardzo źle, podjęłam walkę z wielkim bólem, trenowałam przez trzy tygodnie, startowałam w Toblach bez żadnej tabletki przeciwbólowej. Podjęłam walkę i mam to gdzieś, co kto będzie mówił. Jestem na igrzyskach, a stan mojej stopy jest wyłącznie moim problemem - mówiła Kowalczyk cytowana przez interia.pl.
?php>Kolejne dni upłynęły na nerwowym oczekiwaniu. Kibice i dziennikarze zastanawiali się czy Justyna Kowalczyk będzie w stanie wystartować w biegu na dystansie 10 kilometrów stylem klasycznym, na który nastawiała się przez tyle lat, a jeśli już wystartuje to czy będzie gotowa na walkę o medal z niemal perfekcyjnie przygotowanymi rywalkami ze Skandynawii. W Soczi w dniu biegu (13 lutego) od samego rana pogoda rozpieszczała kibiców, ale dla zawodniczek była to droga przez mękę. Słońce stopniowo zaczynało niszczyć wcześniej przygotowane tory, a smarowanie stało się prawdziwym kluczem do sukcesu. Sam start zaplanowano punktualnie na godzinę 14:00 czasu lokalnego (11:00 w Polsce). Jako pierwsza na trasę wyruszyła Chinka Li Hongxue, ale na prawdziwe emocje przyszło kibicom jeszcze poczekać. Faworytki ulokowano mniej więcej w połowie stawki (numery 40-46). Tę grupę otwierała Charlotte Kalla, a zamykała Therese Johaug. Justyna Kowalczyk znalazła się idealnie w środku i można powiedzieć, że był to "złoty środek". Polka mogła kontrolować poczynania Szwedki i jednocześnie ustalać wysokie tempo, aby postawić pod ścianą Norweżki.
?php>Podopieczna Aleksandra Wierietielnego wystartowała o godzinie 11:21 i od razu narzuciła wysokie tempo. Na pierwszym punkcie pomiaru Kowalczyk miała sekundę zapasu, ale na półmetku przewaga wzrosła już do dziesięciu sekund. Polka pokonywała kolejne kilometry wymagającej trasy w Soczi z kamienną twarzą, z której ciężko było cokolwiek wyczytać. Nasza rodaczka wyglądała jak idealnie naoliwiona maszyna, która tego dnia jest gotowa na sukces i wie, czego chce. W głowie kłębiły się jednak myśli, że po raz kolejny może czegoś zabraknąć do pełni szczęścia. Tak było chociażby w Oslo, gdzie Marit Bjoergen dosłownie na ostatnich metrach wydarła złoto Polce. W Soczi odzwierciedlenie znalazły jednak słowa Wisławy Szymborskiej, która pisała "Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy. Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy" i nie byliśmy świadkami powtórki wydarzeń z Oslo. Polska królowa zimy przecięła linię mety z czasem 28:17,8 min i mogła tylko czekać na to, co zrobią rywalki.
?php>Minutę po Justynie Kowalczyk na mecie pojawiła się Marit Bjoergen, ale ona nie była dla Polki żadnym zagrożeniem. Norweżka padła wyczerpana na śnieg i w ogóle nie wywalczyła medalu. Jedyną biegaczką, która mogła jeszcze odebrać reprezentantce Polski złoto była Therese Johaug, ale i ona nie była w stanie nawiązać wyrównanej walki z "królową klasyka". Po kilku minutach od zakończenia swojego występu, po policzkach naszej biegaczki popłynęły łzy. Były to zapewne łzy radości, ale jednocześnie ulgi i bólu. Bólu, który Justyna Kowalczyk musiała znieść, aby osiągnąć tak ogromny sukces.
?php>[WIDEO]80[/WIDEO]
?php>Zaraz po biegu podopieczna Aleksandra Wierietielnego udzieliła emocjonalnego wywiadu, w którym opowiedziała o swojej taktyce na ten bieg. Te słowa przejdą chyba do historii polskiego sportu na wiele lat. - Nie kalkulowałam, stwierdziłam, że albo wygram, albo zdechnę. Jakby tam było 100 metrów więcej, to bym tam usiadła. Nie wiem, czy to było widać - mówiła mistrzyni olimpijska - Moje narty były fantastyczne, dziękuję trenerom, serwismenom i całemu zespołowi. Cieszę się, że tak wyszło - powiedziała w rozmowie z TVP.
?php>[WIDEO]80[/WIDEO]
?php>Źródło: inf. własna, sport.pl, Przegląd Sportowy, interia.pl, TVP, Youtube
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz