Zamknij

Jan Szturc: Trzeba inwestować w młodzież [WYWIAD]

10:59, 19.07.2017 Jakub Balcerski Aktualizacja: 21:24, 19.07.2017
Skomentuj

Jan Szturc to człowiek znany w Polsce głównie z odkrycia talentu Adama Małysza - był jego pierwszym trenerem, a prywatnie także jako jego wujek. Dla mieszkańców Wisły obecnie pozostaje jednak po prostu Jankiem - jeżdżącym na skocznie (wcześniej Łabajów, dziś Centrum) poczciwym znawcą tej dyscypliny, wyszukującym talenty w miejscowym klubie. Postanowiliśmy zaczerpnąć trochę wiedzy o skokach od tak wielkiej postaci dla naszego kraju w tym sporcie, związanej z największym polskim sukcesem w historii - Małyszomanią. 

Czwartkowy poranek w Wiśle dla młodych zawodników miał być "kolejnym dniem w biurze". Skocznie w Wiśle-Centrum, nieco przed godziną 10. Wszędzie kałuże powstałe po nocnej ulewie. Ostatni raz myśląc nad konkretnymi pytaniami stoję pod bramą oddzielającą mnie od zeskoku skoczni. Pod obiekty podjeżdża samochód wraz z bohaterem rozmowy, którą zaraz przeczytacie. Myślałem o niej już od dawna. Pierwszy taki pomysł wpadł mi do głowy chyba podczas któregoś konkursu w Zakopanem, parę lat wcześniej. Wtedypo raz pierwszy pomyślałem by napisać kiedyś o kulisach tak niezwykłego zjawiska jakim była (i chyba wciąż jest) Małyszomania. Jan Szturc pewnym krokiem podszedł w moją stronę. Zmienił się nieco przez te lata, ale bije od niego doświadczeniem i pasją potrzebną do wykonywania tak potrzebnego młodym zawodnikom zawodu. Krótkie przywitanie i odlatujemy w krainę wspomnień, choć nie tylko. Z trenerem można bowiem porozmawiać na różne tematy - w każdym ma wiele ciekawego do powiedzenia.

Jakub Balcerski: Chciałbym zapytać o Wisłę. Jak zmieniła się przez te paręnaście lat, w trakcie trwania Małyszomanii i tuż po niej? Byłem tu siedem lat temu, już pod koniec trwania tego pięknego dla sportu okresu. Ale wciąż mogę się tu na szczęście odnaleźć.

Jan Szturc: Wiele się zmieniło. Przede wszystkim na korzyść - mamy wspaniałych włodarzy miasta, współpracują choćby z klubem (Wisłą Ustronianka - przyp. red.). Owocami tego porozumienia są między innymi stojące za nami skocznie w Centrum, wyremontowane tak by podstawowe szkolenie zarówno chłopców, jak i dziewczynek mogło sie odbywać w jak najlepszych warunkach.

JB: Do kompletu brakuje chyba tylko remontu skoczni w Łabajowie, tam chyba sytuacja jest już gorsza?

JS: Można powiedzieć, że na dzień dzisiejszy skocznia jest zupełnie wyłączona z kilku powodów. Po pierwsze, droga przebiegająca przez teren obok niej, przecina jej wybieg. Do tego dochodzi utrzymanie skoczni i ciągłe remonty, które są zdecydowanie ponad możliwościami klubu. Nie można utrzymywać pięciu skoczni, w tym momencie klubu na to zwyczajnie nie stać.

JB: Co do kariery Adama, jak się Pan zapatrywał na nią z perspektywy pierwszego trenera? W trakcie jej rozwoju pewnie udzielał mu Pan jakichś uwag, nawet mimochodem.

JS: Z Adamem jesteśmy też związani rodzinnie, wychowaliśmy się przecież w jednym domu. Dlatego jego kariera w całości była dla mnie wielkim przeżyciem, jej śledzenie nie tylko w najlepszych momentach, ale też gdy choćby wracał by trenować na skoczni w Łabajowie to zawsze miłe wspomnienia. Myślę, że dzięki temu, jak przebiegały losy jego skokowej drogi na szczyt wpłynęło to na rozwój tej dyscypliny w Wiśle. Zaczęły dobrze funkcjonować nie tylko na szczeblu krajowym, ale pięły się też wyżej - wystarczy wspomnieć Piotrka Żyłę, Olka Zniszczoła czy nawet kombinatorów norweskich Adama Cieślara i Pawła Słowioka. Mam wrażenie, że te sukcesy napędzają chętnych do uprawiania skoków, z czego należy się cieszyć. Aczkolwiek od kilku lat jest regres jeśli chodzi o nabór, ale to nie jest nasz największy problem, bo po ostatnich sukcesach obecnej kadry sytuacja powinna wrócić do normy.

JB: A ma Pan jakieś wspomnienie z lat z Adamem Małyszem, z czasów gdy był Pana podopiecznym? Na przykład takie, które przypominał sobie Pan na jego widok na ekranie telewizora podczas późniejszych zawodów?

JS: Oczywiście, również w trakcie tej jego bogatej kariery miałem okazję go trenować, gdy w 1999 roku odwołano ze stanowiska Pavla Mikeskę zastąpiłem go jako szkoleniowiec kadry narodowej do końca sezonu. Wraz z Pawłem Fijasem bardzo dobrze to wspominamy, po tym musiałem wrócić już do trenowania tutaj w klubie. Z późniejszych okresów mam także wspaniałe chwile, choć bywały i takie gdy Adam miewał słabsze występy. Ale gdy jest się "na fali" zawsze musi przyjść jakiś kryzys. On akurat tych kryzysów miał bardzo mało, więc należy się tylko z tego cieszyć. Ja cieszyłem się z każdej chwili - czy w klubie czy już w kadrze, także jako trener z nią współpracujący. Nawet teraz gdy Adam nie startuje nadal mam gdzieś przed oczami każdy jego sukces, jego stojącego na podium.

JB: Przechodząc do polskiego szkolenia w skokach - myśli Pan, że jest u nas jakiś wspólny czynnik, który większość trenerów w Polsce stara się wprowadzać do swoich metod? Inne potęgi w skokach, do których w tym momencie aspirujemy taki swój system posiadają i jeśli chcemy im dorównać, chyba dobrze by było mieć podobny?

JS: Myślę, że taki system mamy - szczególnie dobrze jest rozpowszechniony w kadrach A,B oraz młodzieżowej. Podobnie jest z kombinacją norweską, chociaż tu przydałoby się go jeszcze trochę ujednolicić od podstaw. Dobre byłyby jakieś szkolenia, czy seminaria dla trenerów by pracowali w jednym trybie, bez swoich "widzi mi się" wtrącanych do programu szkoleniowego. Tu jeszcze jest sporo do poprawy, żeby działo się podobnie jak na tym najwyższym szczeblu.

JB: A mamy szansę stać się w świecie skoków potęgą - wejść na poziom Austrii czy Norwegii, czy w zasadzie można by powiedzieć że już im poniekąd dorównujemy?

JS: Po wynikach sportowych można by stwierdzić, że tak. Ostatnio zarówno indywidualnie i drużynowo jesteśmy w stanie z nimi walczyć i nawet zdobywać najważniejsze trofea. To jest ciągłość po poprzednich sukcesach. Mamy uzdolnioną młodzież, mimo że wspominałem o malejącej liczbie chętnych do treningów to wszystko rozbija się czesto choćby o sprzęt czy środki dla opiekunów młodych skoczków. Mamy oczywiście wspaniały Narodowy Program Rozwoju Skoków Narciarskich od grupy LOTOS, który sprawdza się już kilkanaście lat i jest bardzo dobrym kierunkiem. Trzeba inwestować w młodzież, ponieważ nawet teraz widzimy, że z tego często korzystają nasze kadry.

JB: A wybranie na trenera kadry A Stefana Horngachera jest zupełnie prawidłową decyzją? To była chyba jedyna dobra decyzja dla prezesa Tajnera, bo alternatyw w polskich trenerach za bardzo nie widać?

JS: Każdy trener obejmujący pierwszą kadrę, mając tak wspaniałych zawodników z bardzo dobrymi wynikami w przeszłości przyjmuje wielkie wyzwanie. Poprzednicy Horngachera, choćby wspomniany Kruczek podnieśli mu poprzeczkę dość wysoko. Austriak przyniósł ze sobą bagaż doświadczeń i wiedzy, dotyczącej chociażby poszczególnych metod, badań czy testów co było sporym zastrzykiem świeżości dla szkoleniowców z nim współpracujących, która teraz daje owoce podczas ich pracy.

JB: Zapytam jeszcze o zawód trenera. Niedawno pojawiły się spekulacje o możliwym odejściu trenera Stoeckla od kadry Norwegii, które zdementował. Pogłoski dotyczyły jego rzekomego wypalenia - myśli Pan, że możliwe jest, że w ostatnim czasie istnieje w trenerskim świecie nieco szerzej takie pojęcie jak właśnie zmęczenie, wypalenie czy Pana zdaniem to ich raczej nie dotyka?

JS: To dotyczy chyba wszystkich szkoleniowców - nie tylko w narciarstwie, ale i w całym sporcie. Jest pewien okres, gdy trenerowi wszystko idzie w dobrym kierunku, bez problemów. Jednak wtedy przychodzi kryzys i wówczas trzeba coś zmienić - może środowisko pracy, kraj czy nawet sam zawód, chociaż najlepsza jest chyba ta druga opcja. Wtedy przekazuje się zdobytą wcześniej wiedzę i ma się nowe cele, ponowną motywację do ich osiągania. Tak się nieraz zdarza, że tam gdzie przez wiele lat są wyniki i spore oczekiwania by je polepszać lub powtarzać, nie wszyscy wytrzymują. Wtedy muszą po prostu podjąć jakąś decyzję, odmieniającą nieco to, co robili do tej pory.

JB: Jesteśmy przed treningiem na skoczni - wrócę zatem jeszcze do kwestii młodzieży, czy nadal objawiają się w niej takie talenty jak przed laty? Widzicie wraz ze współpracownikami jakąś cząstkę tego, co widzieliście wcześniej w zawodnikach, którzy obecnie są jednymi z najlepszych w swoim fachu? Talent Małysza i innych nie był przecież także procesem długotrwałym, a raczej takim "trafieniem" wśród innych.

JS: Pokazują się takie perełki, są to jednak dzieci w wieku 8-10 lat. Można już określić, że będą oni za parę lat świetnymi zawodnikami, ale trzeba poczekać jeszcze chwilę, bo wtedy zmieniają się czasami kompletnie ich parametry, który są wiele razy kluczowymi czynnikami w postępie karier zawodników błyszczących jako juniorzy. Mogą się zatracić przez to, że dojrzewają. Nie ukrywam, że mamy kilku zawodników, w których pokładamy spore nadzieje czy to w Wiśle, czy w Zakopanem. W ich przypadku wszystko pokaże czas.

Po skończonej rozmowie podziękowałem za paręnaście minut, jakie poświęcił mi Pan Jan. To była swoista podróż do najdalszych wspomnień z odkrywania kolejnych szczebli najważniejszych pojęć stanowiących bazę całej dyscypliny jaką są skoki. W zasadzie nawet otoczka tej rozmowy mi to przyniosła. Pamiętam jak ponad 10 lat temu jako mały dzieciak śledziłem trening juniorów na Średniej Krokwi. Wtedy nie wiedziałem, że są wśród nich bracia Kot, czy Piotr Żyła, którzy wkrótce podbiją świat polskich skoków. W trakcie gdy rozmawialiśmy, na skocznie przyjechał Eve-nement Team z Zakopanego z mnóstwem utalentowanych zawodników. Obecnie ich nie rozpoznaję, ale wierzę, że kiedyś będę mógł. Spędzenie 40 minut na przyglądaniu się im rozkładającym narty, samotnie przygotowującym je do skoku ze smarowaniem, a następnie wdrapującym się na górę, by oddać skok było niezwykle ciekawym zjawiskiem. Zupełnie innym niż w przypadku seniorów. Warunki z pewnością nie ułatwiały im pracy, ale wkładali w to całą swoją energię, radość z życia i przede wszystkim pasję. Czasem tak wielką, że nie słyszeli Ewy Bilan-Stoch krzyczącej do nich z dołu by uważali na śliski wybieg. Takie doświadczenia w obecnym świecie cenię sobie chyba najbardziej. Ten wywiad i trening dały mi być może nawet więcej niż samo śledzenie Letniej Grand Prix. Dawno nie poczułem tak wielkiego, ale i bliskiego uczucia do skoków narciarskich jak tamtego poranka w Wiśle.

(Jakub Balcerski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Kulisy Małyszomanii:Kulisy Małyszomanii:

0 0

[…] rozgrywanie zawodów lub zwyczajne treningi wiążą się z zamykaniem jej na czas ich trwania. Jak powiedział mi Jan Szturc, poza tym problemem oraz potrzebą przeprowadzenia gruntownego remontu jest jeszcze dużo […] 10:46, 27.07.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%