Zamknij

Historia jednego skoku: "Normal is enough"

09:59, 29.12.2017 Jakub Balcerski
Skomentuj

(aftenposten.no)

Słowami zawartymi w tytule tego tekstu Mika Kojonkoski miał zwyczaj uspokajać szkolonych przez siebie skoczków. Szczególnie tego perspektywicznego, będącego już po pierwszych zwycięstwach 24-latka. Tego, który równo 14 lat temu stał na szczycie Schattenbergschanze, a w myślach przemykały mu jedynie poszczególne części wypowiedzi trenera. Minuty dzieliły go od próby, którą miał postawić siebie na cienkiej granicy pomiędzy byciem kimś, kto miał szansę i tym, kto tę szansę wykorzystał. Wtedy jeszcze nie wiedział, że spośród pokolenia wielkich podopiecznych Kojonkoskiego - Ljøkelsøya, Romoerena czy Ingebrigtsena dokona rzeczy być może najbardziej ikonicznej. Jeszcze 7 razy pokaże swoją siłę i wpisze się nią na listę tych niezapomnianych. Tak Sigurd Pettersen rozpoczynał podbój 52. Turnieju Czterech Skoczni. 

Sigurd Pettersen nie miał pojęcia o wielkich sukcesach. Gdy wygrał drugi konkurs sezonu 2003/2004 w Ruce wiedział jedynie, że jest w dobrej formie. Zarówno fizycznej, jak i mentalnej. Tego, jak z niej korzystać starał się go nauczyć Fin Mika Kojonkoski. To osobistość świata skoków innej epoki niż tej znanej większości obecnych fanów. Jest bowiem przedstawicielem złotej szkoły szkolenia skoków w Finlandii. W tym momencie skoczkowie z Finlandii wyczerpali już jej zasoby, a myśl szkoleniowa przeniosła się wraz z zatrudnianiem tamtejszych trenerów w innych reprezentacjach. One się na niej poznały, wyciągnęły potrzebne elementy i w ten sposób zarazem ulepszyły. I na tej samej zasadzie odbyło się wszystko, co związane z pokoleniem norweskiej kadry Kojonkoskiego. Były tam spore postacie - późniejszy rekordzista świata w długości lotu Bjoern Einar Romoeren, Roar Ljøkelsøy i... on. 24-latek z mocnym odbiciem, przyszłością przed sobą i mnóstwem energii do wykorzystania.

Zawody na Schattenbergschanze już po raz 52 otwierały prestiżowy Turniej Czterech Skoczni. Szum medialny, poszukiwania zwycięzcy, ogłaszanie przewidywań, typowania... To zawsze mu towarzyszy. W tamtym czasie każdy mówił o Austriakach i Norwegach, którzy wygrywali na początku sezonu, przez co stali się automatycznie faworytami tournée. Prawdopodobnie nie było jednak wśród nich wielu, którzy postawiliby pieniądze na triumf akurat Sigurda Pettersena. Mimo wspomnianego zwycięstwa w Finlandii nie miał na koncie więcej podiów. Wydawał się być solidnym, ciekawym zawodnikiem. Nawet po wygranych kwalifikacjach nie sprawiał jeszcze takiego wrażenia jak podczas samego konkursu.

Już pierwszy skok mógł oczarować kibiców zgromadzonych tego dnia w Oberstdorfie. 133 metry oznaczało prowadzenie po pierwszej serii. Wielki stres, wyłączanie się w trakcie wjazdu na górę, a później czekania na swoją kolej do startu. Z tym zdążył się już oswoić. Pomagały mu też zasady wpojone przez Kojonkoskiego, choćby słowa "norma wystarczy". To go uspokaja i widząc ten oczekujący zwycięzcy tłum nie musiał choćby na moment pomyśleć o ciążacej na nim presji. Tak jak mówił trener, czasem na skoczni wystarczy jedynie pokazać całego siebie. Prawdziwą twarz, a okoliczności, czyli wiatr, emocje, kibice, ułożenie w locie dopełnią reszty. Wtedy na skoczni panowały świetne warunki, umożliwiające dalekie skakanie. Tak często bywało na Schattenbergschanze, gdy zawody odbywały się jeszcze przy świetle dziennym, a nie wieczornym, jak ma to miejsce dziś. Nikt mimo wszystko nie pokusił się jeszcze o żaden szalony skok. Dopóki na belce nie zasiadł zawodnik z nr 1 na plastronie.

Najważniejszy moment każdego skoku to odbicie. W tej próbie trzeba by to słowo jakoś zastąpić. Na progu wybuchła wówczas po prostu bomba atomowa norweskiej roboty. Jak podkreślił później sam Mika Kojonkoski cytowany przez Jona Gangdala w książce "Tajemnica sukcesu" to był zdecydowanie najlepszy skok Pettersena w turnieju, a być może i nawet karierze. Takie zjawisko, jak bicie rekordu skoczni o blisko 10 metrów nie zdarza się często. W samym skoku może i było się do czego przyczepić, bo lądując na prawie płaskim terenie skoczkowi ciężko wykonać telemark. Ale pozostawało po nim po prostu ogromne wrażenie, poczucie uznania dla wielkości dokonania. Jak podaje portal aftenposten.no w swoim artykule o Sigurdzie, z szoku po konkursie, gdy ustawiono pamiątkową tabliczkę w miejscu, gdzie wylądował Norweg okazało się, że zawiera ona literówkę w jego nazwisku. Według Niemców 143,5 metra uzyskał Petterson. Wszystko zostało poprawione, ale anegdota pozostała. Podobnie jak wspomnienie skoku, który zapoczątkował serię 8, składających się na życiowy sukces naszego bohatera - wygraną w 52.Turnieju Czterech Skoczni.

Sigurd Pettersen nawiązał do klasyków. Choćby rodaka Bjorna Wirkoli, który do dziś dzierżawi rekord największej liczby Turniejów wygranych z rzędu (3, od 1967 do 1969 roku) . Przez moment poczuł się kimś wielkim, jak każdy triumfator niemiecko-austriackiego tournée. Ten moment nie trwał jednak długo. Triumf w Bischofshofen, po którym mógł rzucić się w ramiona kolegów i kibiców będzie ostatnim w jego karierze. Sezon ukończy, walcząc o pozycje w pierwszej i drugiej dziesiątce poszczególnych konkursów. Następne będą owocować już jedynie pojedynczymi miejscami na podium i TOP10 zawodów Pucharu Świata. Sporym problemem dla Norwega będą nowe przepisy dotyczące wagi zawodnika. Po próbach dostosowania się do nich będą go dręczyły problemy zdrowotne, przez które już nigdy nie wróci na swój najwyższy poziom.

Dziś Sigurd jest nauczycielem wychowania fizycznego w szkole w Elverum. Tak pozostał przy sporcie, ale samo skakanie przez wspomniane przepisy nie będzie mu się już kojarzyło z czymś pięknym. Czasem obejrzy konkurs w telewizji, popatrzy na innych Norwegów starających się dorównać jego osiągnięciu. Udało się to w 2007 roku Andersowi Jacobsenowi, ale od tej pory zapanowało 10 lat posuchy. Pettersena nie korci jednak, by stać się trenerem i jakoś to wspomóc. Ma dwójkę dzieci, pracę i dość spokojne życie, na jakie zasłużył. Pozostanie postacią wspominaną przez kibiców, w końcu triumfatorzy Turnieju Czterech Skoczni mają w ich pamięciach szczególne miejsce. Czasem nieco wyblakną, ale nigdy nie zginą.

 

SIGURD PETTERSEN - 143,5 M - OBERSTDORF - 29.12.2004

 

Źródło: aftenposten.no/ Jon Gangdal "Mika Kojonkoski. Tajemnica Sukcesu" (Wydawnictwo Muza SA, 2005)/ inf.własna

(Jakub Balcerski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%