Zamknij

Andrzej Wąsowicz: Skocznia musi być gotowa bez względu na porę dnia, czy tygodnia [wywiad]

12:00, 09.11.2018 Jakub Balcerski
Skomentuj

Andrzej Wąsowicz to człowiek-symbol skoczni w Wiśle-Malince. Gdy spojrzymy na ogrom pracy, jaki włożył w zarówno przyczynienie się do jej powstania, a później także przygotowywanie do zawodów Letniego Grand Prix i Pucharu Świata, to uświadomimy sobie, że ze skokami narciarskimi związany jest już od ponad 25 lat. W rozmowie dla naszego portalu opowiada o pierwszym kontakcie z tą dyscypliną, działaniem jako prezes klubu Wisła Ustronianka, a także czy skocznia w Wiśle... stała się już członkiem jego rodziny.

Jakub Balcerski: Kiedy dokładnie po raz pierwszy zetknął się Pan ze skokami narciarskimi zawodowo?

Andrzej Wąsowicz: Był to rok 1991. Kiedy zakończyłem karierę oficerską w Wojsku Polskim, z nudów postanowiłem się czymś zająć. Z racji tego, że kiedyś byłem czynnym zawodnikiem, ale nie narciarzem, to bardzo interesował mnie sport. Trafiłem do klubu sportowego w Wiśle, gdzie zostałem szefem sekcji piłki nożnej. Jednak był to klub narciarski, więc trzeba było nabyć wiedzy na temat narciarstwa w Wiśle, które było wówczas bardzo popularne. Później losy potoczyły się tak, że zostałem członkiem zarządu, a następnie prezesem klubu, gdy zaczęła się "Małyszomania". Po zarządzaniu klubem stałem się prezesem Śląsko-Beskidzkiego Związku Narciarskiego oraz wiceprezesem PZN-u. I tak to do tej pory się układało.

Chciałem zapytać o samą Wisłę. Jak ona wyglądała w momencie, gdy stał się Pan prezesem klubu, później kandydując też na stanowisko burmistrza - mocno różniła się od tego, co widzimy dziś?

Na szczęście wszystko wówczas rozwijało się we właściwym kierunku i to miasto wciąż pięknieje. W czasach, gdy byłem prezesem Wisły Ustronianki i sukcesy zaczął odnosić Adam Małysz, zrobiło się ogromne zainteresowanie miastem ze strony mediów. Trochę nas to przerastało, bo nie umieliśmy z tego wybrnąć. Próbowaliśmy różnych rozwiązań, choć ktoś nas uprzedził przed tworzeniem gadżetów związanych z Adamem. Wisła wykorzystała ten moment i dziś wydaje się być naprawdę pięknym miastem poza jednym szczegółem, czyli problemów z komunikacją.

Choć te podróże busami potrafią być oczywiście bardzo klimatyczne. Jak wspomina Pan swoją 13-letnią przecież kadencję jako prezes wspomnianej Wisły Ustronianki? Przypadły Panu lata największej chwały tego klubu.

Miałem to szczęście, że zostałem prezesem jego zarządu. Klub działa od 1953 roku, ja starałem się kontynuować jego tradycje - poza narciarstwem jest szereg pozostałych sekcji, którymi trzeba było się zajmować, czyli piłka nożna, która istnieje w nim do dzisiaj, sekcja szachowa, czy kolarstwa górskiego, w którym organizowaliśmy nawet mistrzostwa Polski. W momencie początku kariery Adama Małysza zrobił się jeden podstawowy problem - było tak wielu chętnych do uprawiania skoków, że musieliśmy szukać różnych sposobów, by podołać temu wyzwaniu. Dlatego też dzięki wieloletniej przyjaźni z Panem Michałem Bożkiem z firmy Ustronianka, udało nam się pozyskać pierwszego poważnego sponsora i ta współpraca pomogła nam realizować te nowe zadania.

W Wiśle wykorzystywane było parę obiektów do skoków, w zeszłym roku zamknięto wiekową skocznię w Łabajowie. Ale chyba nie było szansy utrzymać jej przy życiu?

Tak, niestety została już definitywnie zamknięta. Pozostał tam tylko las. Takie skocznie, które kolidowały z drogami przestały już w większości istnieć. Szkoda, bo miała wielką tradycję, ale z drugiej strony nie było łatwo zarówno z warunkami do naśnieżania zeskoku, jak i z samym stanem skoczni, która stawała się niebezpieczna dla zawodników. Dla tego mimo wszystko jestem pewny, że klub podjął dobrą decyzję.

Takim obiektem z problemami z drogą była także swego czasu ta w Wiśle-Malince. Kiedy usłyszał Pan pierwszy pomysł, żeby tę starszą skocznię przebudować, bo mimo sporej historii w pewnym momencie wymagała już zmian, by można było na niej skakać na najwyższym poziomie?

Stara skocznia w Malince faktycznie kolidowała w podobny sposób, jak ta w Łabajowie, ale z kolei tu droga była mniej uczęszczana. To, co dzieje się dzisiaj jest nie do porównania z tamtymi czasami, gdy podróżuje tędy auto za autem. My jako klub sportowy użytkowaliśmy obiekt, który należał do oddziału Centralnego Ośrodka Sportu w Szczyrku i to oni mieli utrzymywać naśnieżanie, mrożenie i resztę formalnych spraw. Za ich zgodą mogliśmy powiększyć jej rozmiar do 105 metrów. Ciągle marzyliśmy, żeby w Wiśle, w której razem z Adamem Małyszem wychowało się tak wielu świetnych skoczków, mieć obiekt z prawdziwego zdarzenia. Zaczęły się zatem starania wraz z władzami samorządowymi, żeby wybudować ten obiekt. Rozpoczęła się inwestycja i dzisiaj mamy obiekt, taki jaki jest. Powiem jako tutejszy organizator Pucharu Świata i innych zawodów, że odczuwamy tu straszną ciasnotę. Musimy ponosić duże koszty, nie wspominając o stresie związanym z choćby popularnym ostatnio naśnieżaniem. Zresztą problem drogi rozwiązał się, ale jedynie połowicznie, bo wciąż musimy utrudniać życie mieszkańcom okolic skoczni zmianą organizacji ruchu na tamtym odcinku od ulicy Wyzwolenia do obiektu. Nie ma możliwości puszczenia ruchu w trakcie zawodów, nie ma też chodnika i pobocza są bardzo wąskie. Z utęsknieniem czekamy na inwestycję zatytułowaną budowa chodnika do skoczni.

A pierwsze projekty skoczni były kiedyś nieco inne? Istniała koncepcja bez przeciwstoku, czy tylko w taki sposób, w jaki ostatecznie ją ukończono?

Było kilkadziesiąt spotkań z architektami, którzy przygotowywali różne koncepcje. Władze miasta zainteresowały się tematem terenu wokół skoczni, zagospodarowaniem go. Pojawił się problem w miejscu, gdzie kiedyś zawodnicy przejeżdżali przez drogę i potok Malinka. Nawarstwiły się sprawy własnościowe i architekci musieli zmieścić się w projektach w mniejszym wymiarze przestrzeni. Dzisiaj skutkuje to tym, że mamy ciasnotę i nie wszystkich na trybunach naszej skoczni możemy pomieścić. Był wielki stres, miałem okazję uczestniczyć w tej fazie projektowania i wiem, że władze wyjaśniły nam, że nie ma możliwości przedłużenia terenu budowy. Były plany, żeby droga prowadząca na Salmopol przez Wisłę Malinkę okrążała cały obiekt i wtedy można by jego pojemność zwiększyć do około 10 tysięcy widzów. Niestety byliśmy ograniczeni i ja już dawno temu zdawałem sobie sprawę, że tu o przeprowadzenie tych największych imprez będzie trudno, ale jakoś dzięki staraniom całego sztabu organizacyjnego doprowadziliśmy do tego, że jesteśmy na stałe w Pucharze Świata i inne międzynarodowe zawody też potrafimy tu przeprowadzić.

Na te paręnaście tysięcy kibiców, które widzimy co roku w Wiśle, składa się także "sektor leśny". To dla Was - organizatorów - nie jest łatwa sytuacja, ale z drugiej strony czy jest możliwość, żeby to ograniczyć?

Jedyne rozsądne wyjście z tej sytuacji to, żeby na tej skarpie, patrząc od góry i najazdu, wybudować trybuny z prawdziwego zdarzenia. Ja już widziałem taką koncepcję, ktoś mi to opracował i wyglądałoby to podobnie do skoczni Bergisel w Innsbrucku. Widzowie mieliby komfortowe warunki do oglądania zawodów, a i pojemność tych dodatkowych miejsc byłaby spora. Dlaczego ludzie gromadzą się właśnie tam, naprzeciwko wieży startowej? Bo tam doskonale widać fazę lotu i to świetna pozycja dla kibiców. Ciągle postulujemy z naszym sztabem do władz sportowych i najwyższych czynników władzy w Polsce, ale po drodze napotykamy kolejne inwestycje, które musimy wykonać, żeby Puchar Świata w Wiśle się odbywał - siatki przeciwwietrzne, tory lodowe. A to wszystko proszę mi wierzyć, jest cholernie drogie. Czekamy na rozwiązanie sprawy tych trybun, które z pewnością pomogłyby nam pomieścić tych dodatkowych kibiców. Gdyby to wszystko wtedy zsumować to mielibyśmy 9-10 tysięcy osób, oglądających zawody w naprawdę świetnych warunkach.

Jest Pan już bardzo kojarzony z zarządzaniem obiektem w Wiśle po tylu latach - spędza Pan tam przecież tyle czasu, że skocznia mogłaby być członkiem Pana rodziny. Jak to z nim jest na co dzień, gdy nie widzimy go w telewizji, a trzeba go przygotować do treningu czy zawodów, jest bardziej problematyczna czy stanowi miły akcent w Pana życiu?

Jestem tu od początku, dyrektoruję już nie tylko jej, ale też trasom biegowym na Kubalonce. Dzierżawimy ten obiekt od Centralnego Ośrodka Sportu, dla mnie najistotniejsze w tym wszystkim jest, że ona z nazwy ma służyć do skakania. Ma być czynna, my wszystkim gospodarujemy i jesteśmy gotowi ją udostępniać. Za treningi pobieramy opłaty od ekip zagranicznych, ale tak robią w tym momencie już wszędzie. Natomiast nasze kluby i reprezentacje trenują tu za darmo. I jeszcze jedno: zakładałem sobie kiedyś, że bez względu na porę dnia, tygodnia czy miesiąca ta skocznia musi być gotowa na treningi, dlatego pochłania to tak dużo czasu. Ale moim osiągnięciem osobistym jest też to, że stała się atrakcją turystyczną, dzięki czemu może zarabiać na swoje utrzymanie. Dziś przyjeżdża się tu zobaczyć choćby, jak rozkładany jest po zeskoku śnieg w listopadzie.

Nawiązał Pan do śniegu - jak więc idą przygotowania do inauguracji Pucharu Świata? Mamy obecnie wysokie temperatury, jak na tą porę roku w Polsce, a zatem czy rozegranie konkursów i przeprowadzenie przedsezonowych treningów przy takim cieple będzie możliwe?

Pogoda z pewnością nam nie pomaga, przez topnienie tego śniegu straciliśmy około 30-40 procent tego, co udało się do tej pory wyprodukować. Ale panujemy nad sytuacją, w tym momencie bylibyśmy w stanie zaśnieżyć już cały zeskok. W razie trudnych warunków jesteśmy przygotowani na ewentualny dowóz z drugiego źródła ze Szczyrku, a nawet wiemy, jak przy takiej temperaturze utwardzić śnieg przy pomocy odpowiednich środków. Rozpoczęliśmy już z resztą jego rozprowadzanie i mogę zapewnić, że zawody odbędą się w dobrych warunkach. Co do treningów, to obiekt musimy przekazać na treningi i kwalifikacje 16 listopada. Chcielibyśmy jako organizatorzy sprawdzić obiekt 2 dni przed zawodami i wpuścić reprezentacje na treningi, ale jeśli nie będzie to korzystne, to nie będziemy ryzykować. Dla nas najważniejsze jest dobro organizacji zawodów i zdrowie zawodników.

Jakie i ile wniosków wyciągnęliście z inauguracji w poprzednim sezonie?

Nie uczestniczyłem w całym cyklu przygotowawczym, ale wiem, że nauczyliśmy się na pewno jednej rzeczy. Produkowano, produkowano, a później nadmiar śniegu trzeba było przez całą noc wywozić. Popełniono wówczas błędy, jakich w tym roku już nie będzie. W pierwszym dniu zeskok nie był perfekcyjnie przygotowany i z tym się zgadzam, ale to wynikało z pewnych niedopatrzeń. Tam musi w dzisiejszych czasach wjechać maszyna śnieżna i taką mamy. 10, czy 12 deptaczy nie przygotuje skoczni tak dobrze, jak ona. Ostatniego dnia wszystko było na tyle poprawione, że delegat techniczny zawodów nas chwalił. Nad takim stanem rzeczy musieliśmy jednak pracować dzień-noc.

Wracając do Pana osoby i funkcji, jakie Pan wykonuje. Myślał Pan kiedykolwiek realnie o objęciu miejsca prezesa Polskiego Związku Narciarskiego?

Nie, nigdy tak nie myślałem ani nie miałem podobnych ambicji. Zawsze myślałem i będę tak myślał do końca, że najlepszym prezesem PZN jest Apoloniusz Tajner i to się do dziś nie zmieniło.

Dopytam jeszcze o sprawę, o której na razie nie jest głośno. Komitet za trzy lata stanie przed wyzwaniem organizacji tutaj mistrzostw świata juniorów w narciarstwie klasycznym. Czy to będzie wielki cel na przyszłość i ich organizacja wespnie się na poziom wyższy niż ta przy okazji Pucharu Świata?

Myślę, że tu największą rolę do spełnienia mają samorządy, które powinny być tą imprezą mocno zainteresowane - Szczyrk, Wisła i gmina Istebna. Wszystkie te miejscowości mają odpowiednią infrastrukturę, żeby mądrze włączyć się w organizację imprezy, która będzie przecież dla nich szansą. Sprawą sportową zajmie się na pewno nowo powołany komitet, bo uważam, że powinni to robić młodzi ludzie, którzy mają na to lepszy i świeższy pomysł. Niby mówi się o tym tylko jako czempionacie juniorów, ale one muszą być poziomem zrównane do tych seniorskich. I to już muszą robić nowi ludzie.

Dziękuję za rozmowę.

(Jakub Balcerski)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Jernej Damjan: &bdquJernej Damjan: &bdqu

0 0

[…] skoczni w Wiśle-Malince, Andrzej Wąsowicz zapewniał nas niedawno w długim wywiadzie, że wyciągnięto wnioski z mankamentów organizacji zawodów […] 09:50, 13.11.2018

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%